Kiedy jesteś drużyną taką jak Everton, czyli będącą w marnej formie, szans na przełamanie musisz szukać wszędzie. Od gierek treningowych, przez mniej ważne puchary, po ligę. Dzisiaj The Toffees mieli okazję zapolować na optymizm w tym drugim wariancie, ich rywalem w Carabao Cup była Chelsea. Wynikowo – nie udało się, Everton leci z turnieju. Jeśli zaś chodzi o postawę – sukces oceniamy pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.
Jeśli bowiem ktoś wyłączył telewizor po pierwszej połowie, mógł stwierdzić, że zespół z Liverpoolu nie ograłby nawet reprezentacji domu starców. To, w jaki sposób goście wyglądali w pierwszych 45 minut, zakrawało na jakąś mało zabawną parodię futbolu – ich akcje były wolne, nudne, a co za tym idzie, pozbawione szans powodzenia. Nie oddali celnego strzału, ba, nie oddali żadnego strzału i wściekli mogli być trener, kibice, a również… Caballero, bramkarz Chelsea, bo przecież broni rzadko i kiedy już wszedł na boisko, chciałby coś połapać. Everton w pierwszych 45 minutach mu tej szansy nie dał. Natomiast sam stracił gola, kiedy Willian z Musondą rozegrali rzut rożny, ten drugi wrzucił idealnie na głowę Rudigera, a Niemiec też przymierzył celnie i pokonał Pickforda.
Chelsea nie grała pierwszym garniturem — poza wspomnianymi Musondą i Caballero, znalazło się miejsce dla Drinkwatera (pierwszy mecz po kontuzji), Kenedy’ego i Ampadu – a mimo to Everton nie potrafił nic zrobić. W ataku bryndza, w obronie mniejsza, ale jednak bryndza, bo zaangażowanie drużyny przy straconym golu było na żenującym poziomie. No, ale jednak na początku napisaliśmy, że jeśli chodzi o samą postawę, plamy nie było, to musiało się coś zmienić i tak w istocie sprawy wyglądały, ponieważ po przerwie zobaczyliśmy piłkarzy w szeregach gości, a nie tylko wkłady do koszulek.
Przyjezdni zaczęli atakować, ale pojawił się problem – rozzłoszczony bezczynnością Caballero, zaczął bronić jak w transie. W świetnym stylu wyjął strzały Rooneya, Jagielki i Lennona, a doszło nawet do tego, że w jeszcze innej sytuacji podał temu ostatniemu, ale zaraz swój błąd naprawił, rzucając się rywalowi pod nogi. A kiedy poradzić nic nie mógł Argentyńczyk, do gry wchodziło szczęście, gdy Lookman obił poprzeczkę. Oj, miał Everton możliwości na doprowadzanie do dogrywki, a nawet wygranie tego meczu. Niestety dla siebie, nie skorzystał z kilku okazji, Conte zareagował wprowadzeniem Pedro, Fabregasa i Moraty, co pod koniec meczu pozwoliło gospodarzom ogarnąć bałagan i znów zacząć kontrolować wydarzenia boiskowe. Fabregas rozegrał akcję z Willianem, a ten podwyższył wynik na 2:0.
Chwilę później honorową bramkę dla Evertonu strzelił Calvert-Lewin, ale to już naprawdę nie miało znaczenia. Sędzia po paru chwilach skończył mecz i już wiadomo, że Chelsea gra dalej.
*
Inaczej niż Tottenham, który kompletnie sfrajerzył dzisiaj sprawę z Młotami. Koguty szybko wyszły na prowadzenie za sprawą Sissoko i Allego, ale na początku drugiej połowy odcięło im prąd. Przez kwadrans od 55. do 70. minuty stracili trzy gole, czego już nie udało się odkręcić. Jeśli spojrzeć na trafienia West Hamu, to nie widać tam wielkiej finezji – wrzutki, niepewna interwencja Vorma przy pierwszym trafieniu. Jednak cel uświęca środki i to Młoty będą dalej walczyć o trofeum.
*
Komplet wyników z dzisiaj i wczoraj:
Chelsea – Everton 2:1
Tottenham – West Ham United 2:3
Arsenal – Norwich 2:1
Bournemouth – Middlesbrough 3:1
Bristol City – Crystal Palace 4:1
Leicester – Leeds 3:1
Swansea – Manchester United 0:2
Manchester City – Wolves 1:0