Reklama

Runjaic zapalił światełko na końcu tunelu

redakcja

Autor:redakcja

16 grudnia 2017, 18:12 • 3 min czytania 19 komentarzy

Gdy poprzednio Pogoń wygrała mecz u siebie, po ziemi stąpały dinozaury jej trenerem był Kazimierz Moskal, a w Szczecinie narzekano na zaledwie siódme miejsce. Jakże wymowna w tym kontekście była euforia na trybunach po dzisiejszym 1:0 z Arką, które zasadniczo sytuacji nie zmieniło – Portowcy przezimują jako czerwona latarnia Ekstraklasy. Ale dwa zwycięstwa na koniec roku to okazały prezent pod choinkę dla wszystkich szczecińskich kibiców. 

Runjaic zapalił światełko na końcu tunelu

Doskonale wiemy, że jeszcze do niedawna gra w lidze o tej porze roku bardziej przypominała taniec na lodzie, względnie zapasy w błocie. Odzwyczailiśmy się jednak od widoku zmęczonej życiem murawy, do której – jak do najlepszego przeciwnika – trzeba dostosować taktykę. Nie ma przypadku w tym, że Pogoń próbowała dzisiaj licznych strzałów z dystansu, niektórych zresztą naprawdę świetnych, bo uderzenie Piotrowskiego godne było Tsubasy, ale Steinbors na chwilę wcielił się w Wakashimazu. Na pewno też Arce nie było łatwiej gonić wynik na boisku, które bardziej nadawało się na testy sprawnościowe komandosów.

Ale tak naprawdę czy gdynianie byli dzisiaj zainteresowani grą do przodu? Nie można tego wykluczyć, ale trudno to stwierdzić, bo mieliśmy dziwne wrażenie, że wystarczy mrugnąć by przegapić kolejny faul Arki. Rozumiemy, że to liga polska, a nie Primera Division, zdajemy sobie sprawę, że jazdą na dupie można tutaj ugrać wiele, ale jednak są jakieś granice. Arka wyglądała dzisiaj tak, jakby nawet gola chciała strzelić faulem. To przypadłość, na którą czasem chorują zespoły Ojrzyńskiego – przesadzają z zaostrzaniem, zapominając, że jednak aby wygrać, trzeba też kopać coś poza kościami rywala.

Pogoń podjęła rękawicę, nie dała się fizycznie stłamsić, ale też przede wszystkim miała ochotę uprawiać sport przynajmniej korespondujący z piłką nożną. Ta gra się zazębiała, kleiła i można się tylko zastanawiać o ile efektywniejsi byliby Portowcy, gdyby boisko należało do zbioru trawiastych. W zasadzie o każdym z zawodników gospodarzy można powiedzieć coś dobrego – dużo wiatru robił Delew, dobre piłki rzucał Drygas, na całej długości pracował Piotrowski, nieustannie pod grą był Listkowski. Ale zdecydowanie największym wygranym jest Matynia, który długo czekał na szansę, a dzisiaj w pełni ją wykorzystał. W zasadzie niezawodny w tyłach, ratujący w końcówce piłkę meczową. Z przodu też aktywny, ciągle “pod prądem”, a wisienką na torcie asysta. I nie zepsuje nam teorii nawet fakt, że Matynia dogrywał do Delewa, a nie do strzelca bramki, Frączczaka.

Co mógł zrobić Runjaic w tak krótkim czasie? Tylko popracować nad mentalnością szatni, trochę ją obudzić. To absolutnie się udało i dzięki temu zima w Szczecinie nie będzie stała pod znakiem wypatrywania katastrofy. Runjaic zapalił światełko na końcu tunelu. Teraz wszyscy są ciekawi jak będą wyglądać Portowcy, gdy dostanie czas na ułożenie zespołu (jeśli dostanie – wiemy, jak jest).

Reklama

 

[event_results 388891]

Najnowsze

Komentarze

19 komentarzy

Loading...