5 października zawsze wiele się działo. Tego dnia na świat przyszła legenda hokeja Mario Lemieux, Lech Wałęsa zgarnął Pokojową Nagrodę Nobla, a w Fastach pod Białymstokiem spadł ponoć nawet meteoryt. Nas jednak najbardziej zainteresowało inne wydarzenie: dziś mija dokładnie 55 lat od premiery filmu… „Doktor No”, czyli pierwszej części przygód niezniszczalnego Bonda, Jamesa Bonda. Dlaczego my akurat o tym? Bo z okazji tej całkiem okrągłej rocznicy, postanowiliśmy przypomnieć wątki sportowe, które pojawiły się na planie filmów o agencie 007. O ile nie jesteście bondowskimi freakami, to możecie nie wiedzieć, że występowali tam medaliści olimpijscy i świata, a nawet profesjonalny bobsleista. Tak, dobrze przeczytaliście, bobsleista.
Ceremonie otwarcia igrzysk olimpijskich potrafiły wbić w podłogę, ale równie dobrze przez wiele godzin katować znudzonego widza. Mówi się jednak, że jedno z najlepszych tego typu widowisk zorganizowano przy okazji igrzysk w Londynie w 2012 r. W sumie nic dziwnego, skoro swoje palce maczał tam sam James Bond.
Reżyser ceremonii Danny Boyle – twórca m.in. „Trainspotting” i „Slumdog. Milioner z ulicy” – wydumał sobie, że gwoździem programu będzie scena, w której 007 i królowa Elżbieta II skaczą na spadochronach nad stadionem olimpijskim. Chociaż oczywiście nikt naprawdę nie wypychał 86-letniej wówczas monarchini ze śmigłowca, tylko kilka miesięcy wcześniej nagrano z nią 6-minutowy spot, w którym wystąpił też właśnie Daniel Craig.
Film zaczyna się od sceny, w której Bond zajeżdża do Pałacu Buckingham, aby eskortować królową w drodze na ceremonię. Oboje wsiadają do helikoptera i lecą nad Londynem. Kiedy tak mkną przez przestworza, machają im oczywiście rozentuzjazmowani mieszkańcy, a nawet ożywiony pomnik Winstona Churchilla. Po krótkiej podróży maszyna przez moment wisi nad stadionem, a po chwili wyskakuje z niej dwójka bohaterów, ma się rozumieć na spadochronach stylizowanych na brytyjską flagę. Kiedy filmik dobiega końca, w tym samym momencie na trybunę honorową wychodzi Elizabeth. Już ta prawdziwa.
Ale wątków sportowych w przygodach brytyjskiego szpiega, który obchodzi dziś swoje filmowe 55. urodziny, było znacznie więcej. Oto kilka z nich.
Wicemistrz olimpijski kontra Sean Connery
Harold Sakata, amerykański sztangista japońskiego pochodzenia, to najbardziej utytułowany sportowiec, który wystąpił w bondowskiej serii. Do historii przeszła jego rola ochroniarza w „Goldfingerze”.
Zanim jednak trafił na plan, jego największym sukcesem w karierze było zdobycie wicemistrzostwa olimpijskiego na igrzyskach w Londynie w 1948 r. Sakata, który startował w wadzie średniej, przegrał wtedy jedynie z innym reprezentantem Stanów Zjednoczonych Stanleyem Stanczykiem (on akurat miał polskie korzenie). Urodzony na Hawajach ciężarowiec miał wtedy raptem 28 lat, mógł więc na poważnie myśleć o starcie w kolejnych igrzyskach, ale krótko po Londynie postanowił się przekwalifikować. Konkretnie, na zawodnika wrestlingu, przyjmując też ringową ksywkę Tosh Togo. I miał czuja, bo dzięki temu przeszedł do historii kina tworząc jeden z najbardziej charakterystycznych czarnych charakterów w filmach o Jamesie Bondzie.
W 1964 r. uwagę Alberta R. Broccoli, producenta „Goldfingera”, zwróciły jego umiejętności zapaśnicze i postura. Sakata, który w momencie rozpoczęcia zdjęć ważył 128 kg, potrafił jednak w miarę żwawo się poruszać. Jego pamięć do kwestii i dykcja nie miały większego znaczenia, bo były sportowiec wcielił się w rolę Oddjoba, osiłka niemowy.
Na marginesie warto przypomnieć też historię, do której doszło jeszcze przed pierwszym klapsem filmu. Otóż Sakata został wyzwany na pojedynek przez Miltona Reida, innego profesjonalnego wrestlera, który dwa lata wcześniej wystąpił w „Doktorze No”. On też ostrzył sobie zęby na rolę Oddjoba i w ten sposób chciał rozstrzygnąć, komu należy się angaż. Producenci byli jednak od początku zdecydowani na byłego sztangistę.
I ten, chociaż o aktorstwie miał mniej więcej takie pojęcie jak Sean Connery o wrestlingu, poradził sobie nadspodziewanie dobrze. Fani Bonda pamiętają to doskonale, atrybutem głównego bodyguarda Aurica Goldfingera, był ostry niczym brzytwa melonik. Plotka głosi, że sportowiec podczas scen walki początkowo starał się oszczędzać Connery’ego, ale kiedy reżyser poprosił o „może trochę więcej realizmu”, w pewnym momencie mocno poturbował gwiazdora. Z kolei sam Sakata innym razem lekko się poparzył.
Odjobba nie mogło oczywiście zabraknąć w finałowych scenach. W jednej z nich walczy z Bondem w podziemiach słynnej bazy Fort Knox. Agent długo zbiera solidny łomot, dosłownie lata od ściany do ściany, ale na koniec, jak bondowski bóg przykazał, załatwia naszego Harolda rażąc go prądem. Klasyka.
Sakata, który mimo olimpijskiego medalu naprawdę popularny stał się dopiero po tej roli, otrzymywał później mnóstwo propozycji. Zagrał jeszcze w kilkunastu filmach i produkcjach telewizyjnych, ale już na zawsze pozostał ochroniarzem „z Bonda”. Zmarł w 1982 r. na raka.
Pierce Brosnan, czyli mistrz fechtunku
Zastanawialiście się kiedyś, jakim cudem aktorzy tak dobrze radzą sobie w scenach walki? W przypadku Jamesa Bonda, któremu zdarzało się toczyć m.in. pojedynki szermiercze, stał za tym Bob Anderson. Gość, który w branży filmowej uchodził za prawdziwą gwiazdę jeśli chodzi o naukę posługiwania się białą bronią oraz przygotowywanie układów. Jego doświadczenie zostało wykorzystane w „Pozdrowieniach w Rosji” (1963) i „Śmierć nadejdzie jutro” (2002). Współpracował więc ze wspomnianym już Connerym i Piercem Brosnanem.
Anderson reprezentował Wielką Brytanię podczas igrzysk olimpijskich w Helsinkach w 1952 r. Chociaż wcześniej potrafił wygrywać mniej prestiżowe zawody (m.in. wojskowe, bo należał do Royal Marines), to jednak w Finlandii nie był gwiazdą. Zarówno rywalizację drużynową w szabli, jak i konkurs indywidualny, skończył bez medalu. Występował również na szermierczych mistrzostwach świata, ale też bez wielkich sukcesów. Za to nauczycielem był już wybitnym. Do tego stopnia, że po zakończeniu kariery sportowej został głównym trenerem odpowiedzialnym za brytyjski system szkolenia zawodników. Był nawet szefem British Academy of Fencing.
Jego przygoda z kinem zaczęła się, kiedy został zaproszony na plan „The Master of Ballantrae” (1953). Trenował wówczas aktora Errola Flynna, był też kaskaderem w kilku scenach. Co ciekawe, pewnego dnia… naprawdę dźgnął gwiazdora w udo. Było trochę strachu, bo pojawiła się krew, ale sprawę udało się załagodzić. Anderson wejście w branżę miał więc trochę kiepskie, ale najwyraźniej – mimo tej wpadki – dobrze wykonał swoją pracę i kolejne propozycje były już tylko kwestią czasu.
Ale wróćmy do 007. W „Pozdrowieniach z Rosji” był jeszcze tylko jednym z kaskaderów i został nawet pominięty w napisach końcowych, ale już w „Śmierć nadejdzie jutro” widać jego rękę. Chodzi oczywiście o pamiętną scenę, w której Bond walczy z Gustavem Gravesem. Najpierw czysto rekreacyjnie, a potem już na poważnie.
Bob Anderson, który zmarł w 2012 r., łącznie pracował przy ponad trzydziestu produkcjach, m.in. „Władcy Pierścieni”, „Masce Zorro” czy „Gwiezdnych Wojnach”.
Szczególnie interesująca historia wiąże się z tym ostatnim filmem, bo jak wyszło na jaw po latach, były szermierz wcielił się nawet w postać samego Dartha Vadera. Przez pewien czas było bowiem tajemnicą, że w „Imperium kontratakuje” i „Powrót Jedi” zastępował Davida Prowse’a. Ale w końcu w jednym z wywiadów zdradził to odtwórca roli Luke’a Skywalkera Mark Hamill. Uznał, że to nie fair wobec Boba, bo odwalił kawał dobrej roboty, więc widzowie powinni o tym wiedzieć.
Pościg w bobslejach? Dlaczego nie?
Widzowie i krytycy od zawsze mieli lekki problem z filmem „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” (1969). Z jednej strony jest on wymieniany jako jedna z najlepszych części ze względu na scenariusz, z drugiej zaś, paradoksalnie, wciąż podkreślana jest kołkowata gra George’a Lazenby’ego. Czyli australijskiego modela, który tylko ten jeden raz wcielił się w rolę agenta 007.
Przejdźmy jednak do sportu. Jak wiadomo, w jednej z najlepszych scen tego filmu – chociaż dziś może wyglądającej nieco zabawnie – dochodzi do pościgu na torze bobslejowym w szwajcarskich Alpach. Właśnie ten dość nietypowy środek lokomocji wybrał do ucieczki Ernst Stavro Blofeld, w którego wcielił się niezapomniany Telly Savalas. Nikt przy zdrowych zmysłach oczywiście nie kazał mu naprawdę wskakiwać do bobsleja i grzać po torze z prędkości około 100 km/h, bo świat prawdopodobnie nie poznałby później serialu „Kojak”… Jego dublerem został więc zawodowy bobsleista Robert Zimmermann, Bonda zastąpił z kolei Heinz Lau.
Dość bogatą karierę, chociaż też bez fajerwerków, miał szczególnie Zimmermann. 35-letni Szwajcar, który był w przeszłości mistrzem swojego kraju, startował w ośmiu mistrzostwach świata i na dwóch igrzyskach. Niestety, z żadnej olimpiady nie wrócił jednak z medalem. W Innsbrucku w 1964 r. wyślizgał tylko dziesiąte miejsca w „dwójkach” i „czwórkach”, a cztery lata później w Grenoble był dopiero 12. Później był trenerem, działał też w szwajcarskiej federacji bobsleja. Przez ponad dwadzieścia lat był również dyrektorem toru bobslejowego w St. Moritz. Zmarł w 2012 r.
Sportowiec, kamerzysta i projektant
„W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”, ze względu na zimową scenerię, w ogóle był chyba najbardziej sportowym filmem w całej serii. Takich akcentów było w nim bowiem znacznie więcej.
Zawodowi narciarze oczywiście byli tam potrzebni do najbardziej ryzykownych scen, w których bohaterowie zjeżdżali ze stoków. Jednym z kaskaderów był m.in. Niemiec Luki Leitner, narciarz alpejski, trzykrotny olimpijczyk. Dwa razy niewiele brakowało, a byłby nawet medalistą, ale najpierw w 1960 r. w Squaw Valley był czwarty w slalomie, a później w Innsbrucku zaliczył piąte lokaty w slalomie i zjeździe. Był jednak złotym i dwukrotnie brązowym medalistą mistrzostw świata w kombinacji alpejskiej. Zmarł w 2013 r.
Jeszcze ciekawszą fuchę na planie tej części Bonda miał jednak Willy Bogner Jr. Można powiedzieć, że był to facet orkiestra.
Zapowiadał się na niezłego alpejczyka. W 1962 r. zdobył dwa złote medale na imprezie będącej odpowiednikiem dzisiejszej zimowej uniwersjady, był też na dwóch igrzyskach, chociaż w najlepszym przypadku kończył je na 9. miejscu. Jego kariera wyhamowała po tragedii, do której doszło w 1964 r. w Szwajcarii, gdzie kręcił jako reżyser film dokumentalny „Ski Fascination”. Podczas lawiny zginęła m.in. jego dziewczyna, medalistka olimpijska Barbi Henneberger.
Kiedy w 1966 r. przeszedł na sportową emeryturę, nie zrezygnował jednak z przygody z filmem. W Bondzie nie był jednak aktorem, ani nawet kaskaderem. Można powiedzieć, że był narciarskim operatorem kamery. Mówiąc prościej, jeździł za aktorami na nartach i nagrywał sceny. Od jego sprawności, dobrego oka i pewnej ręki, zależało więc bardzo wiele.
Bogner, który pochodzi ze sportowej rodziny, pracował w takim charakterze w aż czterech filmach o brytyjskim agencie. Oprócz „W tajnej służbie…”, nagrywał jeszcze narciarskie sceny w „Szpiegu, który mnie kochał” (1977), „Tylko dla twoich oczu” (1981) i „Zabójczym widoku” (1985). W międzyczasie samemu produkując też narciarskie filmy i spoty. Te ostatnie miały ścisły związek z jego drugą pasją, czyli modą. Oczywiście przede wszystkim zimową. Willy przejął rodzinny biznes odzieżowy w 1977 r. po śmierci ojca i marka „Bogner” do dziś trzyma się dobrze.
Jeżeli więc będziecie ponownie oglądać Bonda z Rogerem Moorem w roli głównej, zwróćcie uwagę na kurtki zimowe, w których paraduje. To ciuchy od Willy’ego.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI