Oto odchodzi jeden z największych, dla boksu ostatniej dekady ktoś absolutnie topowy. Porównując do piłki ktoś pokroju może nie Messiego, ale Rooneya czy Henry’ego już jak najbardziej. Dziś w nocy Miguel Cotto, sześciokrotny mistrz świata w czterech kategoriach wagowych, wejdzie do ringu po raz 47. i ostatni. Co ważne, czempion odchodzi tak, jak to sobie wymyślił.
– Fakt, że to moja ostatnia walka, nie ma żadnego znaczenia. Jak zawsze wyjdę do ringu po to, żeby dać z siebie wszystko. Zawsze tak było, zawsze poświęcałem się w stu procentach i trenowałem tak twardo, jak potrafiłem. Dlatego teraz jestem w tym miejscu i kończę karierę na swoich warunkach – mówi 37-letni Cotto, który zmierzy się z młodszym o 8 lat Sadamem Alim. Stawką walki w Madison Square Garden będzie należący do Portorykańczyka pas mistrza świata WBO w wadze półśredniej.
Podobne słowa słyszeliśmy wielokrotnie. Prawdę mówiąc, trudno wymyślić coś lepszego dla starego mistrza, który szykuje się do odwieszenia rękawic. Ale też nie da się zaprzeczyć, że w mało których ustach brzmiałyby one tak prawdziwie. Cotto przez prawie 17 lat zawodowej kariery jak mało kto zasłużył na ogromny szacunek: rywali, ekspertów, kibiców, promotorów. To gość, który w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu, nigdy nie szukał łatwego zarobku. Dziś mnóstwo bokserów wychodzi do ringu ze specjalnie dobranym rywalem, takim, który może i dobrze wygląda, ale na pewno krzywdy nie zrobi. „Junito” działał zupełnie inaczej – on szukał najtrudniejszych wyzwań i najbardziej wymagających przeciwników. Jeśli pojawiał się godny niego rywal, on chciał z nim walczyć. Tak było choćby z Antonio Margarito, którego wszyscy za wszelką cenę unikali: Cotto podjął rękawicę. Przegrał, ale trzy później się zrewanżował.
Naprawdę, nie da się powiedzieć, że szedł na łatwiznę. Boksował z Mannym Pacquiao, gdy ten był w absolutnym szczycie możliwości (przegrał w 12. rundzie). Boksował z Floydem Mayweatherem i była to prawdopodobnie najtrudniejsza przeprawa Amerykanina w całej zawodowej karierze.
Dwa lata temu przegrał na punkty z kolejnym kozakiem – Saulem Alvarezem. Wydawało się, że to koniec jego kariery, ale Cotto nie zamierzał kończyć na warunkach dyktowanych przez innych. Wrócił i wypunktował Yoshihiro Kamegai, zdobywając wakujący pas mistrza świata WBO. Dziś w nocy będzie go bronił.
– Bez względu na wynik walki, to mój ostatni raz – deklaruje. – Mam wspaniałą rodzinę, żonę i czworo dzieci. Przede wszystkim teraz zamierzam spędzać z nimi dużo fajnych chwil. Zobaczymy, co będzie potem, na razie myślałem tylko o tym.
Cotto myśli o emeryturze, ale jednego możemy być pewni: ryzyko, że zlekceważy Sadama Alego, wynosi jakieś zero procent. To nie ten typ. Skoro kontrakt na walkę został podpisany, zanim odpocznie, ma jeszcze robotę do wykonania.
– To była dla mnie przyjemność zabawiać was przez 17 lat. Robiłem wszystko, co w mojej mocy za każdym razem, aby zapewnić lepsze życie mojej rodzinie. Oni znaczą dla mnie wszystko i jestem z nich bardzo dumny – podkreśla. – W sobotnią noc będę tym samym Miguelem, którego oglądacie od wielu lat. Będę wojownikiem i będę walczył dla moich najbliższych, jak zawsze.
Na pożegnalne walki bokserzy często wybierają słabszych rywali. To zrozumiałe: każdy chciałby zejść ze sceny niepokonanym, choćby w ostatniej walce. A Cotto? To nie taki typ. – Rozmowa z Miguelem była krótka. Spytał: Czy Gołowkin jest dostępny? Jeśli nie, będę walczył z kimkolwiek. Po prostu podajcie mi datę i limit wagowy, a ja tam będę – opowiada Eric Gomez z organizującej galę Golden Boy Promotions.
Tym „kimkolwiek” został Sadam Ali, 29-latek z Brooklynu, na koncie ma 25 zwycięstw i 1 porażkę – w walce o mistrzostwo świata WBO z Jessie Vargasem.
– Trenuję prawie całe życie, od kiedy skończyłem 8 lat. Każdy marzy o szansie jak ta, walce o mistrzostwo świata przeciwko legendzie boksu. Jeśli nie jesteś na coś takiego gotowy, będziesz miał kłopoty – mówi Ali. – Wiem, że mało kto na mnie stawia, czytałem o sobie sporo złego w mediach. Ale jeśli ciężko pracujesz, wszystko może się zdarzyć. W tej walce nie chodzi o pieniądze, tylko o szansę. Wszystkim, którzy we mnie nie wierzą, mogę powiedzieć tylko: poczekacie, zobaczycie.
Gdybyście też chcieli zobaczyć, transmisja zaczyna się w Polsacie Sport dziś o 3:00 w nocy