Najbardziej krwawe trybuny świata? Część pewnie wskaże Polskę, bo taki przekaz medialny płynął przez lata do świadomości widzów i czytelników. Ci nieco lepiej zorientowani mogą wskazać na Anglię z uwagi na historię Hillsborough czy Heysel, bądź Bałkany, gdzie ogółem zawsze jest gorąco i wesoło, niezależnie czy mówimy o piłkarskim meczu czy karczemnej awanturze. Ale kto nieco mocniej wgłębi się w temat, bez wątpienia weźmie pod uwagę Afrykę Północną, ze szczególnym uwzględnieniem Egiptu.
74 zabitych i pół tysiąca rannych, 40 zabitych i kilkuset rannych, 21 wyroków śmierci i kilkanaście zgonów w trakcie zamieszek po ogłoszeniu tychże wyroków. To tylko ostatnie kilka lat i jedynie w związku z ligą egipską. Nasz artykuł z 2016 roku zatytułowaliśmy “liga skąpana we krwi”, bo przez 5 lat niemal rok w rok zimą odbywały się krwawe starcia z udziałem kibiców piłkarskich, mocno zaangażowanych w politykę w tym targanym kolejnymi rewolucjami i juntami państwie. Całość przeczytacie TUTAJ, niżej wymowny fragment.
Pół tysiąca rannych. 74 zabitych. 73 (!) aresztowanych. Jasny przekaz: to wojna. Według relacji trenera Al-Ahly, nad sektorami Al-Masry miała powiewać duża flaga z napisem: „zabijemy was wszystkich”. Napis bandytów w szalikach jednego klubu kierowany do fanatyków z drugiego końca stadionu, a może przekaz wojskowej junty w kierunku Bractwa Muzułmańskiego, które właśnie szykowało się do przejęcia władzy w państwie przy dość otwartym wsparciu środowisk ultras?
Ultras Ahlawy nie mają wątpliwości. W swojej oficjalnej relacji z tego przeklętego miejsca zaznaczają – policja stojąca w dwóch rzędach przed naszym sektorem rozstąpiła się przed szarżującymi nożownikami, którzy mogli wówczas bezkarnie wbiec na trybuny zajmowane przez kibiców Al-Ahly. Rozpoczęła się rzeź.
– Ludzie zbiegali tunelem, na końcu którego znajdowały się zablokowane gigantyczną kłódką wejście. Nikt nigdy w Egipcie nie zamyka furtek w ten sposób, nawet na meczach podwyższonego ryzyka. Zostaliśmy uwięzieni, obrzucani przez Al-Masry kamieniami i pirotechniką. W tajemniczy sposób wysiadło światło. Za sobą mieliśmy zablokowane drogi wyjściowe, przed sobą otwarte furtki prowadzące na murawę, pośród sobą zwierzęta z bronią białą.
Tak brzmi przejmująca relacja jednego z wyjazdowiczów.
***
To wciąż dość świeże sprawy i świeże rany, ale jednak – wpisujące się w tradycje tamtejszych meczów podwyższonego ryzyka. W dzisiejszej kartce z kalendarza wspominamy bowiem inne tragiczne wydarzenia związane z dwoma meczami reprezentacyjnymi z udziałem Egiptu. Mimo że dzieli je ponad dwie dekady, poziom nienawiści i zbydlęcenia najbardziej agresywnych uczestników tych zdarzeń jest identyczny. Spotkania Egiptu z Algierią. Spotkania, przy których nasze boje z Rosjanami przez Euro 2012 wydają się niewinną bieganiną.
El Clasico? Superclasico? Derby? Nie, starcia tych dwóch narodów dorobiły się pseudonimy “hate match”. Nienawiść jest niemal wyczuwalna w powietrzu, a co najgorsze – często występuje nawet na linii służby porządkowe jednego z państw, w teorii stojące na straży prawa – kibice drugiego. Jeden z najgłośniejszych meczów, potwierdzających te teorie to słynny bój z 1989 roku.
Gra toczyła się o najwyższą stawkę – awans na wyśniony mundial w 1990 roku. Po wcześniejszym bezbramkowym remisie w Algierii wiadome było, że Egipt od początku będzie chciał strzelić gola i zamurować pole karne tak, by nawet mrówka nie znalazła milimetra wolnej przestrzeni. No i plan zrealizowali w stu procentach. Samo trafienie, w pełni przypadkowe, miało miejsce po gigantycznym błędzie całej linii defensywnej Algierczyków. Hossam Hassan (180 centymetrów wzrostu – szału nie ma) skorzystał z karygodnego błędu gości i od tej pory do Egipt się bronił. A temperatura rosła. W końcu gości od awansu dzieliła zaledwie jedna bramka, jeden strzał rozpaczy, jeden szczęśliwy rykoszet. Nic dziwnego, że stadion kipiał od emocji. Nieco bardziej dziwne, że ich ujście miało tak fatalny przebieg.
Ale czy mogło być inaczej? Ayman Younis, egipski piłkarz, relacjonował po latach dla worldsoccer – to było jak wojna z Izraelem w 1973 roku. Piłkarze zapomnieli o taktyce, o wskazówkach trenerów. Po prostu walczyli.
Nic dziwnego, że faworyzowana Algieria po końcowym gwizdku eksplodowała. Piłkarze, trenerzy i cała delegacja gości ruszyła w stronę sędziego, który musiał uciekać do szatni okrężnymi drogami. Polowanie na arbitra, ale i zwyczajne zadymy wywoływane przez sportowców z Algierii przeciągnęły się do samej konferencji prasowej, na której doszło do najgorszego z ataków tamtego dnia. Rzut szklaną butelką w kierunku egipskiego lekarza. Miał rzucać algierski piłkarz, początkowo sądzono, że Lakhdar Belloumi, potem wyszło na jaw, że jednak Kamel Kadri. Nie sądzimy jednak, by dla medyka miało to znaczenie – w tym makabrycznym starciu stracił bowiem lewe oko.
Egipt pojechał na mundial, ale w związku ze zdarzeniami z tego “hate matchu” zbojkotował Puchar Narodów Afryki organizowany przez rywali.
Los skojarzył ich ponownie na dwudziestolecie tamtego dwumeczu. W 2009 roku stawką był ponownie awans na Mistrzostwa Świata, ale teraz sytuacja nie była tak klarowna jak wcześniej. Otóż w przypadku zwycięstwa Egiptu przynajmniej trzema golami, awans miałby Egipt. W przypadku wyniku 1:0 dla Egiptu, remisu albo zwycięstwa gości – na mundial pojechałaby Algieria. Przy wyniku 2:0… Ha, równa liczba punktów, bramek, bezpośrednie starcia na remis – ustalono już wcześniej, że przy takim scenariuszu odbędzie się dodatkowy mecz na neutralnym gruncie.
Atmosfera przed meczem? W ruch poszły wszystkie dostępne bronie. Cyfrowe – bo hakerzy z obu państw zhakowali nawzajem strony swoich dzienników, Algierczycy zaatakowali też stronę prezydenta Egiptu. Marketingowe – bo w Egipcie Coca-Cola rozkręciła kampanię “byłam tam w 1989”, nawiązującą do legendarnego boju o mundial. Wreszcie bronie tradycyjne – bo Egipcjanie obrzucili kamieniami autokar gości.
Wynik? Oczywiście 2:0 dla Egiptu. Oczywiście po golu w… piątej minucie doliczonego czasu. Konieczny był dodatkowy mecz, ale przede wszystkim – dyplomatyczna interwencja.
Po meczu doszło bowiem do zamieszek, w których ocenie różniły się nawet rządy obu państw. Algierczycy twierdzili, że zginąć mogło nawet kilkunastu kibiców z tego kraju, co potwierdzać miały relację naocznych świadków. Egipcjanie zaś mówili co najwyżej o kilkunastu rannych. Ci pierwsi zaczęli więc demolować siedziby egipskich firm. Ci drudzy – manifestować pod siedzibą algierskiej ambasady. Przy okazji ucierpiała… Marsylia, gdzie dymili przedstawiciele algierskiej mniejszości.
Trzeba było szybko zagrać ostatni mecz i zakończyć ten rozdział. Znów było obrzucanie kamieniami autokarów, i to pomimo że mecz odbywał się w Sudanie. Znów był skandal na szczytach władzy – bo prezesi piłkarskich federacji nie podali sobie ani razu dłoni. Wygrała Algieria, 1:0. Wybuch radości na trybunach w Sudanie, wybuch radości w Algierii, wreszcie w wielu miastach Francji. No i frustracja Egipcjan, którzy od razu zażądali od rywali zwrotu kosztów, jakie poniosły egipskie przedsiębiorstwa w wyniku ataków na ich siedziby i pracowników po pierwszym meczu. Epilog? Portal ADNKronos podał informację, że wioska o nazwie “Algieria” zmieniła po całej sadze nazwę.