Jego droga do zarządu Chojniczanki zaczęła się od wspierania drużyny z trybuny. Gdy zaproponowano mu inny udział w tworzeniu klubu, który pokochał przez te wszystkie kibicowskie lata, to długo się nie zastanawiał. Wraz z innymi członkami zarządu stworzył coś z niczego, a potrzebowali na to tylko jednej dekady. Dlaczego nie można umówić się z nim na piwo? Jak podchodzi do biznesu? Dlaczego klub piłkarski to czasochłonne i kosztowne hobby? Czemu działalność w Chojniczance traktuje jako pracę? Dlaczego Chojniczanka nigdy nie weźmie kredytu? Z jakiego powodu zasada z jednym młodzieżowcem jest już niepotrzebna? W jakim stopniu Pro Junior System wpłynął na działania klubów pierwszoligowych? W którą stronę idzie 1.liga wspierana przez sponsorów? Dlaczego Chojniczanka nie mogła zatrzymać Macieja Bartoszka? Z jakiego powodu większość klubów 1. ligi co roku wymienia połowę składu? O tym wszystkim opowiada w wywiadzie Jarosław Klauzo, wiceprezes MKS Chojniczanka 1930.
Wiesz, dlaczego nie chciałem rozmawiać w klubie?
No właśnie, nie mam pojęcia, ale na pewno zaraz mi powiesz.
Mam wrażenie, że dobrze ci zrobi godzina czasu spędzona poza klubem albo firmą, bo z tego, co słyszałem, w innych miejscach bywasz rzadko.
Bez przesady, przecież wczoraj naderwałem łydkę na treningu CrossFitu i dzisiaj czeka mnie jeszcze wizyta u lekarza (śmiech). A tak serio, to jest w tym trochę prawdy. W ostatnich latach mam naprawdę mało czasu na inne rzeczy niż klub i firma, którą i tak trochę zaniedbałem. Na szczęście zmiany organizacyjne w klubie już przynoszą pozytywne efekty. Mam nadzieję, że da się to jeszcze bardziej usprawnić, a wtedy zyskam więcej wolnego czasu, który przeznaczę na firmę i – przede wszystkim – rodzinę, bo ona tutaj najbardziej ucierpiała. Choć muszę się pochwalić, bo mam fantastyczną żonę, która mnie we wszystkim wspiera. Rozumie, że praca w klubie jest dla mnie bardzo ważna. No, a gdyby nie było klubu, to i tak pewnie bym gdzieś działał. Być może w jakimś stowarzyszeniu albo radzie miasta. Coś by na pewno się znalazło.
Wybrałeś sobie dość wymagające hobby, bo pochłania czas i pieniądze. Nie szkoda trochę tego wszystkiego?
Na pewno nie szkoda, bo zawsze chciałem to robić i co najważniejsze – są efekty tej pracy. Jednak szczerze mówiąc, to na początku nie zdawałem sobie sprawy, że zajdzie to aż tak daleko. Ale jak powiedziało się „A”, to odpowiedzialność nakazuje powiedzieć również „B”. W życiu kieruję się zasadą, że albo coś robię na sto procent – w pełni zaangażowany, albo nie tykam się tego, bo po co? Oczywiście to przychodzi z wiekiem, bo jak człowiek był młodszy, to chciał wszystkiego naraz, a tak niestety się nie da. Przykładowo, wchodzimy w jakiś projekt, a dopiero po czasie zauważymy, że to kosztuje dużo czasu. I co wtedy? Ostatecznie musimy zrezygnować, bo doba ma niestety tylko 24 godziny. Tym samym zawodzimy jakieś osoby, ponieważ ktoś nam zaufał. Uważam, że wszystko trzeba dobrze przemyśleć, a dopiero później działać. Świadomość jest kluczowa.
Nie uwierzę, że nie ma momentów zwątpienia i myśli: „Po co znowu tam jadę, przecież teraz mógłbym robić coś zupełnie innego”.
Czasami mam ochotę poczytać książkę, bo to jedna z najlepszych form oderwania się od otaczającej nas rzeczywistości. Oczywiście w miarę możliwości czytam, ale nie pogniewałbym się, gdybym mógł znacznie więcej. Ostatnio molestuję też „Narcosa”, bo bardzo mnie wciągnął ten serial. Na szczęście tylko ten, bo musiałbym chyba oglądać po nocach. A wracając do twojego pytania, to raczej nie mam takich myśli. Jeśli coś robię tak długo, to znaczy, że to lubię, a właściwie to można powiedzieć, że kocham. Na mecze Chojniczanki chodziłem od dzieciaka i nie wyobrażałem sobie, żeby opuścić jakiekolwiek spotkanie. Dziesięć lat temu zaczynałem pracę w klubie, kiedy to wchodziłem do zarządu, i można powiedzieć, że było to spełnienie marzeń. Zawsze chciałem tworzyć ten klub i dać mu coś od siebie.
Praca kojarzy mi się z zarobkiem, a tutaj jest odwrotnie, bo przecież dokładasz do tego biznesu z własnej kieszeni.
Racja, ale jeśli nie dostajemy za coś zapłaty, to przecież wcale nie znaczy, że możemy robić to gorzej. Zwłaszcza gdy mówimy o klubie piłkarskim, ponieważ ludzie kochają drużynę i przychodzą na stadion po to, aby zobaczyć Chojniczankę, która wygrywa. Nie ma możliwości, żeby robić to bez zaangażowania. Poza tym zarządzanie klubem piłkarskim nie różni się mocno od prowadzania firmy, dlatego nazywam to pracą.
Myślałeś kiedyś, żeby zająć się piłką zawodowo i żyć tylko z tego?
Przez moment, gdy zmieniały się przepisy odnośnie do menedżerki, jednak miałem już firmę i musiałbym z czegoś zrezygnować, a przecież była jeszcze Chojniczanka.
Skąd wziął się pomysł, żeby wejść do zarządu Chojniczanki?
Nie nazwałbym tego pomysłem, bo to przyszło trochę samoistnie. Zaraziłem się futbolem jako młody chłopak, dlatego dość czynnie działałem na trybunie i poznawałem środowisko. Później moja firma wspierała klub, który był w trudnej sytuacji. Ludzie, którzy wtedy byli w zarządzie, zaczęli mnie namawiać, abym spróbował sił, ale już nie od strony kibicowskiej. Zaprosili mnie na spotkanie, a później były wybory, w których wystartowałem. Dostałem się do zarządu, co akurat nie było wielkim osiągnięciem, bo niewiele osób chciało się udzielać. I tak się zaczęło.
Wyszło całkiem nieźle.
Nie da się ukryć, bo w ciągu dziesięciu lat z klubu, który grał w okręgówce i był zadłużony, zrobiliśmy pierwszoligową drużynę. Naszym celem było doprowadzenie do tego, żeby Chojniczanka grała w 3. lidze i utrzymała się w niej dłużej, bo nigdy nie byliśmy wyżej. W tamtym czasie – tylko raz w historii klubu – graliśmy dwa sezony z rzędu właśnie w 3. lidze. Jako kibic zawsze przeżywałem spadki, bo czasami długo nie potrafiliśmy się po nich pozbierać.
Może zostałeś zakładnikiem sukcesu? Po prostu teraz trudniej odejść, niż gdyby była to 3. liga.
Możliwe, że masz rację, bo przecież gdyby to wszystko nie poszło tak dynamicznie, to może nie funkcjonowałbym teraz w klubie. W końcu minęło już dziesięć lat, a to bardzo długo. Trudno byłoby nie wypalić się, gdyby wszystko nie szło tak fajnie. Czasami lepiej odejść dla dobra wszystkich. Zawsze powtarzam, że nasza praca jest przejściowa. Tutaj nikt nie jest przyspawany do stołka. Wreszcie ktoś inny będzie w zarządzie, a naszym celem jest, żeby zostawić klub w jak najlepszym stanie. Wtedy przyjdzie czas na kibicowanie i np. czytanie książek w większym wymiarze czasowym (śmiech).
Co ostatnio czytałeś?
Na wakacjach czytałem „Lokatorkę” Delaneya. Całkiem niezła książka, którą z czystym sumieniem mogę polecić osobom, które lubią tego typu klimaty. Natomiast całkiem niedawno, gdy wracałem z ostatniego meczu reprezentacji z Kazachstanem, kupiłem na dworcu „Głębię”, którą udało mi się przeczytać w drodze powrotnej z Warszawy. Jest to książka o nurkowaniu, ryzyku, całym procesie schodzenia pod wodę od strony technicznej.
Delaney na wakacjach, czyli bardziej kryminały?
Zawsze lubiłem sensacje. Kiedyś czytałem sporo Roberta Ludluma, czyli Jason Bourne. Tego typu historie kręciły mnie najbardziej, ale jestem osobą, która chętnie posłucha rady w sprawie książki. Przykładowo, „Głębię” poleciła mi koleżanka.
Wróćmy do rzeczywistości, bo zaczyna nam się temat na osobną rozmowę. Jaki jest przepis na: „życie bez kredytu” w klubie piłkarskim?
Ciężka uczciwa praca, ale przede wszystkim trzeba zbudować zaufanie przedsiębiorców, bo samemu niczego się nie zdziała. Nasza siła tkwi w tym, że zbudowaliśmy silny kolektyw ludzi będących w zarządzie oraz w klubie biznesu. Wspomaga nas wiele firm i jest to pomoc finansowa oraz barterowa.
No właśnie, to dość oryginalna strategia biznesowa, bo wspiera was około 150 firm. Od początku był taki plan, czy wyszło to trochę przypadkowo?
Na początku było pojedyncze pozyskiwanie sponsorów i nikt nawet nie myślał, żeby tworzyć jakiś klub biznesu. Wpływy od sponsorów, gdy przychodziłem do klubu, to było jakieś półtora tysiąca złotych na miesiąc. Dzisiaj tylko jedna firma daje dużo więcej niż wtedy wszystkie razem. Zresztą w tamtym czasie mieliśmy budżet na poziomie 150 tysięcy złotych i długi na około 70 tysięcy złotych, a teraz nasz budżet wynosi około czterech milionów złotych. Oczywiście zwiększanie liczby sponsorów przychodziło z coraz większymi sukcesami sportowymi. Nie ukrywam również, że oddanie stadionu miało na to duży wpływ, ponieważ zyskaliśmy znacznie większe możliwości, aby promować te firmy.
Zawsze powtarzasz, że nigdy nie dopuścisz do tego, aby Chojniczanka żyła na kredyt. Może czasami warto zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę?
Masz na myśli, że trzeba pożyczyć kasę i koniecznie zrobić awans, a później wyrównać to wszystko, gdy dojdą większe wpływy z ekstraklasy?
Coś w tym stylu.
Doceńmy to, co mamy, bo jeszcze nie tak dawno temu 1. liga w Chojnicach byłaby czymś w rodzaju Ligi Mistrzów. Mam świadomość, że na rynku transferowym nadal nie mamy szans z połową drużyn z tej ligi, bo one mają więcej kasy. Jednak płacenie bajońskich sum piłkarzom z 1. ligi albo ekstraklasy nie jest żadną gwarancją sukcesu. Myślę, że i tak na swój sposób zawsze jakoś ryzykujemy w tym naszym mikrobiznesie, ale nie mylmy tego z głupotą, która dotyczy kilku klubów w Polsce. Zresztą to jest patologia polskiej piłki, bo są kluby, które cały czas popełniają te same błędy, a później dostają kilka wiaderek pieniędzy od miasta. Czego nie spieprzą, to zaraz dostają pomoc od ratusza. My tak nie działamy, bo jak coś zawalimy, to nikt nam nie dostarczy kasy. Dlatego mówienie, że takie patologiczne kluby coś ryzykują, można schować między bajki.
Dzięki umowom z Nice, Oshee, Fortuną i Polsatem oraz dodatkowym środkom z PZPN-u każdy klub z zaplecza ekstraklasy ma dostać milion złotych. Nie da się ukryć, że to duża kasa, patrząc na ostatnie lata. Co z nią zrobicie?
Te pieniądze są wpisane w budżet klubu. Jednak już widać, że ten zastrzyk gotówki wiele zmienił w całej lidze. Drużyny wydają się znacznie mocniejsze, a stawka wyrównuje się coraz bardziej. Do ligi przychodzą też zawodnicy, którzy gwarantują dużo więcej jakości.
Wszystkie umowy sponsorskie kończą się za półtora roku, bo właśnie wtedy zakończy się współpraca z Polsatem. Masz jakieś informacje, czy będzie kolejny etap tej wspólnej przygody?
Pierwszy raz przed rozpoczęciem ligi nie odbyło się spotkanie naszego stowarzyszenia i powiem szczerze, że nie mam pojęcia, na jakim etapie jest negocjowanej nowej umowy z Polsatem. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiło się, że prezes Boniek włączy się w negocjacje i być może Polsat zaproponuje lepsze pieniądze. Ale konkretów nie powiem, bo ich nie znam.
Gdyby Polsat powiedział, że rezygnuje, to mielibyśmy do czynienia nie z krokiem w tył, lecz tragedią?
Powiem szczerze, że nawet nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Pamiętam czasy, gdy Orange dawało 50 czy 100 tysięcy złotych na rok, a teraz mamy milion złotych na półtora roku. Nie da się ukryć, że różnica jest kolosalna.
Liga staje się coraz bardziej profesjonalna, zwraca się uwagę m.in. na to, że nazwiska na koszulkach piłkarzy są już obowiązkowe.
Tego akurat nie rozumiem, jakoś kompletnie nigdy nie zwracałem na to uwagi. Nawet sobie sprawy nie zdawałem, że naklejenie nazwiska na koszulce jest wielkim elementem profesjonalizmu. Oczywiście wszyscy tak grają i to dobry ruch, ale nie przeceniajmy tego, bo to byłaby skrajność. Nie słyszałem jeszcze, żeby przylepienie nazwiska na koszulce zrobiło z kogoś lepszego piłkarza.
Jeśli już jesteśmy przy profesjonalizmie, to trudno o nim mówić, gdy większość drużyn przewietrza szatnię co sezon.
No tak, ale nie wszyscy to zrobili. Choć akurat jesteśmy w tym gronie. Na naszym przykładzie postaram się odpowiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Zawsze są trzy grupy zawodników. Pierwsza grupa to zawodnicy, którym kończy się kontrakt, a na stole mają dużo lepsze propozycje. Tutaj często wystarczy oferta z ekstraklasy i już nie ma szans, żeby takiego chłopaka zatrzymać. Druga grupa – piłkarze, którzy nie byli zadowoleni z czasu spędzonego na boisku, a chcą grać więcej, dlatego proszą o rozwiązanie umowy. Trzecia grupa – osoby, które nie do końca się sprawdziły w drużynie.
Sumując to wszystko, wychodzi całkiem spora liczba zawodników, z którymi musimy się pożegnać a jeszcze trzeba uzupełnić drużynę młodzieżowcami . Czasami takie roszady są nieuniknione, ale taka już niestety jest specyfika tej ligi.
Jestem fanem stabilizacji, ale realia, w jakich się obracamy, nie zawsze na to pozwalają. We wcześniejszych rundach mozolnie budowaliśmy trzon tej kadry i nadal staramy się to robić. Częściowo udało się tego dokonać, bo z kluczowych piłkarzy straciliśmy Biernata i Kosakiewicza, a także odeszli od nas Budziłek i Gostomski. Jednak wydaje mi się, że udało nam się utrzymać kręgosłup tej drużyny, a luki zapełniliśmy nowymi zawodnikami.
Nie pomaga też chyba zasada z jednym młodzieżowcem w kadrze, bo trochę trzeba go szukać na siłę, a później upychać w składzie.
Ta zasada zdecydowanie nie ułatwia prowadzenia drużyny, bo mimo całkowitej zmiany systemu szkolenia w grupach młodzieżowych nadal nie mamy na tyle dużo własnych wychowanków, aby być samowystarczalnym w tym aspekcie. W tamtym sezonie mieliśmy Jacka Podgórskiego, który był najlepiej punktującym zawodnikiem w PJS. Musimy cały czas poszukiwać młodzieżowców z innych klubów.
Czyli zasada bez sensu?
Trudno ocenić, bo tym chłopcom na pewno daje to pewien handicap. Dzięki temu mają większą możliwość gry, ale przy Pro Junior System można pokusić się o zrezygnowanie z tego zapisu o młodzieżowcu. Wtedy byłoby widać naprawdę, który klub stawia na młodzież, a który robi to z przymusu. Jednak w jakiś sposób jest to sztuczne utrzymywanie niektórych chłopaków przy piłkarskim życiu. O zapleczu ekstraklasy mówimy, że różnica jest niewielka w odniesieniu do poziomu wyżej, a przyjdzie awans i wtedy tych czterech czy pięciu młodzieżowców nie poradzi sobie, ponieważ wcześniej byli pchani przez system. Więc nie wiem, czy do końca jest to takie dobre. Wiadomo, że dzisiaj wszyscy patrzymy na Górnik Zabrze, który dokonał fantastyczniej rzeczy i to jest super, ale to konkretny przypadek, a nie zasada. Zresztą Górnik to marka, która ma dużo większe możliwości do pozyskiwania czy szkolenia takich piłkarzy, a 1. liga składa się przede wszystkim z mniejszych klubów i trzeba tych czterech/pięciu zawodników ściągać lub wypożyczać z drużyn ekstraklasowych. Swoją drogą ta zasada wpływa też na filozofię prowadzenia drużyny, ponieważ czasami trener musi w trakcie meczu dokonać dwóch zmian, żeby to wszystko poukładać.
Wydaje mi się, że Pro Junior System działa doskonale i jest bardziej wydajny niż zasada z młodzieżowcem. Przy okazji trzeba też zauważyć, że zaczyna tworzyć się mały problem, który towarzyszy terminom przeznaczonym na zgrupowania reprezentacji. Wielu zawodników, których kluby ściągają, aby walczyć w Pro Junior System, to młodzieżowi reprezentanci kraju. Trochę destabilizuje to rozgrywki, bo już teraz zostało przełożonych kilka spotkań, a niebawem następne zgrupowanie.
Po ostatnim sezonie powinno być wam łatwiej, aby zachęcić młodego zawodnika do gry w Chojniczance. Zawsze to lepiej przyjść do drużyny, która walczy o awans, a nie bije się tylko o utrzymanie.
Nikt nie zakładał w zeszłym roku, że będziemy walczyć o awans. Jednak z każdą kolejką było to coraz bardziej realne. Złożyło się na to wiele rzeczy, bo na pewno mieliśmy świetną kadrę, która była prowadzona przez trenera Bartoszka. Zrobiła się fajna atmosfera i to było czuć, że coś wisi w powietrzu. Później trener odszedł i trochę to wszystko podupadło.
Nie żałujesz, że jednak na siłę nie zatrzymaliście trenera Bartoszka?
Na pewno żałuję, że tak się to potoczyło i ostatecznie Maciek odszedł, bo to zaburzyło nasze działania. Śmiem twierdzić, że gdyby Maciej został, to ten awans udałoby się zrobić. Oczywiście można mówić, że teraz gdybam, ale ta drużyna z nim u steru wyglądała naprawdę bardzo dobrze. Widać było, że wszyscy wierzą w ten awans i go wywalczą.
W takim razie może trzeba było nie puszczać trenera?
Naprawdę zrobiliśmy więcej, niż można było zrobić, aby Maćka zatrzymać, ale jego determinacja była ogromna. Próbowaliśmy różnych metod, oczywiście był też temat podwyżki, ale ekstraklasa jest nie do przejścia. Po prostu nie mamy szans, gdy klub z najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju proponuje kontrakt.
Bartoszek miał z wami umowę i wystarczyło powiedzieć, że nigdzie nie idzie. Zostaje do końca sezonu i temat nie podlega dyskusji.
W pierwszym okresie właśnie takie stanowisko przedstawiliśmy Maciejowi. Później to się zmieniło, bo determinacja trenera była na tyle duża, że odpuściliśmy. Obawialiśmy się, że zaraz odbije się to na zespole. Być może można było powiedzieć – zostajesz i nie ma tematu. Jednak jaką mam pewność, że po takim czymś nadal by to dobrze funkcjonowało?
Jak ta determinacja wyglądała? Sabotował treningi?
Nie w ten sposób, ale były symptomy, które wskazywały, że nie będzie już dobrze. Podjęliśmy decyzję w zarządzie, że się rozstaniemy, ale bardziej na naszych warunkach.
Na waszych, czyli konkretnie na jakich?
Klub pozyskujący musiał nam zapłacić za trenera.
Ale to śmieszne pieniądze.
Masz rację, bo strata była bezcenna. Ogólnie takie sprawy są bardzo trudne dla klubu. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego prawo dopuszcza taką sytuację, że trener może zmienić drużynę w czasie trwania rundy . Moim zdaniem trzeba to uregulować, ponieważ nie są to sprzyjające okoliczności, gdy klub jest w swoim historycznym momencie, a trener odchodzi. Niby jest umowa, która go jakoś wiąże z klubem, ale cały czas może negocjować z innymi drużynami.
Mówiłeś mi kiedyś, że zapomnieliście już o wszystkim i żyjecie w zgodzie. Złożyliście Bartoszkowi propozycję powrotu, bo latem znowu szukaliście nowego szkoleniowca?
Były wstępne rozmowy, ale w tamtym okresie Maciek miał kilka propozycji z klubów ekstraklasy, więc właściwie nie było szans, żeby do nas wrócił. Poszukaliśmy innej drogi i postawiliśmy na trenera Brede.
Dlaczego zwolniliście trenera Derbina. Wydawało się, że pasuje do tej drużyny.
Chcieliśmy postawić na kogoś kompletnie nowego. Szukaliśmy świeżego spojrzenia na szatnię, dlatego zdecydowaliśmy się na trenera, który nigdy nie miał kontaktu z naszym klubem. Zdecydowaliśmy się w ogóle zmienić cały sztab, z tego powodu odszedł również drugi trener, Hermes.
Czy po tych ośmiu kolejkach jesteś zadowolony ze zmian?
W zeszłym roku przegraliśmy cztery razy w ciągu całego sezonu, a teraz mamy już trzy porażki. Pytanie tylko, co jest lepsze? Punktacja jest całkiem przyzwoita, lepsza niż w tym samym momencie poprzedniego sezonu, ale moim zdaniem mogliśmy mieć trochę więcej oczek. Szkoda mi tego meczu w Opolu, bo tam spokojnie mogliśmy zremisować. Pierwsza kolejka to również mały niewypał.
Faworyt do awansu?
Bez wątpienia Miedź Legnica, która wydaje się bezsprzecznym faworytem do awansu. Ma wszystko i trudno będzie ją zatrzymać. Natomiast o drugie miejsce powalczy siedem/osiem drużyn.
Wasz cel?
Utrzymać się (śmiech)! Nie no, oczywiście żartuję, bo mamy większe aspiracje. Jednak nie nakręcamy się na awans. Przede wszystkim do końca chcielibyśmy być w ścisłej czołówce.
Gorzej, jak zaliczycie dobrą rundę i powróci koszmar sprzed roku.
Nie wydaje mi się, bo trener Brede jest niezwykle poukładaną osobą i działa według pewnego planu, dlatego wątpię, żeby taka sytuacja się powtórzyła. Zresztą, gdyby tak się stało, to Bartoszek cały czas jest wolny (śmiech).
Historia zatoczyłaby koło.
I to jak efektywnie, bo tym razem skończyłoby się sukcesem (śmiech).
Rozmawiał: BARTOSZ BURZYŃSKI
fot. mkschojniczanka.pl
fot. Maciej Bartoszek: FotoPyK