Dana White to gość, który stoi za marketingowym sukcesem UFC. Z raczkującej federacji niszowego sportu zrobił giganta, który na każdej gali zarabia poważne pieniądze. Teraz ogłosił, że bierze się za organizację gal bokserskich. Czy to oznacza, że boks czeka… dobra zmiana?
– Wchodzę do boksu, na 100 procent. Nie opuszczam UFC, tylko wspólnie z Arim Emanuelem i UFC będziemy robić także boks – przyznaje White w rozmowie z Los Angeles Times. – Wciąż jest bardzo wcześniej, cały czas nad tym pracujemy. Muszę jeszcze pozbierać różne rzeczy do kupy, ale wchodzę w to. To nadchodzi!
Co dokładnie nadchodzi? Niektórzy już teraz uważają, że ogromne zmiany. White zapewnia, że w świecie boksu kierowana przez niego UFC może być równie poważnym graczem, co w MMA.
– Po prostu wiem, jak dobrzy jesteśmy w tym, co robimy, że jesteśmy lepsi niż praktycznie ktokolwiek inny – podkreśla. – Myślę, że goście, którzy są zaangażowani w boks, wojownicy, będą zadowoleni, kiedy znajdą się pod naszym parasolem. Uważam, że możemy to zrobić lepiej niż jest to robione do tej pory.
No dobra, prawda jest taka, że White’a można nie lubić, bo to arogancki, często niesympatyczny i skupiony na kasie gość. Ale nie da się ukryć, że łeb do interesów to on ma. To przecież on (między innymi) stał za walką Floyda Mayweathera Juniora z Connorem McGregorem. Przypomnijmy, że mówimy o walce, w której pobito wszelkie rekordy, w tym przede wszystkim ten dotyczący wysokości wypłaty dla debiutującego boksera. Trudno się dziwić szefowi UFC, że po czymś takim nabrał ochoty na podebranie roboty bokserskim promotorom.
Inna sprawa, że White w sposobach działania mocno się od nich różni. W zawodowym boksie zazwyczaj wygląda to tak: bierzemy młodego, zdolnego, przez kolejne lata tak dobieramy mu rywali, żeby broń boże nie zrobili mu krzywdy i nie zepsuli idealnego rekordu. Jak wszystko pójdzie dobrze, to swoimi układami doprowadzamy go do walki o mistrzostwo świata. Jeśli wygra, to przez następnych kilka lat tak dobieramy rywali i sędziów, żeby interes się kręcił. White widzi, że kibiców coraz mniej to bawi i dlatego gra w zupełnie co innego. On ściąga najlepszych na świecie do swojego cyrku, tam wystawia kozaków naprzeciw siebie. A jako, że zapełnia hale, to może dobrze płacić. I dawać hojne bonusy, na przykład po 50 tysięcy dolarów za najlepszą walkę wieczoru. Do tego jeszcze spektakularne oprawy, świetne konferencje prasowe, mnóstwo epickich materiałów dla kibiców. Jednym słowem: jest na bogato, podczas gdy w boksie często jest przaśnie…
To między innymi dzięki tym różnicom boks już dawno przestał być sportem walki numer 1. Dziś nawet na dużych, mistrzowskich galach w USA, czy Niemczech, o Polsce nawet nie wspominając, promotorzy mogą tylko marzyć o zapełnieniu sporego obiektu. Znacznie częściej trybuny świecą pustkami i zamiast liczyć zyski z biletów, trzeba się natrudzić, żeby nie było tej pustyni widać w telewizji. A w tym samym czasie KSW sprzedaje wszystkie bilety na Stadion Narodowy, wejściówki na gale UFC także rozchodzą się znakomicie.
– Ja zawsze powtarzam, że my nieustannie przenosimy sport na wyższy poziom – mówi White. Czy przeniesie także boks? Zdecydowanie, nie mamy nic przeciwko, choćby po żenadzie w ostatniej walce o mistrzostwo świata wagi ciężkiej, kiedy pretendent wyglądał, jakby w ostatniej chwili wyciągnięto go spod budki z browarami…