Reklama

Rodzina na swoim? Nie tym razem. Kubot i Melo pogonili braci Bryanów

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

15 listopada 2017, 16:36 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jeszcze trochę i będzie można powiedzieć, że para Łukasz Kubot-Marcelo Melo zrobi więcej dla stosunków polsko-brazylijskich niż dekady dyplomacji. Oni są po prostu niemożliwi. Podczas swojego drugiego meczu w ATP World Tour Finals zagrali tenis niemal idealny i to jeszcze przeciwko komu? Przeciwko bliźniakom Bryanom, czyli najlepszej parze w historii. Dziś jednak „naszego” debla nie pokonałyby nawet trojaczki. Półfinał jest już ich.      

Rodzina na swoim? Nie tym razem. Kubot i Melo pogonili braci Bryanów

Kubot i Melo przystępowali do dzisiejszego meczu z zaklepanym już pierwszym miejscem w rankingu deblistów na koniec sezonu. W hali O2 Arena w Londynie spotkała się więc absolutnie najlepsza para tego sezonu, z absolutnie najlepszą parą, jaka kiedykolwiek biegała po kortach.

Bob i Mike Bryanowie? Co tu o nich pisać, lepiej rzucać liczbami: ponad 100 wygranych turniejów, w tym szesnaście tytułów wielkoszlemowych, cztery Mastersy i mistrzostwo olimpijskie. Chociaż trzeba też szczerze przyznać, że bliźniacy najtłustsze lata mają za sobą. Po raz ostatni turniej wielkoszlemowy – US Open – wygrali w 2014 r. Od tego czasu z powodów zdrowotnych odpuścili chociażby igrzyska w Rio, a na początku tego roku, chcąc się oszczędzać, zakończyli też karierę w Pucharze Davisa. Mają już przecież na karku, a raczej karkach, 39 lat.

Tak na Weszło wspominał ich niedawno Marcin Matkowski, który przez lata dobrze ich poznał: – Bob jest bardziej wyluzowany, dlatego miałem lepszy kontakt z nim, niż z Mikem. Siłą rzeczy poza kortem też wszystko robili razem, chociaż jak już poznali swoje żony, to przestali wspólnie mieszkać. Bob żyje teraz na Florydzie, Mike cały czas w Kalifornii, więc są rozdzieleni dobrymi tysiącami kilometrów. Nie wiadomo ile jeszcze pograją, ale w ostatnim czasie już nie są tak bardzo mocni. To już nie jest to co kiedyś, kiedy byli w zasadzie przyzwyczajeni do wygrywania. Poza tym rozstali się ze swoim coachem Davidem Macphersonem, który trenował ich przez jedenaście lat i prowadził do największych sukcesów.

Ale coś nam się wydaje, że dziś nie pomogłoby im nawet pięciu Davidów Macphersonów.

Reklama

Melo jak zwykle atomowo serwował i bezlitośnie sprzątał przy siatce, Kubot świetnie returnował i imponował przeglądem pola, dlatego przełamanie nadeszło już w trzecim gemie. Jak się okazało, był to był kluczowy moment pierwszego seta (6:4). Początek drugiej partii był bardziej wyrównany, bliźniacy znacznie mocniej przycisnęli Polaka i Brazylijczyka m.in. serwisem, ale i tak w końcu pękli – przy stanie 3:3, po błyskawicznej akcji Melo. Kurczę, ten gościu chyba urodził się pod siatką, bo na tych kilku metrach jest wprost nie do oszukania. Maszynka z Belo Horizonte.

I jak już „Kuboty” ich złapały, tak nie puściły już do końca: 6:3 w drugim secie i 2:0 na koniec. Pozamiatane.

Co ciekawe, było to już ich trzecie zwycięstwo z Bryanami. W tym roku pokonali ich bowiem w Waszyngtonie, a w 2016 r. w Wiedniu. Trzeba przyznać – bilans kapitalny, nawet biorąc poprawkę na to, że Amerykanie już nie czarują tak jak kiedyś. Czaruje za to Kubot z Melo, którzy zapewnili dziś już sobie półfinał ATP Finals, chociaż przed nimi jeszcze mecz z parą Murray/Soares. Ten tydzień w Londynie może być naprawdę piękny.

Tym bardziej, że Łukasz i Marcelo czego w tym roku nie dotkną, to zamienia się w złoto. Coś czujemy, że gdyby Polak reklamował nawet klapki… „Kubota”, te znów stałyby się krzykiem mody.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...