Zniechęć do gry. Skasuj każdy kolejny atak, aż w głowach zacznie pojawiać się zniechęcenie. Taki długo, by zmieniło się ono w desperację nakazującą szukać najprostszych środków skazanych na niepowodzenie. Nie jest trudno wskazać, w jaki sposób Atletico obrzydza swoim przeciwnikom życie i jak wielokrotnie podczas rządów Diego Simeone potrafiło grabić z punktów nawet najpotężniejszych rywali. Dziś okazało się, że ich strategia to pierwszy udowodniony sposób, by Los Colchoneros obrabować w ich nowej świątyni.
Piłkarze i szkoleniowiec Atletico niejednokrotnie podkreślali w udzielanych w ostatnim czasie wywiadach i na konferencjach prasowych wyjątkowość nowo otwartego Wanda Metropolitano. Wierzyli mocno w to, że stadion, który zastąpił wysłużone Vicente Calderon stanie się na długo twierdzą niemożliwą do zdobycia. Pulsujący, żyjący razem z drużyną, jeszcze bardziej przybliżający oddanych kibiców do zespołu walczącego ku chwale barw Rojiblancos. Miał deprymować rywali i tłamsić ich jeszcze zanim do tegoż tłamszenia przejdzie jedenastu wybrańców Cholo.
Tak właśnie było w starciu z Malagą, tak też potoczyło się spotkanie z Sevillą. Wszystko było w jak najlepszym porządku, dopóki do Madrytu nie zjechały wojska Antonio Conte. Nastawione zupełnie tak, jakby pod osłoną nocy Włoch wykradł plany Diego Simeone i zamiast szukać na nie kontry, postanowił wykorzystać je w skali 1:1. Absolutnie kluczową formację czyniąc z duetu niezmordowanych wojowników środka pola – Bakayoko i Kante. Dwaj Francuzi zrobili dokładnie to, czego należałoby się spodziewać po środkowych pomocnikach Atleti. Zajechali przeciwnika, meldując się na plecach chwilę po tym, jak tylko któryś z rywali zdołał przyjąć piłkę. Albo i wcześniej. Do niedawna wydawało się, że już gra przeciwko Chelsea mającej w swoich szeregach takiego maestro odbioru piłki jak Kante, jest szczytem uciążliwości. Ale gdy dołączył do niego Bakayoko, to słowo – „uciążliwość” – nabrało zupełnie nowego wymiaru.
A jednak ta natrętna, niepozwalająca rywalowi na rozwinięcie skrzydeł, przytłaczająca Atletico Chelsea długo nie potrafiła „spieniężyć” swojej przewagi. Wynikającej bynajmniej nie tylko z dominacji w środkowej strefie, ale i ze stwarzanych szans. Jeszcze w pierwszej części meczu Hazard trafił w słupek, a Morata nie popisał się skutecznością porównywalną do tej z Premier League w trzech dogodnych sytuacjach. Co gorsza, system przy rzucie rożnym dla Atletico zawiesił się na dłuższą chwilę Davidowi Luizowi. Brazylijczyk musiał wiedzieć, że jeśli już trzyma Lucasa Hernandeza za koszulkę przy walce o pozycje, to będzie musiał ją puścić w momencie wykonania stałego fragmentu. Że wtedy utrudni robotę rywalowi, pozostając jednocześnie w zgodzie z przepisami. A jednak mózg zamiast posłać szybkiego, krótkiego SMS-a, postanowił komunikat w tej sprawie wysłać Pocztą Polską. Jak łatwo się domyślić – nie dotarł na czas, a trzymanie na oczach Cuneyta Cakira trwało zdecydowanie za długo. Antoine Griezmann, mimo że do tamtej chwili bezbarwny jak po kąpieli w wybielaczu, nie mógł zmarnować tak doskonałej sytuacji. By oprócz premierowego strzelca w lidze, zostać też zdobywcą pierwszej bramki na nowym obiekcie w Champions League.
Mogło się wydawać, że to pozwoli Atletico wrócić na właściwe tory. Że gol z niczego przyniesie to zniechęcenie w szeregach Anglików, którego gra Rojiblancos zasiać nie potrafiła. Siłą Chelsea było jednak, że mimo wyniku 0:1, mimo straty gola w najbardziej nieoczekiwanym momencie, nie straciła głowy. I od momentu utraty bramki, aż do samego końca spotkania, pozwoliła Atleti na stworzenie tylko jednej wybornej sytuacji. Gdy tuż przed zejściem na przerwę po strzale z dystansu Koke, dobitka w róg bramki odsłonięty przez leżącego na ziemi Courtoisa przerosła Saula Nigueza.
Londyńczycy sami nie zaprzestali zaś ostrzeliwania celu za plecami Jana Oblaka, za co zostali przez los nagrodzeni niezwykle obficie – i zasłużenie. Pierwszy raz wtedy, gdy Morata delikatnie zmienił głową tor lotu idealnie dorzuconej przez Hazarda piłki, drugi – kiedy w ostatnich sekundach meczu, tuż przed końcowym gwizdkiem, The Blues rozegrali prawdopodobnie najpiękniejszą dziś akcję. Nie można nie docenić Batshuayi’a, który nie stracił głowy mimo powagi sytuacji, nie można też nie pochwalić za asystę Alonso. Ale to, na co szczególnie przy tym trafieniu warto zwrócić uwagę, to asysta drugiego stopnia Bakayoko. Przytomność umysłu i technika odegrania do Alonso w taki sposób, by mógł przyszłego strzelca obsłużyć perfekcyjnym podaniem – klasa światowa.
Wygrana z jednym z najbardziej niewygodnych rywali, jakiego tylko można sobie wyobrazić. W jego nowej świątyni, w której jak dotąd gościom zdobywać bramek nie było dane. Zwycięstwo w znakomitym stylu. W jego stylu. Tak, Chelsea dokonała dziś czegoś wielkiego. I jeśli na koniec sezonu trzeba będzie wskazać, gdzie położono podwaliny pod ewentualny sukces, wielu kibiców The Blues z pełnym przekonaniem skieruje palce w stronę Madrytu.
Atletico Madryt – Chelsea FC 1:2
Griezmann 39′ (k.) – Morata 60′, Batshuayi 90’+3′