Nie Cristiano Ronaldo, nie Lionel Messi. Nie Robert Lewandowski czy Edinson Cavani. Najczęściej oddającym zabójcze strzały, zbierającym żniwo z największą regularnością nie jest żaden ze snajperów, których elitarność od lat nie podlega najmniejszej dyskusji. Tak jak trudno dziś dyskutować z tym, że choć nieszczególnie widowiskowy, chwytający się często najprostszych środków w dążeniu do jedynego słusznego celu, Harry Kane wreszcie przestał pukać do drzwi ekskluzywnego klubu. Bo w końcu zasiadł w jednym z foteli przeznaczonych dla jego członków.
O klasie Kane’a dyskusja toczy się w zasadzie od momentu jego wejścia do Premier League. Bo to nie napastnik z gatunku efektownych, wjeżdżających na scenę przy akompaniamencie orkiestry i fajerwerkach strzelających na niebie. Zdolnych nie tylko do znalezienia się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, by trzasnąć rywala, gdy tylko ten lekko opuści gardę. Na początku pisano o nim, że to materiał na typowy „one season wonder”, później – cały czas umniejszano jego dokonania, wskazując na brak technicznej ogłady pozwalającej mu nie tylko na wykańczanie akcji, ale i na porywanie tłumów. No bo gdzie Kane’owi do piętek w stylu Ibrahimovicia, rajdów a’la Messi, technicznych majstersztyków podobnych do tych Cristiano Ronaldo? Nawet dwa tytuły króla strzelców Premier League nie rozwiały wszelkich wątpliwości. To wciąż nie było jedno z najgorętszych nazwisk na rynku, mimo że Tottenham wcale nie jest klubem, z którego nie da się zawodnika o takim znaczeniu dla drużyny wyciągnąć. Patrz: Luka Modrić. Patrz: Gareth Bale.
Kane jednak jakby tymi opiniami w ogóle się nie przejmował. Gdyby próbować porównywać jego rozwój do innego snajpera najwyższej klasy, chyba najbardziej pasowałby tutaj… Robert Lewandowski. Tak jak Polak w Bundeslidze, Anglik nie startował od razu w Premier League z pozycji megagwiazdy czy wyczekiwanej perełki. Podobnie jak napastnik Bayernu, tak i on jest skupiony, a wręcz zafiksowany na punkcie ciągłego rozwoju. Nieprzypadkowo tak doskonale dogaduje się z tytanem pracy Mauricio Pochettino, który ostatnio wyznał nawet, że „kocha Harry’ego Kane’a”.
Ten sam Pochettino, o którym Pablo Osvaldo mówił swego czasu: – Na treningach sprawia, że cierpisz jak pies. Wtedy go za to nienawidzisz, ale gdy przychodzi weekend jesteś mu za to wdzięczny. Widzisz, że to działa.
Ten sam Pochettino stawia Kane’a za wzór profesjonalizmu, podejścia do swojego zawodu. Kogo jak kogo, ale Argentyńczyka o pustosłowie byśmy w życiu nie podejrzewali. Michał Okoński w swoim ostatnim wpisie na blogu wspominał, jak w pierwszych meczach w Tottenhamie piłka lubiła płatać Kane’owi figle, jak odskakiwała mu na kilka metrów, jak widać było, że technicznie Anglik ma przed sobą ogrom ciężkiej roboty. Dziś już nie odskakuje. Dziś słucha się go jak pies swojego pana, lecąc zwykle dokładnie tam, gdzie napastnik Tottenhamu najchętniej by ją widział. Prosto do siatki.
Prosty – to zresztą słowo, które najlepiej opisuje futbol, jakiego wyznawcą w czynach jest Kane. Strzelać potrafi z daleka, z bliska. W ruchu, ze stojącej piłki. Płasko i lobem. Ważniejsze od sposobu jest jednak to, co nim osiąga. A w tym roku robi to najbardziej regularnie spośród wszystkich napastników w Europie. Tak wygląda bowiem zestawienie najlepszych strzelców 2017 (pod uwagę brani zawodnicy z lig: hiszpańskiej, niemieckiej, angielskiej, włoskiej i francuskiej, ranking uwzględnia mecze w klubie, zarówno w pucharach, jak i w lidze):
1. Lionel Messi – 42 gole w 39 meczach, gol średnio raz na 82 minuty
2. Harry Kane – 34 gole w 30 meczach, gol średnio raz na 73 minuty
3. Robert Lewandowski – 33 gole w 31 meczach, gol średnio raz na 79 minut
4. Pierre-Emerick Aubameyang – 32 gole w 33 meczach, gol średnio raz na 90 minut
5. Edinson Cavani – 30 goli w 32 meczach, gol średnio raz na 90 minut
6. Cristiano Ronaldo – 30 goli w 31 meczach, gol średnio raz na 93 minuty
7. Dries Mertens – 27 goli w 34 meczach, gol średnio raz na 94 minuty
Zestawienie Kane’a z Messim czy Ronaldo jeszcze rok temu pewnie mało komu przyszłoby do głowy. Dziś Anglik rozsiada się we wszelakich rankingach strzeleckich obok nich, niejednokrotnie mogąc się pochwalić lepszą pozycją w ostatnich miesiącach.
Oczywiście poza sierpniem, który od zawsze jest jego przekleństwem…
Sierpień 2017:
13.08: 90 minut bez gola z Newcastle (2:0)
20.08: 90 minut bez gola z Chelsea (1:2)
27.08: 90 minut bez gola z Burnley (1:1)
Wrzesień 2017:
1.09: 90 minut i 2 gole z Maltą (4:0)
4.09: 90 minut bez gola ze Słowacją (2:1)
9.09: 85 minut i 2 gole z Evertonem (3:0)
13.09: 87 minut i 2 gole z Borussią Dortmund (3:1)
16.09: 90 minut bez gola ze Swansea (0:0)
23.09: 89 minut i 2 gole z West Hamem (3:2)
26.09: 75 minut i 3 gole z APOEL-em (3:0)
Ale też wrzesień pokazuje, że coś, co deprymowałoby niejednego napastnika – rozpoczęcie sezonu od trzech „pustych przebiegów” – jego kompletnie nie rusza. Kane zamiast tego zakasał rękawy i zaczął nadrabiać ósmy miesiąc roku z nawiązką. Jedenaście goli we wrześniu. Cztery dublety i hat-trick. W pojedynkę załatwiona wygrana z APOEL-em, ogromny udział przy zwycięstwie nad Borussią (2 gole i asysta) czy Evertonem (2 gole), a więc najtrudniejszymi w tym okresie rywalami.
Ze strzelaniem największym firmom Kane nie ma zresztą absolutnie żadnego problemu. W przedziale czasowym od rozpoczęcia sezonu 2014/15 do zakończenia sezonu 2016/17, tylko Jamie Vardy i Sergio Aguero zdobyli więcej bramek przeciwko zespołom top-six niż snajper Tottenhamu. Napastnika Leicester Kane bije zresztą pod względem średniej minut na gola w takich starciach, bo sam zagrał 26 takich meczów (i strzelił 14 goli), podczas gdy Vardy – 33 (i 1 gol więcej).
źródło: The Sun
Wiadomo też, co wreszcie może dać mu należne uznanie i stałe miejsce w pierwszym szeregu najlepszych „dziewiątek” wszelakich rankingów, na jakie i tak mocno sobie już – tu kluczowe słowo – zapracował. Duży sukces, krajowy bądź międzynarodowy, którego on powinien być jednym z głównych budowniczych. Bo na niego zarówno Kane, jak i kibice Tottenhamu czekają i doczekać się nie mogą. Fundamenty w postaci niezłego startu w Premier League i sześciu punktów po dwóch kolejkach Champions League są już w każdym razie wylane.
SZYMON PODSTUFKA