Mówili, że Real jest w kryzysie i… mieli rację. Co prawda Królewscy zgarnęli dzisiaj trzy punkty, ale grali z drużyną, która w obronie przypominała Cracovię, a w ataku byli niczym Kartofliska. Mimo to drużyna Zidane’a męczyła się do ostatniej minuty, a wynik wisiał na włosku w każdej sekundzie meczu.
Trudno było oczekiwać po tym spotkaniu wielkich emocji, bo przecież Real mierzył się z drużyną, która przez pierwsze pięć kolejek nie strzeliła żadnej bramki. Tak więc mimo ich słabszej formy, to mało kto przypuszczał, że Królewscy dadzą sobie wbić bramkę. Nie mówiąc już o tym, że mistrz Hiszpanii mógłby mieć problemy z wywiezieniem kompletu punktów z Vitorii. I trzeba przyznać, że wszystko zaczęło się zgodnie z oczekiwaniami, ponieważ Real zdecydowanie przeważał, a wyjście na prowadzenie po strzale Ceballosa było czymś naturalnym. Choć w tej akcji było trochę przypadku, bo młody Hiszpan nim znalazł się w dobrej pozycji do oddania strzału, to najpierw musiał wygrać tzw. ,,przebitkę” z Gomezem. No, a później to już kropnął z dystansu w profesorskim stylu. Zaraz potem druga bramka wisiała w powietrzu, gdyż:
– Najpierw z rzutu wolnego spróbował Cristiano Ronaldo, ale był to zbyt słaby strzał, który wybił jeden z obrońców.
– Następie Portugalczyk miękko dośrodkował z rzutu wolnego i groźny strzał głową oddał Ramos, lecz nie trafił do siatki. Był na metrowym spalonym, ale sędzia i tak tego nie widział. W zasadzie, to klasyka w hiszpańskim sędziowaniu – jeden babol na mecz to minimum.
– W dalszej kolejności z bliska strzelał Lucas, jednak strzał był niecelny.
– Groźnie głową uderzał również Nacho.
W każdym razie wszystko wskazywało na to, że zaraz padnie druga bramka… i padła, ale dla Alaves. Na przebój niczym Kucharczyk jeździec bez głowy prawą stroną pomknął Munir, który doskonale wrzucił futbolówkę do Manu Garcii, a ten fenomenalnie wykończył to strzałem głową pod poprzeczkę. Wiadomo – momentalnie na stadionie wybuchła radość, śpiewy, śmiechy i tak dalej. No, ale czasu nie starczyło, żeby dośpiewać choć jeden kawałek do końca, bo już po niespełna trzech minutach Ceballos znowu ich uciszył. Tym razem wykorzystał błąd bramkarza i z okolic szesnastego metra płasko uderzył piłkę w róg bramki.
Po przerwie swoje show mógł rozpocząć Cristiano Ronaldo, któremu zdecydowanie odradzamy wieczornej gry w kasynie, bo szczęścia to facet dziś nie ma. Zaczęło się od minimalnie niecelnego strzału z dystansu. Sytuacja powtórzyła się po kilku minutach, bo futbolówka znowu ciut przeleciała obok prawego słupka bramki. Chciałoby się powiedzieć do trzech razy sztuka, bo po trzecim strzale Ronaldo piłka trafiła w słupek, ale domyślamy się, że Portugalczyk celował jednak w bramkę. Warto odnotować również, że w międzyczasie sytuację sam na sam zmarnował Isco. No, a Ramos zmarnował taką setkę, że wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby zawstydził tym samego Miłosza Przybeckiego.
Wszystko to mogło się zemścić i to srogo, bo Pedraza najpierw trafił w poprzeczkę, a chwilę później – po fatalnym błędzie Varane’a – w słupek. Cóż, jeśli Real w najbliższym czasie nie poprawi swojej gry i nadal będzie stąpał po tak cienkim lodzie, to szanse na wygranie ligi mogą znacząco zmaleć.
Alaves – Real Madryt 1:2 (1:2)
0:1 Ceballos 10′
1:1 Garcia 40′
1:2 Ceballos 43′