Wiadomo, że dla fanów polskiej piłki to raczej spotkanie Lecha z Wisłą miało dziś pierwszeństwo, nosiło w końcu znamiona hitu 14. kolejki ekstraklasy. Lecz jeżeli ktoś pokusił się o inny wybór i zawędrował – na nogach albo pilotem – na stadion Podbeskidzia, też nie mógł okładać się po głowie, że wybrał szczególnie źle. Mecz Górali z Zagłębiem Sosnowiec nie porwał, ale i nie zanudził.
Ktoś spojrzy na bezbramkowy remis i popuka się w głowę, ale to nie tak, że oba zespoły ustawiły się na trzydziestym metrze od swojej bramki, przekopywały piłkę na połowę rywala, licząc na obcinkę któregoś z obrońców. Nie, tempo było całkiem przyzwoite, dość zgrabnie przenosiliśmy się spod jednej szesnastki pod drugą, żadna z drużyn nie mogła przejąć inicjatywy całkowicie i pewnie, momentami, może zbyt często, do głosu dochodził chaos, ale i tak oglądało się to bez większego bólu zębów. Jednak skoro osoba odpowiedzialna za tablicę wyników nie miała nic do roboty, coś musiało pójść nie tak. Mianowicie kulała skuteczność.
Trudno bowiem wytłumaczyć sytuację Kozaka, który pognał sam na bramkę Kudły właściwie od połowy – mógł zrobić wszystko, zapytać bramkarza, w który chce róg, wystawić piłkę koledze na pustaka. Mógł też oczywiście kopnąć niecelnie i to zrobił, futbolówka minęła bramkę przeciwnika dość solidnie. Albo weźmy Tomczyka – świetnie, że był ruchliwy, że wychodził na podania prostopadłe, ale gdy dostał setkę, też ją zmarnował. Stał niepilnowany na piątym metrze, piłka zmierzała do niego dość przypadkowo, ale jednak. Wystarczył tylko umiejętnie dołożyć głowę i po sprawie, tymczasem Tomczyk nie nakrył jej, bardziej podbił i przerzucił nad bramkę. A gdy Tomczyk miał piłkę do uderzenia na 12. metrze? Znów nie przymierzył, kopnął w Kudłę.
Zagłębie też pudłowało, ale chyba jednak mniej spektakularnie. To znaczy, Lewicki obił poprzeczkę strzałem głową, lecz miał sytuację zdecydowanie trudniejszą niż wyżej wspomniani – obrońca umiejętnie go naciskał, może nawet delikatnie naginał przepisy, natomiast na tyle umiejętnie, że gwizdek sędziego milczał. Ze strony gości było jeszcze minimalnie niecelne uderzenie głową Cichockiego czy próba Udovicicia, spokojnie jednak wyłapana przez Fabisiaka.
To był taki mecz, który długo balansował na linie i nie bardzo wiedział, w którą stronę pójść, bo i jedni, i drudzy mieli minuty, kiedy przejmowali inicjatywę. Potem jednak to się szybko rozmywało, wracaliśmy do mniej lub bardziej odważnej wymiany ciosów i znów ktoś bardziej postawił na swoim. No, ale bez efektu, skończyło się na 0:0. Tabela jest płaska, jednak jeśli obie drużyny chciałyby trafić do ekstraklasy, takie mecze powinny wygrywać.
Podbeskidzie Bielsko-Biała – Zagłębie Sosnowiec 0:0