Ktoś miał poczucie humoru, ustalając spotkanie Cracovii z Pogonią akurat na dziś – obie drużyny przeżywają swój poniedziałek właściwie przez każdy dzień bieżącego sezonu, bo tak jak wielu ludzi zmierzających rano do pracy, są znużone, pozbawione wiary i pogrążone w marazmie. No, ale skoro teraz rywalizowały ze sobą, to mogły sobie zadać pytanie – jeśli nie wygrać z towarzyszem niedoli, to z kim?
Cracovia najwyraźniej nie chciała naciągać swoich kibiców na kolejne minuty zaufania, więc od razu rzuciła się rywalowi do gardła. Gospodarze wykonywali rzut wolny z boku boiska, może nie był to najlepiej wybity stały fragment w historii futbolu, ale zapoczątkował spore zamieszanie w polu karnym przyjezdnych – na jego końcu źle wybijał piłkę Gyurcso i przed szesnastką dopadł do niej Malarczyk. Ileż widzieliśmy podobnych akcji, kiedy ligowcy kopali w maliny, a tutaj nic takiego się nie stało. Obrońca elegancko nakrył futbolówkę i ta poza zasięgiem Załuski wpadła do siatki, odbijając się jeszcze od słupka.
Miała Cracovia kapitalny start i nie chciała tego miejsca z przodu oddać, więc potem od razu ruszyła z kolejnymi atakami. Lewą stroną urwał się Wdowiak, ale po jego zagraniu strzał kolegi został zablokowany, następnie znów szczęścia poszukał Malarczyk – tym razem głową – jednak akurat wtedy górą był Załuska. Kibice, niezbyt licznie zgromadzeni, mogli zacierać ręce, bo gra Pasów wyglądała naprawdę dobrze. Lecz wtedy… coś się zacięło, jakby ekipa Probierza była aż zbyt zaskoczona, że potrafi tak stłamsić rywala i z tego wahania zaczęła korzystać Pogoń.
Na szczęście dla gospodarzy robiła to jednak w swoim stylu, czyli marnując kolejne okazje. Jak wyliczył portal Ekstrastats, przed tą kolejką Portowcy mieli niecałe 10% wykorzystanych sytuacji w sezonie, co jest oczywiście najgorszym wynikiem w lidze i to spotkanie tylko tę impotencję potwierdziło. Delew i Rapa grali naprawdę przyzwoite zawody, co rusz wrzucając piłkę celnie w pole karne, ale próżny ich trud, bo koledzy dobre okazje partolili. Nie trafił głową Drygas, nie trafił Frączczak, spudłował Gyurcso, po wrzutce bliski samobója był Helik, ale znów piłka minęła bramkę. Raz do niej wpadła – po kompromitującym błędzie Sandomierskiego, lecz wówczas z pomocą przyszedł VAR, słusznie wychwytując spalonego Fojuta.
Cracovia mogła mówić o szczęściu, że rywal nie potrafił skorzystać z jej zadyszki, ale też trzeba jej oddać jedno – ona błędy rywala wykorzystywała bardzo sprawnie. Gol na 2:0? Niesygnalizowany strzał Hernandeza, ale i babol Załuski, który taką piłkę musi złapać, w najgorszym razie odbić. Bramka na 3:0? Obcinka Dvalego i spokojny finisz Piątką w sytuacji sam na sam, który wcale nie grał popisowych zawodów.
Wynik świadczy o pogromie, ale na boisku pogromu nie było, po prostu w kluczowych momentach meczu Pogoń była niedokładna i niezdecydowana, natomiast Cracovia umiała postawić na swoim. W nagrodę opuszcza strefę spadkową.
[event_results 370602]
Fot. 400mm.pl