Jeśli idziemy na imprezę do wuja Janusza, bądźmy przygotowani na maraton sucharów. Gdy przyjdzie pójść na obiad do babci Jadzi, to trzy dania i deser jest niemal pewny. Zapewne na koniec dostaniemy jeszcze wałówkę, bo przecież wyglądamy jak niejadek. Po prostu są miejsca, w których zawsze jest tak samo. Dlatego czasami – dla odmiany i zdrowia – warto strzelić sobie mecz 1. Ligi, w którym na bank wszystko będzie na odwrót, a jakiekolwiek zasady logiki nie zadziałają. Jednak pamiętajcie, żeby nie przedawkować, bo to się może źle skończyć.
Przykładowo dzisiaj – początek spotkania mógł należeć do gospodarzy, bo Kamil Zapolnik strzelił bramkę, lecz sędzia jej nie uznał, gdyż dopatrzył się faulu. Słuszna decyzja! Po kilkunastu minutach Ćwielong – po raz kolejny – dośrodkował w pole karne Zagłębia, a strzał głową oddał Zapolnik, który znowu przy okazji faulował. Myśli sobie wtedy człowiek, że gość nie uczy się na błędach i bramki to on raczej dzisiaj nie strzeli. Ba, cała drużyna GKS-u Tychy miała na to małe szanse, ponieważ każdy ich atak był strasznie chaotyczny. Mija kilka sekund, a ten sam Kamil Zapolnik strzela pięknego gola przewrotką. Gdzie tutaj logika? Przecież to nie miało prawa się wydarzyć.
Co ciekawe Zapolnik wyrównał, bo wcześniej Zagłębie wyszło na prowadzenie za sprawą Szymona Lewickiego, który kropnął z dystansu. Oczywiście piłka pod jego nogi trafiła w niewyjaśnionych okolicznościach w związku z ogromnym zamieszaniem w polu karnym tyszan. Dopiero na powtórkach było widać, że ,,asystę” w tej sytuacji zaliczył Dawid Abramowicz, który wystawił przeciwnikowi pikę do strzału. Tak więc pierwsza połowa minęła nam w dość absurdalnych standardowych okolicznościach, jak na 1. Ligę. Truskaweczką na torcie – tuż przed przerwą – był jeszcze zwód Udovicicia, na który nie powinien nabrać się już żaden piłkarz, bo przecież Serb używa go niemal w każdym meczu. Rzecz jasna Dawid Błanik poszedł na raz i nasze przypuszczenia mogliśmy wyrzucić do śmietnika.
Pierwsza połowa zaczęła się w rytm piosenki: – Chuj ci na imię, Matusiak chuj ci na imię. Wszystko dlatego, że kibicom nie spodobał się faul bohatera piosenki na Tomaszu Nowaku. Dalej było również klimatycznie i swojsko, czyli masa nerwowości i chaotyczności po obu stronach. Komentatorzy w pewnym momencie zasugerowali nawet zmiany, ale po spojrzeniu na ławki rezerwowe obu drużyn… szybko doszli do wniosku, że dużego sensu to jednak nie ma. Słuszna refleksja, bo nawet po zmianach wiele się nie zmieniło. Po stronie GKS-u znowu błysnął Zapolnik, który zmarnował dwie doskonałe sytuacje. Za pierwszym razem nie trafił w piłkę, a za drugim fatalnie spudłował. Pewnie, gdyby przyszło walnąć nożycami z szesnastego metra, to zdjąłby pajęczynkę. Po drugiej stronie w ofensywie szarpał Konrad Wrzesiński, który na skrzydle wyglądał mnie więcej jak Gareth Bale w tej sytuacji:
Z tą różnicą, że zawodnik Zagłębia nie decydował się jednak na uderzenia, a próbował dośrodkowań, z których wielkiego pożytku nie było. Szkoda, bo skoro Zapolnik mógł strzelić jak Ronaldinho, to czemu Wrzesiński nie mógłby zrobić rajdu w stylu Bale’a? Na sam koniec, bo już w ostatniej minucie, historia zatoczyła koło i Matusiak za faul na Banasiaku zobaczył drugą żółtą kartkę.
GKS Tychy – Zagłębie Sosnowiec 1:1 (1:1)
0:1 Lewicki 30′
1:1 Zapolnik 40′