Po pierwsze: nic nie stracić.
Po drugie: patrz “po pierwsze”.
Pogoń Szczecin z nowym trenerem na pokładzie pojechała do Krakowa na mecz z Wisłą i plan na to spotkanie miała bardzo prosty, by nie powiedzieć “prostacki”. Z jednej strony doskonale rozumiemy Kostę Runjaicia, wszak pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, a porażka – nie daj Boże wysoka – byłaby przykrą sprawą. Z drugiej – defensywna taktyka żadnej gwarancji nie daje, gdy w składzie masz takich ancymonów jak Dwali i spółka. No i musieliśmy to oglądać, a “w nogach” mieliśmy już bezbramkowy remis Jagiellonii z Bruk-Betem. Istniało ryzyko, że zwymiotujemy.
Jeśli pierwszą połowę można nazwać ciekawą, to chyba tylko ze względu na – uwaga, bo zaskoczenie takie, że ciężko się pozbierać – Carlitosa. Tym razem jednak trzeba schować kredki do szuflady, bo malowania laurki nie będzie. Przesympatyczny Hiszpan spartaczył trzy okazje w ciągu 45 minut. Dla pewności powtórzymy jeszcze raz te hasła: Carlitos, trzy sytuacje, spartaczył.
Chory czy co…
W 15. minucie trafił w słupek, gdy dokładną piłkę na jego głowę posłał Perez. Okej, jak powszechnie wiadomo – Hiszpan strzela prawą nogą. Sęk w tym, że najpierw przekombinował w polu karnym i jego strzał został zablokowany, a później gdy pomylił się Fojut, potrafił minąć lobikiem Załuskę, ale nie dopieścił tego uderzenia i piłkę sprzed linii wybił Nunes.
A skoro nie udawało się asowi, to spróbować musiały wiślackie jopki, damy i reszta ferajny. Efekt był taki, że w niezłej sytuacji przestrzelił Boguski, a w jeszcze lepszej Halilović zabił kreta. Choć i tak zaśmierdziało golem, bo Dwali postanowił podtrzymać dyspozycję strzelecką i sprawdził w tej sytuacji Załuskę. Piłka znów odbiła się od słupka.
Wisła ma kozaka z Hiszpanii, Pogoń – Delewa. Generalnie wiadomo kto ustawił się lepiej, ale w pierwszej połowie rezultat był identyczny, choć Bułgar nie miał takiego komfortu jak przeciwnik. Sam kreował. Spróbował z wolnego, pomylił się minimalnie. Sprawdził Buchalika z dalszej odległości, jego strzał został odbity. Ale gdyby nie on, bramkarz Wisły i obrońcy równie dobrze mogliby spędzić 45 minut dokarmiając gołębie na rynku.
Wracając do Carlitosa, drugą połowę również zaczął od pudła. Tym razem przestrzelił głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. W 64. minucie najlepszy piłkarz ligi przepięknie przymierzył z wolnego, ale trafił tylko w słupek. Kilka chwil wcześniej doszło do kluczowej akcji w meczu, tym razem bez udziału tego Hiszpana. Rapa czule objął Imaza przed polem karnym, który wychodził na czystą pozycję, a sędzia Gil uznał, że reszta Portowców była za daleko, by przeszkodzić Hiszpanowi. Czerwona i zjazd to bazy. Z lekkimi wątpliwościami, ale jednak przyznajemy rację arbitrowi.
Tak czy siak jasne stało się, że Wisła powinna to wygrać. Udało się strzelić po stałym fragmencie gry, oczywiście nie Carlitosowi, a Bartkowskiemu. Niespodziewany bohater Wisły, bo gdyby gol miał być nagrodą za wysiłki, to bardziej należał się pięciu innymi piłkarzom, ot choćby Sadlokowi. Ale mniejsza z tym, nieważne. Zresztą, lewy obrońca miał też swoją szansę, ale nie podołał. Tak jak Arsenić. Więcej goli już nie padło.
Wróć! Ciśnienie skoczyło w końcówce, bo do bramki trafiła Pogoń. Pytanie za sto punktów – czy Fojut faulował Buchalika? Wszelkie opowiastki, że bramkarz jest jakoś specjalnie chroniony to pomieszanie z poplątaniem, ale taranować go jednak nie można. No i nie mówmy, że już w Pogoni coś drgnęło – dziś miała po prostu tyle szczęścia, że aż zajechalibyśmy na stację po jakąś zdrapkę na ich miejscu. Może udałoby się wygrać napastnika?
[event_results 381478]
Fot. FotoPyK