Porażka z Bruk-Bet Termaliką na własnym boisku to większa wtopa niż przerżnięcie w FIFĘ z własną dziewczyną. Albo i jeszcze gorsza. Z ligowych delegacji w tym sezonie niecieczanie przywieźli zawrotną liczbę punktów (jeden) i niemal równie zawrotną liczbę strzelonych bramek (dwie). Nikt w tej smutnej lidze nie był tak beznadziejny poza własnym stadionem jak oni, co jeszcze podkreślają spotkania Pucharu Polski – wygrany po dogrywce bój z drugoligową Siarką Tarnobrzeg i przegrana z Chojniczanką Chojnice. Nie ma jednak granicy żenady, której w tym sezonie nie byłaby w stanie przekroczyć Pogoń. Ten mecz jest tego dowodem.
Jedno musimy przyznać – spotkanie było ciekawe. Na początku Pogoń sprawiała wrażenie drużyny tak smutnej, że optymizmem mogłyby ją zarażać nawet emo dzieci bezpośrednio po próbie samookaleczenia. Nam też zrobiło się trochę przykro, bo to jednak nic przyjemnego patrzeć jak tak solidni piłkarze jak np. Murawski, Frączczak czy Nunes praktycznie nie istnieją w starciu z sympatycznymi, ale jednak topornymi Słonikami. Już w 3. minucie goście wyszli na prowadzenie. Dwali dał się nabrać Gergelowi, Załuska źle odbił strzał Słowaka, Rapa postanowił nie nękać dobijającego Piątka.
Pogoń w pigułce. Gdyby jeszcze Bruk-Bet miał napastnika, a Gergel na dobre odzyskał nos do strzelenia, szybko byłoby po meczu. Jednak najpierw Śpiączka – jak zwykle – spartaczył w sytuacji sam na sam, a później wspomniany Słowak pozwolił Dwalemu zaliczyć pierwszą udaną interwencję od sierpnia.
Powrót Portowców do tego meczu był lekkim szokiem. Nie wiedzieć kiedy, leżący przestał przyjmować kolejne kopy, wstał i sam zaczął okładać napastnika. “Jan Mucha Air Show” – tak nazwalibyśmy resztę pierwszej połowy. Słowak latał między słupkami i choć obron strzałów Drygasa, Nunesa czy Delewa nie można nazwać wyczynianiem cudów, to naprawdę odwalił kawał dobrej roboty. Dał się pokonać tylko Frączczakowi z rzutu karnego (podyktowanego przy pomocy technologii, gdy ręką zagrał Maksimenko).
A jeśli mało wam zwrotów akcji, to można powiedzieć, że druga połowa zaczęła się od błędu świetnego Muchy. Były bramkarz Legii chciał złapać strzał Murawskiego, ale wypuścił piłkę wprost pod nogi Frączczaka i Pogoń prowadziła. W Szczecinie na chwilę wyszło słońce. Z naciskiem na “chwilę”. No bo Bruk-Bet najpierw nieśmiało szukał gola wyrównującego – nie udało się go strzelić m.in. świetnemu dziś Piątkowi i znów Śpiączce. Ale gdy już goście dostrzegli, że Portowców na więcej nie stać, po prostu strzelili dwie bramki. Najpierw po zamieszaniu w polu karnym trafił Maksimenko, a minutę przed końcem pięknego gola strzelił Guba. Trafił ze zmianami Maciej Bartoszek – to trzeba podkreślić.
A Maciej Skorża twarz miał smutniejszą niż Anna Maria w piosence Czerwonych Gitar i Waldemar Fornalik razem wzięci. I trudno się dziwić. Czasami wydaje nam się, że gra jego drużyny to jakaś prowokacja.
[event_results 371649]
Fot. FotoPyK