Reklama

Valencia na wylotówce z przeciętności

redakcja

Autor:redakcja

25 października 2017, 17:00 • 4 min czytania 12 komentarzy

Jeden z najgorszych scenariuszy dla klubu, który ma w swojej historii kilka konkretnych sukcesów, to chyba skok na główkę w przeciętność – można bowiem się do niej niestety przyzwyczaić, a nawet polubić, jako strefę komfortu. Bo przecież katastrofy nie ma, raz się wygra, raz się przegra i czas jakoś leci. A taka postawa to już krok od spadku w przepaść, którego doświadczenia sezon temu blisko była Valencia. Najwyraźniej klub zrozumiał swoje błędy, ponieważ dziś o zespole z Mestalla można powiedzieć wiele, tylko nie to, że wygląda na przeciętny.

Valencia na wylotówce z przeciętności

Rok temu o tej porze Nietoperze były w kompletnym dołku, po dziewięciu kolejkach miały dziewięć punktów i – siedząc na piętnastym miejscu w tabeli – wystawały tylko o jedno oczko nad strefę spadkową. VCF dostawało od tak przeciętnych marek, jak Las Palmas, Eibar czy Betis, już wtedy w klubie pojawił się nowy trener, czyli Cesare Prandelli. Początek miał niezły, bo wygrał w debiucie z Gijon, stoczył wyrównany bój z Barceloną na Mestalla, ale potem zabrakło przełomu, pojawiły się za to ostre słowa wobec zawodników. Prandelli mówił: – Chciałbym wiedzieć, kto w ogóle chce w tej drużynie zostać. Kto nie chce – wyjazd! Kto nie ma charakteru, temperamentu i osobowości, kto nie czuje miłości do tego klubu – wyjazd! Zdaję sobie sprawę, że to poważne oskarżenia z mojej strony, ale to samo powiedziałem już także moim zawodnikom. Problemem nie jest 4-4-2 czy 4-3-3. To nie kwestia taktyki ani tego, kto gra, a kto nie. To problem związany z brakiem nastawienia, powagi i profesjonalizmu. To nie jest także kwestia dwóch ostatnich miesięcy, lecz dwóch lat. Ostatecznie Włoch wyjechał sam, bo poczuł się oszukany, gdy zarząd klubu wycofał się z obietnic transferowych przed zimowym okienkiem.

Valencię znów przejął Voro, czyli tamtejszy naczelny strażak, zespół udało się utrzymać i przed nowym sezonem lejce przejął Marcelino. Minęło dziewięć kolejek sezonu 17/18 i Valencia jest wiceliderem, który nie przegrał jeszcze meczu, a po drodze ograł choćby Sevillę czy Athletic, zremisował z Atletico i Realem. Co więcej, VCF gra bardzo ofensywnie i często ładuje rywalom worki bramek, dość powiedzieć, że tylko Barcelona ma więcej strzelonych goli, ale tylko o jedną sztukę.

Co się zmieniło? Naturalnie nie bez znaczenia jest tu postać trenera, który ma pozytywnego bzika na punkcie profesjonalizmu. Dani Parejo, noszący się z zamiarem odejścia przed sezonem, mówił: – Od pierwszego treningu dało się poczuć coś innego. Nie wiem co! „Coś”. Czułeś to od trenera, od jego sztabu – w sposobie ich pracy, przygotowania do zajęć, w spojrzeniu na futbol. Powiedziałem do siebie: nie mogę sobie pozwolić na stratę roku mojej kariery bez współpracy z tym szkoleniowcem. Marcelino wprowadził do zespołu ścisłą dietę – to początkowo dziwiło piłkarzy, bo najzwyczajniej w świecie chodzili głodni, ale szybko poczuli się lepiej, szybko przyszły odpowiednie rezultaty. Zobaczcie jak często Valencia strzela gole w końcówckach: tak było ostatnio z Sevillą, Betisem, Sociedad i Malagą.

Futbol w postrzeganiu Marcelino ma być efektywny, szybki, w każdej kontrze nastawiony na poszukaniu luk w defensywie przeciwnika. Znów podeprzyjmy się przykładem, golem przeciwko Realowi, który został skonstruowany w sposób fantastyczny:

Reklama

Marcelino rządzi twardą ręką w szatni, ale nie ma w tym terroru, nie chce zdobywać szacunku strachem. Jest zdania, że jeśli piłkarz ciężko pracuje, zasługuje na szansę. I tak na przykład Orellana został odsunięty od składu, lecz do swoich obowiązków podchodzi profesjonalnie, więc dostał 80 minut w Copa del Rey.

Tak jak trzeba pochwalić Marcelino, tak nie wolno zapominać o innych, którzy do bieżących sukcesów dołożyli rękę. Zmienili się bowiem też rządzący – Anil Murthy został prezesem, Mateu Alemany Font nowy dyrektorem generalnym. Ten pierwszy mówił niedawno: – Piłkarze, tacy jak choćby Dani Parejo, cierpieli i źle się czuli przez ostatnie dwa lata. Teraz jednak sytuacja zmieniła się wraz z trenerem, który ich wspiera i widzi, jak na to reagują. Gracze zaakceptowali jego zasady. Nastąpiła całkowita zmiana pod względem fizycznym. Piłkarze akceptują jego polecenia, ponieważ w szatni wytworzył się duch zespołu. (…) Przystępowałem do nowego sezonu z pokorą, ale dobry start mnie nie zdziwił.

Cały kwartet, czyli Marcelino, Alemany, Murthy i Lim (właściciel), dobrze się rozumie. Pozwoliło to na przeprowadzenie sensownych ruchów na rynku transferowych – pożegnano starszych, często przepłaconych piłkarzy, jak Nani, Perez czy nawet Alves. W ich miejsce ściągnięto sensownych zastępców – Zaza ma już osiem bramek (więcej razy trafił tylko Messi), Kondogbia rządzi środkiem pola, Guedes czaruje:

Reklama

Valencia to obecnie też najmłodszy zespół w lidze (średnia wieku 25 lat), niepatrzący krzywo w kierunku wychowanków. Na przykład Carlos Soler gra regularnie, a Toni Lato i Nacho Vidal zbierają minuty.

Świetnie, że projekt o nazwie Valencia znów nabiera rumieńców – pewnie, głupotą byłoby już wracać myślami do przełomu wieków, kiedy VCF grało dwa razy z rzędu w finale Ligi Mistrzów, ale najwyraźniej coś się ruszyło. Drużyną kieruje mądry trener, za sobą ma ogarniętych rządzących, przed sobą dobrych piłkarzy. Jeśli nic po drodze nie runie, Valencia powinna zapomnieć o przeciętności.

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...