Remis. Było wiadome, że jeśli nie padnie dziś, będzie nam potrzebny, by awans zapewnić sobie w ostatniej kolejce eliminacji. Nie padł, bo Duńczycy byli po prostu znacznie lepsi od rywala. Ale choć wciąż jeszcze nie możemy być stuprocentowo pewni wyjazdu do Rosji, to zdecydowanie dobrze, że o bilety zagramy na Narodowym z Czarnogórą.
Przede wszystkim dlatego, że Czarnogórcy nie mają Christiana Eriksena. Pomocnik Tottenhamu jest bowiem w niesamowitej formie, a dziś raz jeszcze dał tego dowód. Z dwóch wydarzeń, które ustawiły mecz, zadecydowały o jego przebiegu jeszcze w pierwszych dwóch kwadransach, jedno było praktycznie w stu procentach jego udziałem. Gol, przy którym nie pomógł doskok czterech (!) rywali. Eriksen zapakował jednemu z nich piłkę między nogami, nie dając też szans na skuteczną interwencję Petkoviciowi.
Drugim była kontuzja Stefana Joveticia. Dziwna, bo nie schodził z boiska kulejąc, ale zdecydowanie poważna, bo gdyby było inaczej, kluczowy piłkarz gospodarzy nie opuściłby swoich rodaków w tak istotnym spotkaniu. I choć nie wypada się cieszyć z cudzego nieszczęścia, to nie będziemy kłamać. Życzymy Joveticiowi zdrowia i jak najmniejszej liczby kontuzji do samiutkiego końca kariery, a później długiego i szczęśliwego życia, ale gdyby tak musiał odpocząć od piłki jeszcze w niedzielę… Nie bylibyśmy z tego powodu szczególnie zasmuceni. Szczególnie, że byłby jednym z dwóch liderów Czarnogórców, którzy nie zagrają na Narodowym. W 92. minucie żółtą kartkę, która gwarantuje mu przymusową pauzę, wyłapał nie tylko porządny w tyłach, ale i groźny przy stałych fragmentach Stefan Savić.
Jeśli z Joveticiem na boisku Czarnogórcy wyglądali słabo, to po jego urazie zeszli na długie minuty jeszcze o poziom niżej. Z „bez pomysłu” przestawili wajchę na „bez nadziei”. Było to widać najbardziej po minie Joveticia, który schodził z placu gry i siadał na ławce podenerwowany, a który już na początku drugiej połowy zmienił minę na tę wyrażającą kompletną rezygnację. Jakby mimo otwartego wyniku i tylko jednobramkowej przewagi Duńczyków widział, że jego krajani dziś nie są w stanie wtłoczyć jakimś sposobem piłki do bramki.
Gdyby Duńczycy do końca grali z taką konsekwencją, jak w pierwszej godzinie, pewnie tak właśnie by było aż do ostatniego gwizdka. Ale gdy Czarnogórcy byli już o pół kroku od wywieszenia białych flag i zaprzestania prób rozbicia świetnie dyrygowanej przez Kjaera defensywy, Duńczycy nieco rozluźnili uścisk. Do czystego strzału – najcelniejszego z trzech prób w tym meczu, choć i tak przestrzelonego – doszedł wreszcie notujący najwięcej prób Vesović, swoją okazję po jego rajdzie miał też ze skraju pola karnego Mugosa. Ale mimo że goście pozwalali na więcej, na nic poważniejszego gospodarzy nie było już stać. Dość powiedzieć, że pierwszy – i jedyny – celny strzał oddali w 79. minucie, a najlepszą sytuację w ostatnich fragmentach meczu miał i tak Eriksen. Ale stając oko w oko z Petkoviciem przegrał ten pojedynek.
Dlatego trzeba powiedzieć to wprost – dobrze, że o awans, którego wciąż jeszcze nie mamy, z tej dwójki zagramy właśnie z Czarnogórą.