Raków Częstochowa jako beniaminek pierwszej ligi nie przestaje zaskakiwać. Po rundzie jesiennej jest w czubie tabeli, tylko dwie pozycje dzielą go od fotela lidera. I śmiemy przypuszczać, że rozbudziło to apetyty, bo najskuteczniejszy atak zaplecza doczekał się właśnie solidnego wzmocnienia. Mateusza Zachary.
Tak, Zachara to w tym momencie nazwisko piłkarsko nieco zakurzone, nieporównywalnie mniej gorące niż w momencie, gdy był czołowym strzelcem Górnika Zabrze i odchodził do Chin. Tak, poprzedni sezon w ekstraklasie daleki był w jego wykonaniu od wymarzonego. Tak, przez ostatnie pół roku udało mu się uzbierać tylko 111 minut w barwach portugalskiej Tondeli, jak widać na załączonym obrazku – żadnej wielkiej potęgi tamtejszego futbolu.
Tak, w tejże Tondeli przegrał rywalizację z Tomane, a więc z napastnikiem, który przez ostatnie dwa i pół roku zwiedził pięć klubów w trzech krajach. Ale też „tak” trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy tylko w takich okolicznościach Raków mógł liczyć na jego powrót po siedmiu latach. Poza tym umówmy się – mówimy o lidze, w której najwięcej strzelają tacy gracze jak Szymon Lewicki, Marcin Wodecki, Mateusz Machaj czy Maciej Domański. Zachara to w teorii z miejsca materiał na jej gwiazdę.
Od siebie dodamy też jeszcze jedno „tak”. Dla materiału, w którym Raków informuje o pierwszym zimowym wzmocnieniu klubu. Brawo za szybkość w działaniu, dzięki której „Zaki” przepracuje z klubem całe przygotowania, brawo też za nieco inny od tradycyjnego sposób przekazania informacji kibicom. Kilka lekcji aktorstwa na pewno by nie zaszkodziło, ale warto docenić dystans.
Teraz trzeba tylko poczekać na twierdzącą odpowiedź na najważniejsze pytanie, by móc ostatecznie powiedzieć, że ten ruch był od początku do końca udany. O to, czy Zachara okaże się realnym wzmocnieniem Rakowa. Do tej pory wygląda to naprawdę przyzwoicie.