Gdy Jerzy Brzęczek przejmował Wisłę Płock, trudno było znaleźć dla tego zespołu nadzieję — dziwiło odejście Kaczmarka, dziwiła nominacja dla Brzęczka, początek sezonu wypadł blado. Jednak dziś trzeba o tym zapomnieć, przynajmniej na razie, bo Nafciarze są w czubie tabeli, po tym, jak rozbili chwalony w ostatnich tygodniach Śląsk Wrocław.
Ale pomijając wynik – na pochwały zaczyna zasługiwać także gra. Dziś od samego początku to gospodarze byli nieco lepsi — dwa razy prawą stroną szarpnął Michalak, ale strzały Furmana i Vareli nie sięgnęły celu. Jednak dla Śląska to było tylko odroczenie kary, choć też ekipa Urbana nieszczęście wywołała właściwie sama, konkretnie zrobił to Tarasovs. Skoro już uciekł mu Varela, mógł się z tym pogodzić, dać szansę Wrąblowi, czyli przede wszystkim: pomyśleć. Co będzie korzystniejsze dla Śląska – czerwona kartka, karny i gol, czy tylko stracona bramka i gra w komplecie? Cóż, Łotysz na bitwę z myślami nie miał najwyraźniej ochoty, wskoczył rywalowi na barana i Jakubik nie miał innego wyjścia, jak pokazać mu czerwoną kartkę i wskazać na wapno. A jedenastkę pewnie wykorzystał poszkodowany Urugwajczyk.
Od tego momentu Śląsk wkroczył na ścieżkę dużej próby, miał grać przecież 80 minut w dziesiątkę i jeszcze gonić wynik. Jeśli chodzi o pierwszą połowę, to ta próba została przez wrocławian kompletnie oblana, nauczyciel z Płocka wystawił im jedynkę i dopisał wyraźny wykrzyknik. Obrona przyjezdnych prezentowała się bowiem kompromitująco.
Gol na 2:0 – dobrą akcję skonstruowało trio Varela-Michalak-Biliński i ten ostatni wpakował piłkę do pustaka. Warto pochwalić płocczan, ale trzeba też zganić przyjezdnych, bo w defensywie byli nieprzyzwoicie spóźnieni.
Gol na 3:0 – Cotra wracał za Merebaszwilim w tempie spacerowym, Pawelec zaprezentował pozycję na wóz z węglem, więc Gruzin po prostu wszedł w pole karne jak do siebie i walnął Wrąblowi po długim rogu.
Przez 45 minut gospodarze odskoczyli rywalowi na trzy bramki, a mogli nawet więcej – choćby Szymański dwukrotnie spudłował, a znajdował się w dobrych okazjach. Śląsk w tyłach nie istniał, natomiast z przodu dawał o sobie znać incydentalnie. Raz uderzył z dystansu Kosecki, raz za Pichem zdążył wrócić Michalak i w ostatniej chwili wybił mu piłkę spod nóg, gdy Słowak miał przed sobą jedynie Kiełpina. Tyle.
Po przerwie goście grali już nieco lepiej, ale “nieco” to przecież zbyt mało, żeby wyjść z takiej sytuacji i załatwić sobie choćby punkt. Mogli jedynie uratować twarz i to im się poniekąd udało, bo Wisła straciła trochę koncepcję na ten mecz i zamiast punktować gości, poszła na krótką – ale jednak – wymianę ciosów. Źle zachował się Łukowski, który dał sędziemu pretekst do jedenastki, obejmując Koseckiego. Karnego nie wykorzystał Piech, ale Kosecki (najlepszy w Śląsku) wciąż chciał zostawić swój stempel na wyniku. Gdy dostał dobre podanie od Picha i wyszedł sam na sam z Kiełpinem, po prostu zrobił swoje.
Za tym golem na 1:3 jednak nic większego ze strony Śląska nie poszło, nie zaproponowali drugiego Stambułu, bo też nie mieli w swoim składzie Smicera i Alonso, tylko dobrego Koseckiego, znośnego Picha i bandę przeciętnych albo słabych piłkarzy. A z kolei Brzęczek wpuścił na murawę Stilicia, ten wniósł sporo ożywienia, mógł mieć asystę – lecz w piłkę nie trafił Reca – i wywalczył karnego, którego na raty wykorzystał Biliński. Tak, to nie czary, Płock ma tylko trzy punkty straty do lidera.
[event_results 372184]
Fot. FotoPyk