Obyś żył w ciekawych czasach. Obyś cudze dzieci uczył. Do tych przewrotnych klątw dorzuciłbym “Obyś trafił do słabej grupy na mundialu”.
Nie rozumiem wszystkich tych, którzy chcieli trafić na Akademię Pana Kleksa, Zbójcerzy z “Kajko i Kokosza” oraz zawsze groźne RKS Huwdu. My awansowaliśmy na mundial, czy do II rundy eliminacji Intertoto? Nie macie dość meczów o worek czereśni z czereśniakami, które wypełniają siedem ósmych piłkarskiego kalendarza?
Mundial nie jest po to, żeby było łatwo.
Mundial jest po to, żeby było święto.
Prawie wszystkie finały, jakie pamiętam, poprzedzała grudniowa euforia po losowaniu. 2002: Korea przyśle dzieciaki siłą oderwane od Starcrafta. Jest na mistrzostwach tylko dlatego, że je organizuje. Sama nie awansowałaby nawet do Pucharu Korei, wystarczy laga na Kałużnego i zaczynamy od 5:0. USA? Nawet nie znają nazwy dyscypliny, którą uprawiają, za “soccer” powinni dostać ujemne punkty. Najprawdopodobniej nie rozumieją zasady spalonego, Donovan stanie na sępa w polu karnym i będzie darł się “Graj, nikt mnie nie kryje!”. Z Portugalią pogramy o pierwsze miejsce i tyle w temacie.
2006: Kostaryka jest od nas lepsza, owszem, ale w eksporcie bananów. Ekwador awansował, bo ma stadion położony na stratosferycznej wysokości, gdzie nikt poza Ekwadorczykami nie potrafi złapać tlenu. W Niemczech jednak nie gra się kilka tysięcy metrów nad poziomem morza, tylko na wysokości Gliwic, więc odpada ich największy atut. Poza tym już ich tak obiliśmy w sparingu, że jeszcze leczą rany. Z Niemcami pogramy o pierwsze miejsce i tyle w temacie.
2008: Austria z pierwszego koszyka to dar niebios. Reprezentacja tak słaba, że austriaccy kibice od miesięcy postulowali wycofanie jej z turnieju. Tam nie ma pół piłkarza. Niemcy z trzeciego to trudny los, ale przecież mogła być Hiszpania. Ważne, że z drugiego Chorwaci, a nie Włosi, mistrzowie świata. Z Chorwacją pogramy o drugie miejsce i tyle w temacie.
2012: grupa śmiechu, najsłabsza odkąd rozgrywane są mistrzostwa Europy. Wszędzie indziej Rosja, Grecja i Czechy byłyby dostarczycielami punktów. Tego się nie da spieprzyć. Na papierze tabela końcowa wygląda tak: Polska 18 punktów, Rosja 0, Grecja 0, Czechy 0. Niech Smuda przygotowania planuje tak, byśmy z formą trafili na ćwierćfinał.
I tak za każdym razem na końcu śmiał się kto inny, a my zostawaliśmy z grudniową radością jak Himilsbach z angielskim.
Słaba grupa sprzyja naszej chorobie narodowej – pompowaniu balonika. Przecież rywal jest tak mierny, że możemy się skupić na kręceniu reklam dla Knorra, kampanii dla Biedronki, budowie letniej daczy, imieninami szwagra. Jeśli myślicie, że na tym poziomie – mundial! – każdy zdaje sobie sprawę, że słabi po prostu zostają w domu, poczytajcie wywiady z kadrowiczami Engela. Choć Polska nie grała szesnaście lat w finałach, choć sparingi wypadały fatalnie, to i tak każdy z nich myślał, że Korea będzie słabeuszem, który położy się na murawie i będzie czekał na najmniejszy wymiar kary. Zdecydowanie wolę grupę, której nikt, nawet największy z lekkoduchów, nawet gdzieś głęboko w podświadomości, nie będzie w stanie zlekceważyć.
Bo oczywiście nie miejmy złudzeń, ta grupa jest diabelnie wyrównana. Senegal to czarny koń turnieju, nikt w trzecim koszyku nie miał takiego arsenału. Podobnie Japonia w czwartym była jedną z topowych drużyn. Każdy z naszych rywali ma mrowie zawodników grających w najlepszych europejskich ligach. Kto lekceważy samurajów, niech sprawdzi ilu z nich gra regularnie w Premier League, Serie A i Bundeslidze, a potem przypomni sobie, że do rangi gwiazdy biało-czerwonych urósł Grosicki, który ostatnio jest rezerwowym jednej z najsłabszych drużyn Championship. Niech każdy trąbiący o pewnych trzech punktach uzmysłowi sobie, że jakość naszej gry wyraźnie spada bez Krychowiaka, który stracił zaufanie w topornym, czekającym od miesięcy na wygraną WBA.
Na nikogo nie możemy patrzeć z góry. Ale oczywiście nie dajmy się zwariować: nikt na nas z góry też patrzeć nie może. Szanujmy się.
To grupa, w której każdy ma takie same szanse na pierwsze, jak i ostatnie miejsce. To grupa arcyciekawa, w której zagramy z drużynami, z którymi mierzymy się niezwykle rzadko – dla mnie będzie to pierwszy mecz o punkty z afrykańskim zespołem. To grupa, która śmierdzi na kilometr walką o wszystko do ostatnich sekund.
I w to mi graj.
Czy naprawdę tak wielką satysfakcję dałoby wam wyjście z grupy po ewentualnym oklepaniu Tunezji i Panamy? Nie. Po prostu zmieniłoby się postrzeganie tego, co jest absolutnym minimum. Dla odmiany śmierdziałoby na kilometr rozczarowaniem nawet po pewnym wyjściu z grupy, jeśli szybko dalibyśmy ciała później.
Starczy tego kunktatorstwa. Może jest z nim do twarzy Zagłębiu Lubin w I rundzie eliminacji LE, ale nie drużynom udającym się na mundial. Niektórzy martwili się nawet, że drabinka pechowa, bo w ewentualnym ćwierćfinale możemy trafić na kogoś z czwórki Brazylia, Niemcy, Serbia, Szwecja. Trafnie spuentował to Kuba Olkiewicz: “Tak patrząc na drabinkę, wygląda na to, że w ćwierćfinale, pośród ośmiu najlepszych drużyn świata, możemy trafić na którąś z ośmiu najlepszych drużyn świata.”
To nie puchar pasztetowej. Gra toczy się o karty historii.
Pamiętajmy, że nie przysyłamy na finały ekipy, w której gole ma strzelać Żurawski z Larissy (2008 rok), tylko – by tak rzec – pokoleniówki. Zespołu, który już we Francji całemu pokoleniu kibiców odkryło zupełnie nieznane wcześniej emocje. Zespołu, który ma papiery na to, by jeszcze raz ponieść kraj.
Podsunięto mu pod to scenę – nie z dożynek w Wojsławicach, tylko z Woodstocku 1969.
Zmartwiło mnie w zasadzie tylko to, że nie trafiliśmy na Anglików. Wtedy byłaby grupa marzeń. Polska – Anglia na mundialu to byłoby coś! Odliczałbym dni, czuł podskórną ekscytację za każdym razem, gdy w tramwaju pomyślałbym o takim starciu.
Mecz Polska – Arabia Saudyjska wywołałby we mnie takie emocje, jak gotowanie wody.
A jak chcę przeżyć emocje godne gotowania wody, gotuję wodę. Reprezentacja Polski nie musi mnie wyręczać.
Leszek Milewski