Rok temu, na pozbawionych kibiców ulicach upalnej Dohy, spisał się znakomicie. W jeździe indywidualnej na czas zajął na mistrzostwach świata czwarte miejsce. Do medalu zabrakło mu zaledwie sześciu sekund. Teraz Maciej Bodnar znowu spróbuje powalczyć o krążek MŚ. Tym razem w Bergen, gdzie o kolarzy dbają tak bardzo, że nawet… zrywają dla nich pasy na jezdni.
22 lipca 2017 roku na stałe przejdzie do historii polskiego kolarstwa. Właśnie dzięki Bodnarowi, który wysłał wówczas światu prostą wiadomość: jestem znakomitym czasowcem. Zawodnik grupy Bora Hansgrohe wygrał liczący 22,5 km dwudziesty etap kultowego Tour de France (o sekundę wolniejszy był wówczas Michał Kwiatkowski). I tak oto człowiek z cienia, będący jednym z najlepszych pomocników w peletonie, miał swoją wielką chwilę chwały. Pierwszą, ale miejmy nadzieję, że nie ostatnią.
– Zasłużył na ten sukces jak mało kto. To pracowity i skromny chłopak, który swoje w życiu przeszedł – opowiada Adam Probosz z Eurosportu. Faktycznie, Maciek przyciągał swego czasu kontuzję jak Robert Lewandowski łowców autografów. W maju 2015 roku, w wyścigu Dookoła Kalifornii, złamał obojczyk. Bodnar pędził na zjeździe z prędkością 70 km/h, więc upadek był naprawdę bolesny – „oszlifował” jeszcze górną część pleców i lewą nogę. Ta kontuzja to jednak nic w porównaniu z urazem z 2016, kiedy to Polak złamał żuchwę i wyrostek szczęki. Urazu doznał w bardzo pechowy sposób – kiedy pruł na treningu po belgijskiej szosie, w tylne koło roweru… wkręciła mu się gałąź. W rozmowie z Przeglądem Sportowym tak wspomina tamtą sytuację:
– Podczas treningu byli z nami dyrektorzy sportowi i lekarze. Powiedzieli mi, żebym nie otwierał ust. Posłuchałem i dobrze, bo inaczej pewnie by mi się zęby wysypały na szosę. Czułem jednak językiem, że się powykrzywiały w różne strony. Miałem w ustach też retainer po aparacie ortodontycznym. No i oczywiście ten drucik się powyginał. Myślałem, że straciłem przednie zęby, coś strasznego. Co ja, bokser jestem!? Krew się lała, a ja cholernie się wkurzyłem. Nie płakałem, ale miałem łzy w oczach.
Bodnar nie jest pięściarzem, ale zapewne niejeden ringowy zabijaka mógłby mu pozazdrościć wytrzymałości na ból. I odporności psychicznej – po każdym z urazów Maciej wracał jeszcze silniejszy i wykręcał coraz to lepsze wyniki. Czwarte miejsce w Katarze w zeszłym roku było jednym z jego największych sukcesów. Polaka wyprzedzili wówczas tylko Tony Martin, Wasyl Kiryjenka i Jonathan Castroviejo. Wyścig odbywał się w fatalnych warunkach – upał dobijał kolarzy jeszcze bardziej niż brak jakiegokolwiek kibicowskiego wsparcia na trasie. Nieliczni fani pojawili się wówczas tylko na starcie i mecie, co spowodowało, że kolarze skrytykowali całe zawody.
– To posępne mistrzostwa – narzekał publicznie Tom Dumoulin. Holender na pewno nie powie czegoś takiego o imprezie w Bergen, bo wszyscy podkreślają, że jest znakomicie zorganizowana. Norwegowie zadbali o to, aby na najtrudniejszych zakrętach pojawiły się… materace, które w razie upadków mają chronić kolarzy przed kontuzjami. Ponadto pozrywali też pasy dla pieszych. Zrobili to po to, żeby asfalt nie był dla zawodników zbyt śliski!
– Bergen prezentuje się rewelacyjnie. Na trasie są tłumy kibiców, poprzebieranych i głośno wspierających kolarzy – mówi nam Sebastian Parfjanowicz, dziennikarz Telewizji Polskiej, który jest obecnie w Norwegii.
Piotr Wadecki – selekcjoner PZKol-u, wspieranego od tego roku przez firmę Orlen – poza Bodnarem chciał też wystawić na czasówkę m.in. Marcina Białobockiego. Niestety, 14. kolarz zeszłorocznych MŚ przegrał walkę z infekcją. Zastąpi go Mateusz Taciak, który nie ma jednak większych szans na sukces. W tej sytuacji to na Maćku skupi się główna uwaga polskich kibiców. Gdy pytamy Parfjanowicza, jak ocenia szanse Bodnara w środowym wyścigu, odpowiada:
– Gdyby czasówka indywidualna odbywała się na tej samej trasie co drużynowa, mówiłbym ze jest szansa na medal. Ale ta czasówka jest skrojona pod stuningowanych górali, takich jak Dumoulin, Chris Froome czy Primož Roglič. Podjazd trzy kilometry przed metą spędza klasycznym czasowcom sen z powiek. Wielu z nich myśli o zmienię roweru na klasyczny u jego podnóża, sęk w tym, że tam jest ciasno i trudno będzie znaleźć miejsce, aby się zatrzymać. Typuję, że w tych warunkach Maciek zajmie siódme miejsce.
Większym optymistą od Parfjanowicza jest Adam Probosz:
– To faktycznie nie jest trasa, która odpowiadałaby Maćkowi najbardziej, ale mimo to nie wykluczałbym tego, że Bodnar stanie na podium. Jest bardzo doświadczonym kolarzem, więc może sobie poradzić w każdych warunkach, chociaż oczywiście trzeba pamiętać o tym, że dziesięciu zawodników z czołówki jest na bardzo podobnym, wysokim poziomie. O miejscach, które zajmą, zadecyduje dyspozycja dnia plus łut szczęścia. Polakowi zabrakło go np. na mistrzostwach świata w Kopenhadze kiedy obluzowała mu się lemondka. Zamiast na jeździe skupił się wówczas na tym, żeby utrzymać ją w poziomie, co oczywiście wpłynęło na jego wynik. Oby teraz takie przygody ominęły Maćka.
Także Arlena Sokalska z „Polski The Times” przed środowym startem Bodnara wierzy w to, że nasz kolarz może namieszać:
– Pamiętajmy, że podczas czasówki w Tour de France też był niewielki podjazd i Maciek poradził sobie z nim wyśmienicie – szybciej od niego ten odcinek przejechał tylko Alberto Contador. Jestem optymistką, bo Polak jeszcze nigdy nie był tak dobry, jak teraz. Za faworyta wyścigu uważam natomiast Dumoulina. Tom odpuścił Vueltę co wyszło mu na dobre, widać, że jest „świeży”. W niedzielę, kiedy wygrał czasówkę drużynową z Sunwebem, pokazał, że jest w dużym gazie. Tego samego nie można powiedzieć o Froomie, który chyba po prostu jest zmęczony. Wygrał Tour de France, wygrał Vueltę, po takich wyczynach ciężko oczekiwać od niego sukcesów Bergen. To jednak za dużo jak na jednego człowieka…
Co ciekawe, Bodnarowi szlak przetarł… 18-letni rodak. Filip Maciejuk zdobył bowiem brąz w jeździe indywidualnej na czas juniorów. Jeden z najzdolniejszych polskich kolarzy młodego pokolenia nie był wymieniany w gronie faworytów do medalu wtorkowych zawodów. Przed startem uznawano, że jeśli zajmie miejsce w okolicach dziesiątego, będzie to sukcesem, a tu proszę – chłopak fantastycznie odpalił, szczególnie w drugiej części liczącej 21,1 km trasy.
Maćku, tak doświadczonemu zawodnikowi jak ty wypada przynajmniej powtórzyć wyczyn zdolnego małolata…
KAMIL GAPIŃSKI
Fot. PZKol/SzymonGruchalski