W historii występów Lecha Poznań na scenie europejskiej tylko dwa sezony są warte naszej uwagi. Reszta podejść to tylko jakieś niewinne podrygi, których, gdyby w ogóle nie było, to nikt by nawet nie zauważył. Jeśli mielibyśmy za zadanie określić jednym zdaniem „Kolejorza” w pucharach, to formułka narzuca nam się sama – albo grubo, albo wcale. Raz na luzaku ogrywali Manchester City, a za dwie wiosny dostawali po łapach od Żalgirisu Wilno. Dzisiaj jednak przypominamy sezon 2008/09, w którym kibice Lecha nie mogli być rozczarowani postawą ich zespołu za granicą.
Ogólnie były to udane rozgrywki dla Lecha. W Ekstraklasie status quo sprzed roku został zachowany i ekipa Franciszka Smudy ponownie stanęła na najniższym stopniu podium, zgarniając brązowy medal. W maju, w finale Pucharu Polski na Stadionie Śląskim zatriumfowali w konfrontacji z Ruchem Chorzów. Występ w Europie? Również bardzo, bardzo obiecujący. Nie było mowy o żadnym „pocałunku śmierci” – Lech zwyczajnie dawał radę na wszelkich frontach. Gdyby dołożyć do kalendarza poznaniaków Tour de Pologne czy KSW, pewnie też daliby radę coś tam ugrać.
Na nas największe wrażenie wywarła gra Lecha w Pucharze UEFA. Rozegrali dwanaście spotkań, przegrywając przy tym tylko trzy z nich. To było coś. I to nie tak, że mieli szczęście w losowaniu i zawsze towarzyszyły im jaśki z Islandii czy Macedonii. Pomijając pierwsze dwie rundy, w których faktycznie, rywale nie byli z najwyższej półki (azerski Chazar Lenkoran oraz szwajcarscy Grasshoppers Zurych), przeważały drużyny doświadczone, z uznaną marką, ale i zwyczajnie dobre. Austria Wiedeń, Nancy, Deportivo, CSKA Moskwa, Feyenoord – nie jest to może ścisła czołówka, ale te zespoły potrafią grać całkiem nieźle w piłkę. Po zwycięskim wyjeździe do Rotterdamu, lechici trafili na Udinese Calcio. Brakował im jednego trafienia do dogrywki.
Kibice Lecha na tyle zagłuszyli Holendrów, że poznaniacy czuli się jak u siebie. W zasadzie fanów Feyenoordu w ogóle nie było słychać, a co dopiero ich przyśpiewki. Dominacja na trybunach była, wystarczyło to przełożyć na boisko. Ta sztuka również się udała.
Minuta 27. Semir Stilić w narożniku boiska, to – w tamtej formie – spore zagrożenie. Bośniak wrzuca piłkę w pole karne, a futbolówkę w przeciwległy róg bramki kieruje Ivan Djurdjević, wyprowadzając Lecha na prowadzenie. Wynik do końca utrzymuje się i to Lech awansuje do jednej szesnastej pucharu UEFA.
Fot. FotoPyK