Wielu kibiców na całym świecie oczekiwało zapewne, że walnie pięścią w stół, a tym samym zabroni rosyjskim sportowcom występu w Pjongczang pod neutralną flagą. Zamiast wywołać zadymę, Władimir Putin powiedział dziś jednak, że ci z jego rodaków, którzy nie zaliczyli dopingowych wpadek, będą mogli wziąć udział w IO. Decyzja prezydenta zupełnie nie dziwi niektórych ekspertów uważających, że już dawno temu dogadał się z szefem MKOl-u Thomasem Bachem…
– Nie ogłoszę bojkotu. Nie będziemy zabraniać startu naszym olimpijczykom. Musimy przyznać, że częściowo ponosimy odpowiedzialność za to, co się stało. Kara nie jest w pełni uczciwa, gdyż w żadnym systemie prawa na świecie nie przewiduje się zbiorowej odpowiedzialności – między innymi te zdania wygłosił dziś Putin. Jeszcze zanim je wypowiedział rozmawialiśmy z Maciejem Petruczenką, a więc dziennikarzem „Przeglądu Sportowego” z wieloletnim stażem, który jest jednym z najlepszych specjalistów od tematyki olimpijskiej w kraju. Powiedział nam, że Rosja na sto procent nie zakaże czystym sportowcom startu w Korei Południowej.
– Uważam, że Bach z Putinem uzgodnili wszystko wcześniej. Niemiec nie podjąłby tak ważnej decyzji, jak wyrzucenie Rosji z igrzysk, bez konsultacji z nim. Dlatego też nie przyłączam się do grona moich kolegów z całego świata, którzy piali wczoraj nad tym, jak to dotkliwie Sborna została ukarana. Dowody były tak mocne, że prezydent MKOl-u nie miał wyjścia i musiał coś zrobić, natomiast nie jest tak, iż postawił się Putinowi. Jego pieniądze nadal są ważne dla Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, podobnie jak dla prezydenta promocja poprzez sport. Panowie znaleźli więc kompromis, którym jest występ grupy rosyjskich sportowców pod neutralną flagą.
Wystarczy przestudiować historię relacji Bacha z Putinem, by stwierdzić, że Petruczenko ma rację. Możecie o tym nie wiedzieć, ale to właśnie Rosjanin był pierwszym człowiekiem, z którym Niemiec rozmawiał telefonicznie tuż po tym, jak w 2013 ogłoszono go w Buenos Aires prezydentem MKOl-u. Bach miał za co dziękować Putinowi – ponoć to właśnie zakulisowe wsparcie rosyjskiego prezydenta przesądziło o tym, że wygrał wybory, o czym pisał w zeszłym roku m.in. „The Guardian”. Wdzięczny swojemu protektorowi Niemiec trwał więc przy niemającym już wtedy najlepszej prasy Władimirze Władimirowiczu przed igrzyskami w Soczi i w ich trakcie – na ceremonii otwarcia panowie stali obok siebie ramię w ramię. Rosja wydała na organizację tej imprezy 51 mld $, więc szef MKOl-u skakał wokół Putina jak pies wokół kości.
Patrząc na tę historię zabawnie brzmią słowa Bacha wypowiedziane tuż po zwycięskich wyborach: „Rolą prezydenta jest bycie dyrygentem światowej orkiestry krajów członkowskich”. Rozśmieszył nas też tekst z szacownego „New York Timesa”, który kilka dni temu opisując relację Bacha i Putina użył takiego zdania: „Stoją naprzeciwko siebie, nos w nos, z podwiniętymi rękawami, każdy w oczekiwaniu na to, żeby to ten drugi mrugnął”. Amerykanom wydawało się najwyraźniej, że oto zmierzy się ze sobą dwóch równorzędnych graczy. Cóż, takie cuda to tylko w hollywoodzkich filmach. W prawdziwym życiu to prezydent Rosji jest bossem, którego owszem, sytuacja zmusiła na chwilę do oddania lejców w inne dłonie, ale powóz nadal należy do niego i odzyskanie nad nim kontroli jest tylko kwestią (niedługiego) czasu…