Krzysztof Głowacki dziś wieczorem w Rydze stoczy walkę z doświadczonym Leonardo Bruzzese. Jeśli nie chce spieprzyć sobie kariery, to po prostu nie ma prawa przegrać pojedynku, w którym – mimo problemów z ręką – będzie faworytem.
Głowacki dwa lata temu sensacyjnie znokautował Marco Hucka i odebrał mu tytuł mistrza świata. Następnie obronił pas, wygrywając na punkty ze świetnie znanym w Polsce Stevem Cunninghamem. Potem wyszedł do ringu z bardziej niebezpiecznym Oleksandrem Usykiem, amatorskim mistrzem świata i złotym medalistą olimpijskim. W Gdańsku Ukrainiec udowodnił, że w boksie zawodowym także jest znakomity. Polskiego mistrza wypunktował, wygrywając prawie wszystkie rundy. Pocieszeniem dla Głowackiego mogły być dwa fakty: był pierwszym rywalem, którego Usyk nie znokautował, po drugie – skasował zdecydowanie największą wypłatę w karierze.
„Główka” nie jest jednak gościem, którego główna motywacja to odpowiednia kwota na koncie. Po porażce z Ukraińcem rozpoczął więc mozolną drogę, która ma go z powrotem doprowadzić na szczyt. Łatwo oczywiście nie będzie, ale Polak nie traci nadziei.
Przez długi czas Głowacki próbował dostać się do turnieju World Boxing Super Series w wadze junior ciężkiej. Udało się to jego imiennikowi – Włodarczykowi, tymczasem „Główka” znalazł się na liście rezerwowych. Dlatego właśnie dziś wystąpi w Rydze. W walce wieczoru mają się tam zmierzyć lokalny bohater Mairis Briedis (22-0, 18 KO), posiadacz tymczasowego pasa mistrza świata WBC, oraz Mike Perez (22-2, 14 KO). Polak zamelduje się w ringu tuż przed nią. Gdyby z dowolnego powodu Łotysz lub Kubańczyk nie mogli wyjść do starcia, Głowacki będzie opcją rezerwową.
Nie da się ukryć, że walka z Bruzzese nie powinna stanowić dla niego większego wyzwania. Polak zapewnia, że koncentruje się na Włochu, ale nie oszukujmy się – jego myśli podążają w inną stronę.
– Nadal czuję żal do organizatorów World Boxing Super Series, że zabrakło dla mnie miejsca. Szczególnie po tym, jak obejrzałem walkę Dorticosa z Kudriaszowem. Nie wiem, co Kudriaszow robił w tym turnieju, skoro zaprezentował się słabo i został znokautowany w 2. rundzie. Powinienem być na jego miejscu. W Rydze chcę skraść show i stoczyć najefektowniejszą walkę na gali – mówił przed wylotem na Łotwę w rozmowie z „Super Expressem”.
Głowacki z włoskim średniakiem przegrać po prostu nie ma prawa, a skutki ewentualnej katastrofy byłyby opłakane. Doskonale o tym wie sam bokser, a także jego trenerzy i promotorzy, którzy zdecydowali się wziąć walkę w Rydze pomimo kontuzji ręki Polaka. Dodajmy: upierdliwej kontuzji, która utrudniała mu treningi i sparingi. – Jej sprawność obecnie oceniłbym na 80 procent – mówi Głowacki.
Dzisiaj w Rydze czeka nas pierwszy z wielu jesiennych pojedynków polskich bokserów z cyklu „wszystko, albo nic”. W kolejnych tygodniach kluczowe dla dalszej kariery walki stoczą między innymi Krzysztof „Diablo” Włodarczyk, Mariusz Wach, czy Mateusz Masternak.
– Gdyby wszyscy przegrali, byłoby rzeczywiście biednie. Ale tak źle nie będzie, nie wyobrażam sobie na przykład porażki Głowackiego z Bruzzese – uspokaja Maciej Miszkiń, były bokser, obecnie trener i ekspert Polsatu Sport.