Sytuacja Jana Urbana w Śląsku Wrocław przed tym meczem była stabilna mniej więcej tak, jak stołek ze złamaną nogą. Jeśli założymy, że tym meczem grał o swoją posadę, to…
a) zdrowy rozsądek podpowiada, że tę batalię wygrał (zwycięstwo),
b) znajomość prawideł rządzących Ekstraklasą mówi, że może być ciężko (styl mocno taki sobie).
Oczywiście prawdopodobnie Urban o swoją posadę nie grał i mecz z Jagiellonią na jego losy mógł mieć taki wpływ jak zeszłoroczny śnieg i już dawno są one przesądzone. Jeśli zatem uratować jego stołek mogło jedynie coś szczególnego, olśniewającego, niemożliwego – do niczego takiego nie doszło. Śląsk zagrał nijako i trzy punkty może zawdzięczać głównie temu, że jeszcze bardziej nijaka była Jagiellonia.
Żeby była jasność – jeśli Urban wyleci po tej rundzie ze Śląska, uznamy to oczywiście za patologię i totalny brak wyobraźni, bo przecież latem gość dostał do dyspozycji zupełnie nowy skład i na tym etapie nie zdążył nawet dobrze poznać zespołu, a już oczekuje się od niego, by wyciskał z piłkarzy maksa. Natomiast dziś Śląsk zagrał tak sobie. Jeśli mielibyśmy streszczać boiskowe wydarzenia minuta po minucie, po pierwszej połowie niewiele moglibyśmy napisać. Najważniejsza wiadomość? Fakt, że na stadion Śląska przyszło – tak na oko – piętnaście osób. Na początku sezonu zaczynała wracać moda na wrocławski klub, ale pod koniec rundy na stadion znów przyleciały demony sprzed lat (na co ma wpływ pogoda, ale i gra). Moglibyśmy na ten stan rzeczy narzekać, ale z drugiej strony… Na co tu patrzeć? Na to, jak w dogodnej sytuacji Celeban mija się z piłką? Na to, jak w stuprocentowej okazji najpierw Piech gubi piłkę, potem Robak gubi piłkę, a na końcu ta w cudownych okolicznościach wraca do Piecha, lecz ten trafia w słupek? Na to, jak Runje na pewniaka uchyla się przed futbolówką by ta wyszła poza linię, a Piech jest tak zaskoczony, że ta trafia go w kolano? Na Novikovasa, który uparł się celować po krótkim rogu i jego dwie dogodne sytuacje skończyły na bocznej siatce? Nie ma co ukrywać – wyglądało to słabo.
Na szczęście w drugiej połowie wreszcie zobaczyliśmy jakieś mięso. Mecz wciąż toczył się oczywiście w takim tempie, że operatorzy nie musieli włączać opcji slow-motion, aż nagle… Bach, Chrapek odbiera piłkę w środku pola. I dalej bach, zagrywa fenomenalną piłkę do Piecha. I ten bach, posyła piłkę do siatki. Chwilę potem równie gorąco (jeszcze bardziej?) było pod drugą bramką, gdzie najpierw Robak zagrał ręką w polu karnym, a potem…
a) Novikovas dobrze uderzył karnego, ale ZNAKOMITĄ interwencją popisał się Jakub Słowik,
b) dobitkę na metrze od bramki zablokował Mariusz Pawelec,
c) kolejna dobitka Świderskiego wylądowała na poprzeczce.
Żeby było ciekawej – niedługo potem sytuacyjny strzał wolejem w polu karnym oddał Riera i gdyby nie duży refleks Mariusza Pawełka zapewne piłka trzepotałaby w siatce. Po tych wydarzeniach mecz niestety wrócił do normy i bramkowych sytuacji oglądaliśmy jak na lekarstwo. Z każdą minutą coraz bardziej otwierała się Jagiellonia – ani jednak ona nie była w stanie strzelić gola, ani Śląsk nie wiedział szczególnie, jak by tu skontrować.
Śląsk zatem znów wygrywa u siebie. Gdyby grał wyłącznie na stadionie we Wrocławiu życie byłoby prostsze – w tabeli meczów domowych zajmuje na tę chwilę drugie miejsce.
[event_results 388755]
Fot. FotoPyK