To prawdopodobnie jedna z najbardziej niepodrabialnych postaci w polskiej koszykówce. Andrej Urlep, trener jedyny w swoim rodzaju, znów będzie pracował w naszym kraju. Tym razem ma postawić na nogi Stelmet Zielona Góra.
Urlep w Polsce po raz pierwszy pojawił się 20 lat temu. Słoweński szkoleniowiec w ciągu sześciu sezonów pracy zdobył pięć tytułów mistrza Polski. Oprócz imponującej kolekcji medali dorobił się także przydomka “El Furioso”. I jedno jest pewne: zasłużył na niego, jak mało kto. Bo Urlep to facet z krwi i kości, bałkański charakter, który nie tłumi emocji, tylko wyrzuca je na zewnątrz niczym wulkan. Obrywa się zawodnikom, sędziom, dziennikarzom, kibicom… Z drugiej strony, słoweński trener to fachowiec, jakich mało. Prowadzone przez niego drużyny zawsze mają charakter. Urlep to fanatyk poukładanej gry defensywnej, specjalista od taktyki.
Zadanie, jakie go teraz czeka, należy do tych z kategorii Mission Impossible. Mający mistrzowskie aspiracje Stelmet w polskiej lidze zajmuje dopiero czwarte miejsce, z bilansem: 8 zwycięstw, 4 porażki. To jednak jeszcze nic. W Lidze Mistrzów ekipa z Zielonej Góry przegrała pięć spotkań z rzędu, łącznie w ośmiu spotkaniach wygrała tylko dwa razy. W tabeli zajmuje przedostatnią pozycję. Przepis na wyjście z kłopotów a la Urlep nie jest wyjątkowo wysublimowany.
– Nie ma żadnej tajemnicy. Jest ciężka robota. Zawodnicy wiedzą, co mają grać i jak mają to wykonać. O to w tym wszystkim chodzi. Jeśli ktoś mówi o magii czy innych głupotach, to nie ma czegoś takiego. Po prostu liczy się tylko praca – tłumaczy trener.
Urlep przez ostatnie lata pracował na Litwie, potem kilka miesięcy spędził w domu na Słowenii. Teraz wraca do kraju, w którym nie tylko odnosił największe sukcesy zawodowe, ale też przeżywał największe życiowe dramaty. Z małżeństwa z Polką zostały tylko wspomnienia i syn. W naszym kraju Urlep przeżył też bardzo poważny wypadek samochodowy, w którym mało nie stracił życia.
– Jestem szczęśliwym człowiekiem. Każdy, kto robi to, co lubi, ma szczęście. A ja naprawdę lubię koszykówkę. Co się zmieniło? Dziś jestem znacznie spokojniejszy niż kiedyś. Wiek na pewno zrobił swoje – mówi 60-letni szkoleniowiec. I dodaje: – Pasja do koszykówki była, jest i zostanie na zawsze.