HSV w ostatnich latach z wielkiego rywala Bayernu stoczył się do miana worka treningowego, który bez mrugnięcia okiem potrafi przyjąć 0:8 czy 2:9. Od września 2009 nie potrafi wygrać. Dlaczego dziś miałoby być inaczej, skoro HSV znowu zaczęło sezon, jakby – cytując klasyka – zamierzało walczyć o spadek? A jednak kto wie jakby się ten mecz potoczył gdyby nie czerwona kartka Gideona Junga.
Pierwsze minuty w wykonaniu Bawarczyków były wyjątkowo ospałe. Oglądaliśmy tempo bliższe poziomowi ekstraklasy niż Bundesligi, w dodatku większość gry toczyła się w okolicach koła środkowego. Pięknym podsumowaniem totalny chaos z 33. minuty, kiedy Hummels po lekkomyślnym podaniu Vidala miał problemy z przyjęciem piłki. Poszedł taki festiwal błędów i radosnej kopaniny, której nie powstydziłaby się pilska okręgówka. Ulreich nie mógł się zdecydować – wychodzić, zostać na linii? W konsekwencji ani nie wyszedł ani nie został na linii i gdyby tylko HSV się spięło, mogło zaskoczyć gości.
Najwyraźniej niewykorzystane sytuacje lubią mścić się nie tylko straconymi bramkami, ale i czerwonymi kartkami. Coman uciekał po skrzydle i jakkolwiek istotnie, mogło być groźnie po tej akcji, tak nie była to zarazem sytuacja tak dramatyczna by wymuszała od Junga desperacką interwencję. Celował w piłkę, trafił we Francuza, nie ma dyskusji – czerwona kartka w pełni zasłużona. Co zresztą przyznał po meczu sam Jung, przepraszając Comana.
Nawet grające w jedenastkę HSV miało mizerne szanse dowieźć remis. HSV radzące sobie w dziesiątkę? Ktokolwiek postawił na taki scenariusz złamanego grosza, rzewnie zapłakał, gdy kilka minut po zmianie stron Tolisso wykorzystał błędy defensorów z Hamburga. Kibice Bayernu też niebawem zapłakali – wprowadzony w przerwie Muller (zmienił Jamesa) zszedł z kontuzją, choć chwilę wcześniej zanotował asystę.
1:0 dla Bayernu, czterdzieści minut do końca, gospodarze w osłabieniu. Śmierdziało kolejną kompromitacją, wynikiem godnym hokeja, i to gdy zespół NHL gra z wicemistrzem Wysp Salomona. I tak mogło być, gdyby nie fatalna forma strzelecka piłkarzy Bayernu. Widać było, że zeszła z nich presja, wdało się rozprężenie i marnowali dogodne sytuacje na potęgę. Szalał Coman, co i rusz rozrywając defensywę HSV, wystawiając piłkę, którą wystarczy celnie skierować do siatki, ale jego dogrania marnowali Tolisso, Robben, a nawet Lewandowski, który w ostatniej minucie próbował strzału piętą, ale chybił. Obijano słupek, dawano się wykazać Mathenii (świetnie zatrzymał choćby sam na sam z Robbenem) i HSV udało się dowieźć „korzystne” 0:1.
Nie powiemy, że grali przy takim rezultacie na czas, widać było jak ruszyli w doliczonym czasie gry, a przecież i Hanh miał w 55. minucie posłał taką bombę, przy której Ulreich musiał wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności. Trudno jednak nie mieć wrażenia, że nawet gdyby trafił, to Bayern dokręciłby śrubę. Zakończyć trening zabawy piłką, a zaczął strzelecki.
HSV – Bayern Monachium 0:1
52 Tolisso
WYNIKI POZOSTAŁYCH MECZÓW:
Augsburg – Hannover 1:2
Gregoritsch 33 – Fuellkrug 76, 89
Gladbach – Bayer 1:5
Johnson 7 – Bender 48, Bailey 59, Brandt 61, Volland 69, Pohjanpalo 81
Eintracht – BVB 2:2
Haller 64 (k), Wolf 68 – Sahin 19 Philipp 57
RB Lipsk – VFB Stuttgart
Sabitzer 23