My, Polacy, kochamy tradycję. Skoro mamy święta, czeka nas więc kilka obowiązkowych punktów. Będzie choinka, 12 wigilijnych potraw, kolędy i obowiązkowo „Kevin sam w domu”. Będą też te same co co roku rozmowy przy stole – kiedy skończysz studia, kiedy ślub, czemu jeszcze nie masz dzieci i tego typu jazda. Gdy już ten magazynek pytań się skończy, najpewniej nastąpi wyjątkowo niebezpieczny w dzisiejszych czasach zwrot w kierunku polityki. To ostatni moment, żeby ratować święta i skierować rozmowę na zupełnie inne tory. Na przykład na sport.
No dobra, zdajemy sobie sprawę, że typowa rodzina sportu jakoś szczególnie nie kocha. Oczywiście, Małysz był spoko, Lewandowski też daje radę. Ale jakieś tematy spoza świecznika? Cóż, prawda jest taka, że dla większości babć, cioć, czy nawet sióstr, KSW, NBA, NHL i WTA znaczą mniej więcej tyle samo, co KGB, OPZZ czy HWDP. Dlatego, jeśli przy świątecznym stole ma nas uratować sportowa historia, musi być ona spektakularna i niesamowita. Mamy dla was krótką listę – niech będzie 12 historii pod 12 wigilijnych dań. Smacznego!
1. Pogoń Taylora
Zaczynamy dość egzotycznie: nie dość, że od snookera, to jeszcze od finału mistrzostw świata sprzed 32 lat. 11. w rankingu Dennis Taylor pokazał wtedy, że nie ma takiej czarnej d…, z której nie da się wydostać. To pouczająca historia o tym, że zawsze trzeba walczyć do końca, bez względu na to, jak fatalne są okoliczności.
Taylor w najważniejszym meczu w karierze mierzył się z najtrudniejszym możliwym rywalem: liderem rankingu Stevem Davisem, który w dodatku walczył o czwarty tytuł mistrza świata. Faworyt prowadził już 7-0. Co gorsza, w ósmej partii zmasakrował Taylora aż 121:0. Po czymś takim można w zasadzie wziąć kij i złamać go sobie na głowie, albo… zrobić snookerowy comeback wszech czasów. Taylor wybrał drugą opcję i po genialnej pogoni wygrał 18-17, zdobywając jedyny tytuł w karierze.
2. Stasiek szokuje mistrza
Stanley Ketchel był prawdopodobnie jednym z kilku największych kozaków w historii boksu. Naprawdę nazywał się Stanisław Kiecal i urodził się w USA w rodzinie polskich emigrantów z Sulmierzyc. Z domu uciekł jako dzieciak, włóczył się po kraju i od małego pakował w rozmaite bójki. Tak wyrobił sobie charakter, który pokazywał później przez lata w ringu.
Kiedy już został mistrzem świata wagi średniej, stał się gigantyczną gwiazdą. Jak pisze Andrzej Kostyra w książce „Walki Stulecia” (swoją drogą świetny prezent dla miłośnika boksu), znajomość ze Staszkiem była w tamtych czasach dla największych gwiazd warta więcej niż miliony na koncie.
Trudno się dziwić. Ketchel był absolutnie niesamowitym gościem. Dość powiedzieć, że rzucił wyzwanie mistrzowi świata wagi ciężkiej, Jackowi Johnsonowi! Walka zakontraktowana na 20 (!) rund była typowym starciem Dawida z Goliatem. I jak w biblijnej opowieści, mniejszy wcale nie zamierzał się poddać. W 12. rundzie powalił Amerykanina na deski! Kiedy ruszył, by go wykończyć, nadział się na potężny podbródkowy i było po walce. Johnson przyznał potem, że w rękawicy znalazł kilka zębów Ketchela.
Więcej tytułów polskiego wojownika nie było. Został zamordowany rok później. – Powiedzcie im, żeby zaczęli liczyć do dziesięciu, on zaraz wstanie – skomentował jego menedżer.
3. Nic dwa razy się nie zdarza?
90 lat później inny polski bokser robił furorę w Stanach Zjednoczonych. Andrzej Gołota, medalista olimpijski z Seulu, podobnie jak Ketchel uciekł z domu. Dokładniej mówiąc, uciekł z Polski przed kłopotami z prawem. Po kilku latach w USA miał na koncie 28 pojedynków, 28 zwycięstw, w tym 24 przed czasem. Wtedy dostał walkę z uważanym za jednego z kilku najlepszych bokserów świata Riddickiem Bowe. Dla „Big Daddy’ego” miało to być przetarcie przed pojedynkiem z Mikiem Tysonem.
Amerykanin był murowanym faworytem, ale od początku zbierał straszne baty od Polaka. Kłopot w tym, że Gołota kilka razy uderzył poniżej pasa. Najpierw dostał ostrzeżenie, potem stracił dwa punkty. – Bij tylko na głowę – błagał w przerwie między rundami trener. Nic z tego. W 7. starciu Andrzej po raz kolejny posłał bombę tam, gdzie nie powinien i sędzia przerwał pojedynek, po którym doszło zresztą do gigantycznej awantury.
Walka była tak emocjonująca, że szybko zakontraktowano rewanż. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, Gołota – Bowe II miało dokładnie taki sam przebieg, jak ich pierwsze starcie i też zakończyło się ciosami poniżej pasa. A wszystko to w roku, w którym Nagrodę Nobla dostała Wisława Szymborska, autorka wiersza „Nic dwa razy się nie zdarza” i wielka… fanka Gołoty.
4. Team USA walczy do końca
Gołota po porażkach z Bowem wrócił do wielkiego boksu, walczył z Lennoksem Lewisem, Mikiem Tysonem, cztery razy dochodził do pojedynków o mistrzostwo świata. Do samego końca walczyli także żeglarze Oracle Team USA w najbardziej prestiżowych regatach na świecie. Do rywalizacji w America’s Cup przystępują dwie ekipy, ścigające się na najbardziej zaawansowanych technicznie katamaranach. W 2013 roku walka miała szczególnie dramatyczny charakter. Najcenniejszy żeglarski puchar zdobywa ta drużyna, która jako pierwsze wygra dziewięć wyścigów. Jakie szanse ma ekipa, która przegrywa 1:8? Cóż, każdy start to piłka meczowa. Tak właśnie było z Amerykanami, którzy już niemal byli za burtą w rywalizacji z Emirates Team New Zealand. Ale jak wiadomo, 8 to jeszcze nie 9. Team USA wygrał jeden wyścig, potem drugi, aż do ósmego z rzędu i obronił tytuł.
5. Gretzky i wszystko jasne
Wayne Gretzky dla hokeja na lodzie jest mniej więcej kimś takim, jak Leo Messi i Cristiano Ronaldo razem wzięci dla piłki nożnej. Ikona, symbol, legenda. Lista jego rekordów jest długa, a co najważniejsze, nie bardzo zanosi się, żeby ktoś miał się do nich choćby zbliżyć.
Gretzky ma najwięcej goli w sezonie zasadniczym (894), najwięcej asyst (1963), punktów (2857) oraz hat-tricków (50). Można by jeszcze długo wymieniać, lepiej skupić się na jednej liczbie. Około 100 – tyle od wielu lat ma najlepszy zawodnik w punktacji uwzględniającej gole i asysty w sezonie. Rekordowy wynik Gretzky’ego to 215. Szach, mat, dziękujemy…
6. Bohater stał się wrogiem
A propos szachów, tu też mamy historię wartą opowiedzenia. Bobby Fischer był złotym dzieckiem amerykańskich szachów, mistrzem świata i nomen omen – pionkiem w zimnej wojnie. Skończył na wygnaniu, otwarcie krytykując amerykańskie władze.
Na początku lat siedemdziesiątych wygrał 20 meczów z rzędu na najwyższym poziomie. To wynik, który wydaje się być nie do pobicia nawet dziś. Potem pokonał Borisa Spasskiego w meczu o mistrzostwo świata. To był jeden z tych pojedynków, które elektryzowały cały świat. Amerykanin, kontra Rosjanin, w dodatku w samym szczycie zimnej wojny. Fischer wygrał, co amerykańskie służby mocno wykorzystały w celach propagandowych. Co ciekawe, 20 lat później Fischer stał się w USA wrogiem publicznym numer 1. Szachista złamał sankcje, grając rewanż ze Spasskim na terenie Jugosławii. Departament Stanu wystawił za nim list gończy i groził 10 latami więzienia. Fischer prawie rok spędził w areszcie w Japonii, wreszcie zrzekł się amerykańskiego obywatelstwa i przyjął islandzkie. Potem poleciał do Reykjaviku, gdzie mieszkał do śmierci w 2008 roku.
7. 100 puntów i 20 tysięcy kobiet
Wilt Chamberlain był jednym z najlepszych koszykarzy w historii NBA. Jest też posiadaczem rekordu, który ciężko będzie komukolwiek pobić. Bo tak, jak dzisiaj napastnicy w piłce nożnej zdobywają znacznie więcej goli niż gwiazdy sprzed lat, tak w koszykówce działa to nieco inaczej. I 100 punktów, które Chamberlain zdobył w meczu Philadelphia Warriors – New York Knicks to rekord, którego raczej nie da się wymazać. Drugi najlepszy wynik w historii to 81 punktów Kobe Bryanta sprzed 11 lat.
Chamberlain rekordy bił nie tylko na parkiecie, ale także w łóżku. Jak zapewniał, przewinęło się przez nie… 20 tysięcy kobiet.
8. 16 lat bez wagarów
Robert Lewandowski przez wiele lat zasłynął jako gracz, który prawie nigdy nie opuszcza meczów z powodu kontuzji. Ostatnio nawet jego dopadły urazy, które wykluczyły go z kilku meczów, co nie zmienia faktu, że i tak jest cyborgiem. To jak w takim razie nazwać takiego Cala Ripkena?
Ten amerykański baseballista nie opuścił ani jednego meczu swojej drużyny Baltimore Orioles przez ponad 16 lat! W tym czasie rozegrał w jej barwach 2,632 spotkania. Poprzedni rekord, prawie 50-letni, pobił o ponad 500 spotkań.
Jeszcze raz: dwa tysiące sześćset meczów z rzędu, czyli po ponad 150 rocznie przez 16 lat, a wszystko na najwyższym światowym poziomie. A przez ten czas ani razu kontuzji, przeziębienia, czy nawet zwykłych sensacji żołądkowych? Sorry, Robert, do cyborga trochę ci jednak brakuje…
9. Postawić się Hitlerowi
Igrzyska Olimpijskie w zamyśle miały być piękną, czystą imprezą. Dziś może nam się nie podobać ich komercjalizacja, mało komu przypadło do gustu przyznanie organizacji Soczi. Ale prawda jest taka, że tak było od zawsze. Dajmy na to na przykład rok 1936. Nikt nie mógł mieć złudzeń co do tego, co działo się w Niemczech. A jednak Hitler dostał w prezencie od MKOl prawo organizacji igrzysk w Berlinie. Cała impreza była wielką promocją nazizmu. Fuehrer zamierzał udowodnić wyższość rasy aryjskiej i dużej mierze mu to wychodziło. Aż na Olympiastadion pojawił się Jesse Owens. Hitler w ogóle nie chciał dopuszczać czarnoskórych sportowców do startu. Owens dał mu niezłego prztyczka w nos, bijąc trzy rekordy świata i zdobywając cztery złote medale! Amerykanin wygrał biegi na 100 i 200 metrów, dorzucając przy okazji złoto w skoku w dal. Aha, sztafetę 4×100 też wygrał.
10. Nie taka mała Polka
Hitlerowi w Berlinie postawiła się także Maria Kwaśniewska. Polka była jedna z gwiazd igrzysk, została nawet wybrana najpiękniejszą uczestniczką imprezy. W rzucie oszczepem zdobyła brązowy medal, potem wraz z niemieckimi rywalkami, które zajęły dwa pierwsze miejsca, została zaproszona do loży fuehrera.
Jak pisaliśmy w dużym tekście o Marii Kwaśniewskiej: „w loży są Goering, Goebbels, cała wierchuszka. Adolf Hitler serdecznie gratuluje Niemkom. Jest w szampańskim nastroju. Do Kwaśniewskiej mówi: „gratuluję małej Polce”. A ona, doskonale przecież zdając sobie sprawę, jakim kultem jest otaczany fuehrer w nazistowskich Niemczech, mówi mu prosto w oczy, perfekcyjnym niemieckim: „Wcale nie czuję się mniejsza od pana”. Mówcie, co chcecie, ale trzeba mieć jaja, żeby zrobić coś takiego, zamiast grzecznie odpowiedzieć „danke schoen” i ładnie się uśmiechnąć”. Cały tekst znajdziecie tutaj.
11. Woods zmienia historię
Jesse Owens żył w czasach, w których czarnoskórzy mieli naprawdę trudno. Pół dekady później było pod tym względem dużo lepiej, choć trzeba przyznać, że nie wszędzie. Tiger Woods, który stał się z biegiem lat najlepszym golfistą świata, także miewał pod górkę.
Golf zawsze był elitarnym sportem, uprawianym niemal wyłącznie przez białych. Kiedy 21-letni Woods wygrał w 1997 roku turniej Masters, jako najmłodszy gracz w historii, jego zwycięstwo było historyczne. Co ciekawe, dokonał tego w klubie golfowym przez lata krytykowanym za rasizm. Dość powiedzieć, że do 1991 roku żaden czarnoskóry nie mógł zostać jego członkiem!
Kiedy Woods stał się już globalną gwiazdą, pojawił się żarcik: „koniec świata: najlepszy raper jest biały, najlepszy golfista czarny, a Niemcy nie chcą iść na wojnę”…
12. Kubica wraca do F1
No dobra, to rzeczywiście byłaby epicka historia i jeden największych come backów w historii sportu. No i z pewnością jeden z najlepszych tematów do rozmów nie tylko przy świątecznych stołach. Ale, póki co, tematu nie ma, co nie przeszkadza niektórym w nieustannym wałkowaniu go od pół roku. W efekcie, tak jak w komentarzach przez długi czas dominowało hasło „keep calm and support Kubica”, to teraz coraz częściej słychać „niedobrze mi już na samą myśl o tym temacie”.
No cóż, jeśli w święta może być niedobrze, to wyłącznie z przejedzenia. Zamykamy więc temat Kubicy hasłem: szczęśliwego nowego roku. A nuż to wystarczy!
JAN CIOSEK