Derby to w ekstraklasie bardzo często mecze walki – zawodnicy walczą z piłką, widzowie ze snem, bo największe emocje towarzyszą pompce przed spotkaniem, a już w trakcie samego grania nie dzieje się za wiele. Pamiętamy przecież ostatnie derby Trójmiasta lub walkę na Dolnym Śląsku, trudno było to oglądać bez szukania w telefonie numeru do dentysty, zęby bolały niemiłosiernie. Dlatego mieliśmy trochę obaw przed rywalizacją Bruk-Betu z Wisłą. Czy aby piłkarze w Niecieczy nie wpiszą się w przygnębiający krajobraz lokalnych starć? Nie przedłużając: strach można było schować do kieszeni naprawdę szybko, bo ekstraklasę w ten poniedziałek dało się bardzo, bardzo, bardzo lubić.
Co nam się podobało, to na przykład fakt, że pierwsze dwa gole Wisły wyglądały jak odbite na kalce – nie było tam mowy o przypadku, tylko o schematach wypracowanych na treningach. Biała Gwiazda raz poszła prawą stroną, raz lewą, ale w obu akcjach chodziło o to samo – dostać się w boczną strefę boiska i potem poszukać dokładnego podania na piąty-dziesiąty metr. Wiślakom to ładnie zagrało. Wiadomo, że pomocna była też obrona Bruk-Betu, zagubiona jak dziecko zostawione z zakupami same przy kasie, ale szczęściu trzeba też pomóc. Przy pierwszej okazji ładną akcję zawiązali z prawej strony Boguski i Bartkowski, a podanie w szesnastkę od tego drugiego wykończył Imaz. Hiszpan, który niedługo potem sam asystował, zagrywając z lewej strony idealnie do Wojtkowskiego.
Bruk-Bet był więc trochę zagubiony w obronie, ale goście też nie wyglądali jak Milan za najlepszych lat. Słoniki dochodziły do swoich sytuacji, miały jednak problem ze skutecznością, bo albo strzał Jovanovicia został w ostatniej chwili zablokowany, albo Piątek nie nastawił odpowiednio celownika i kopał w dwóch dobrych sytuacjach po bandach. Były pomocnik Zagłębia i Polonii, żeby pokonać Buchalika, potrzebował rzutu karnego – Kwiatkowski słusznie podyktował go za idiotyczne zachowanie Pereza, który w stylu Artura Boruca rozłożył ręce w polu karnym i próbował interweniować pajacykiem. Problem w tym, że Perez bramkarzem nie jest i prawa do takiego cudowania nie ma. Piątek z jedenastki uderzył już przyzwoicie, bo choć Buchalik wyczuł jego intencje, nie zdążył odbić strzału.
To była bramka na 1:1, później Wisła po wspomnianym golu Wojtkowskiego znów odskoczyła i znów Bruk-Bet musiał gonić. Po raz kolejny zrobił to skutecznie, ale tym razem już w drugiej połowie. Bardzo dobrą zmianę dał Stefanik, który wszedł na boisko za poturbowanego Śpiączkę. Jednym z elementów show Słowaka było idealne prostopadłe zagranie do Pawłowskiego. Pomocnik wypożyczony z Lecha strzelił między nogami Buchalika. 2:2.
To co, kończymy, fajnie było? Gdzie tam – przecież jeszcze nie błysnął Carlitos! Do tej pory raz przegrał starcie z Muchą, a raz kopnął w kierunku bramkarza z taką siłą, jakby całą energię włożył w Turbokozaka. Hiszpan miał jednak okazję do rehabilitacji, bo dostał rzut wolny w 66. minucie. Wykorzystał go, choć miał sporo szczęścia – piłka prześlizgnęła się przez mur i zaskoczyła Muchę, idąc w lewo, kiedy on sam poszedł w prawo, patrząc z perspektywy strzelającego. Słowak wrócić się nie zdążył i Wisła położyła jedną łapę na wygranej.
Jednak gospodarze znów nie chcieli zrezygnować, znów też dobry impuls dał z ławki Bartoszek – tym razem trafił zmianą Iancu, który też parokrotnie pokazał się w ofensywie. Aż w końcu wykonał świetnie rzut rożny, do głowy skoczył Jovanović i pokonał Buchalika. 3:3 – tym razem to już naprawdę był koniec strzelania, choć jeszcze dobrą okazję Carlitosowi stworzył słaby dziś Putiwcew, kiksując w kompromitujący sposób. Hiszpan jednak z prezentu nie skorzystał, wypuścił sobie za daleko piłkę i Mucha zdołał interweniować.
[event_results 384271]
Fot. 400mm.pl