4:1 z Arką w Gdyni. 3:0 z Legią przy Bułgarskiej. 1:0 z Cracovią, również u siebie. Co łączy te trzy spotkania Lecha Poznań z 2017 roku? Dwie sprawy. Po pierwsze – Kolejorz zagrał bardzo przekonująco, potrafił momentami wtłoczyć rywala w jego pole karne, był skuteczny w obronie i potrafił dołożyć konkrety z przodu. Po drugie – Nenad Bjelica nie dyrygował drużyną zza linii, a pokutował za swoje zachowanie na trybunach.
W każdym z tych meczów – także w tym dzisiejszym – Lech wygrywał absolutnie zasłużenie. Arka, Legia, Cracovia, żaden z tych zespołów nie był w stanie narzucić swoich warunków gry. Dziś skończyło się co prawda skromniej, niż w trzech wygranych starciach z Pomsem zamiast Bjelicy na ławce (w czwartym – z Jagiellonią w Białymstoku – było 1:1). Ale nie znajdzie się ani wśród niemal 21 tysięcy kibiców obecnych przy Bułgarskiej, ani wśród tych, którzy mecz oglądali w telewizji taki, który powiedziałby, że wynik nie był w pełni zasłużony. Nie było to może spotkanie Kolejorza, w którym byłby wolny od swoich przywar z ostatniego czasu. Zmarnotrawił co jego, gdy zamiast pograć szybciej, grał do boku. Bezpiecznie, ale zarówno dla siebie, jak i dla Pasów.
W próbach ukłucia gości, zdecydowania do kieszeni nie chował jednak ani na moment Darko Jevtić. Aż szkoda, że skończył mecz bez gola, bo sytuacji do strzelenia naprawdę pięknej bramki miał co najmniej kilka. Najpierw dwa groźne, piekielnie niewygodne dla bramkarza, bo spadające tuż przed nim strzały z dystansu, wybronione przez Sandomierskiego palcami. Później – zablokowany przez Helika do spółki z Gytkjaerem techniczny strzał po długim słupku, po rajdzie prawą stroną. I wreszcie wolny z ostrego kąta, który wypiąstkował w pole golkiper Cracovii.
Z całkiem pustym kontem Jevtić tego meczu jednak nie kończy. A to dlatego, że do precyzyjnych strzałów, którym brakło niewiele, by znaleźć się w siatce, dołożył wrzutkę na centymetry do Dilavera. Stoper Lecha mecz zaczął co prawda od niedokładnego podania do Putnockiego i złego pokrycia Piątka, które skończyło się nieuznanym po wideoweryfikacji golem. Ale później raz, że skierował piłkę w stronę bramki z taką mocą, że Sandomierski, mając ją na palcach, nie był w stanie skutecznie zmienić jej toru lotu. A dwa, że nie dał rozwinąć skrzydeł żadnemu z ofensywnych piłkarzy Cracovii. Wraz z Janickim siadali na Piątku i wspierających go partnerach z taką regularnością i taką nieustępliwością, że ci nie byli w stanie przez całą drugą połowę stworzyć choćby jednej klarownej sytuacji. Trudno za taką bowiem uznać sytuacyjny strzał Deji po zbyt mocnej wrzutce Szczepaniaka.
Można więc dziś pisać o Lechu może nie w samych superlatywach, ale zdecydowanie da się w tekście pomeczowym upchnąć kilka soczystych pozytywów. Niestety, żeby nie było tak pięknie, mocno przykrywa je bardzo źle wyglądająca kontuzja Maćka Makuszewskiego. Tym bardziej przykra, że „Maki” ma ogromną szansę, by załapać się do mundialowej kadry, a dziś, przez niemal dwa kwadranse gry pokazał się z bardzo dobrej strony i trudno było w tym czasie – może poza Jevticiem – wskazać zawodnika równie chętnego do gry do przodu. Oby skończyło się na strachu – utrata szansy na mundial przez problemy zdrowotne to chyba jedna z najbardziej smutnych sytuacji w życiu piłkarza.
[event_results 387433]
fot. 400mm.pl