13 meczów bez porażki, za to z aż 9 zwycięstwami. O ile jeszcze golenie Chojniczanki czy innego Podbeskidzia nie robiło aż takiego wrażenia (choć było cholernie ważne w walce o awans), o tyle już rozbicie Legii czy Wisły Płock było jasnym sygnałem – każda drużyna w tej lidze będzie musiała się bać przyjazdu do Zabrza. A jeśli ktoś miał co do tego jeszcze jakieś wątpliwości, no to dzisiejsza wizyta Lecha na Górnym Śląsku chyba je rozwiała. Nie ma tam baszt, murów obronnych, ani fosy, ale to twierdza co się zowie.
Jest za to Szymon Żurkowski. Chłopak najpierw był cichym bohaterem Górnika, później wyszedł z cienia i błyszczał w prestiżowych derbach z Piastem, a dziś dał popis w starciu ze starymi wyjadaczami i gwiazdami ligi z Lecha. Po pierwsze dlatego, że znów wszędzie było go pełno, jak zwykle harował jak wół. Trochę dziwimy się, że rzucił studia, bo czasami wydaje się, że posiadł zdolność bilokacji, więc bez problemu powinien ogarniać zarówno treningi, jak i zajęcia. Po drugie, w końcu dorzucił dużo w ofensywie, a sam przyznawał, że tego mu brakuje, bo to część pracy, z której się go rozlicza. Przeciwko Sandecji był blisko asysty (2. w sezonie), ale patelnię zmarnował Angulo, tym razem Hiszpan już się nie pomylił. Polecimy jednak chronologicznie, bo chłopak miał udział przy każdej z bramek Górnika.
W 11. minucie zebrał piłkę przed polem karnym przy stałym fragmencie gry, ta trafiła do Suareza, który – przynajmniej naszym zdaniem, no i sędziego – był faulowany przez Janickiego. Karnego na gola zamienił oczywiście Angulo.
W 34. minucie Kądzior wycofał piłkę do Kurzawy, ten zagrał do Żurkowskiego, a młodzian przymierzył lewą z około 20. metrów. Nie poradził sobie z tym strzałem Putnocky (inna sprawa, że trochę utrudnił mu to będący na spalonym Wieteska).
W 75. minucie zagrał piłkę na wolne do Angulo. Tym razem Hiszpan nie musiał tańczyć z obrońcami jak przed tygodniem, tylko zaskoczył bramkarza strzałem przy bliższym słupku.
A była jeszcze choćby kapitalna piłka do Kądziora, którą zepsuł kadrowicz Nawałki. Żurkowski był dziś świetny, ale trzeba powiedzieć, że żaden z piłkarzy Brosza nie zagrał słabo/przeciętnie. O dwóch golach i dalszym kozaczeniu Angulo już wspomnieliśmy, ale każdemu z Górników można pogratulować i powiedzieć: zasługujesz na plac w ekipie lidera ekstraklasy.
Chyba ciężko o większy komplement, prawda?
Co warto podkreślić – nie wróciły demony z tego sezonu. Każdy, kto choć trochę interesuje się ligą, pewnie słyszał, że ekipa Marcina Brosza potrafi frajersko wypuścić punkty z rąk. Mecze z Cracovią, Sandecją w PP czy z Koroną są najlepszymi przykładami, nawet zaliczka w postaci dwóch bramek nie była wystarczająca. Przeciwko Lechowi pachniało powtórką, ale tylko przez moment. W pierwszej połowie Kolejorz grał słabo, do zapamiętania była w zasadzie chyba tylko wrzutka Jevticia, po której kapitalną okazję zmarnował Gajos. Jednak w drugiej części gry Lech przynajmniej spróbował ugrać coś w Zabrzu. O ile jeszcze pierwsze próby były nieskuteczne, o tyle w 62. minucie Gytkjaer wykończył sprytnie rozegrany rzut rożny. I Lech nacierał, próbowali Gajos czy Jevtić, aż w końcu nadział się na kontrę i bramkę Angulo.
Bez dwóch zdań – wygrała drużyna lepsza. Wiemy, że to sztuczne jak cycki Pameli Anderson, bo gramy do grudnia, ale skoro za nami 15 kolejek, to można to ogłosić – w Zabrzu zmontowano najlepszą drużynę rundy jesiennej. Kłaniamy się nisko i prosimy o więcej!
[event_results 377277]