Reklama

Czy wielkolud z RPA dokona niemożliwego i pobije Nadala?

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

10 września 2017, 16:33 • 4 min czytania 2 komentarze

Przebieg kariery Kevina Andersona wybiega poza wszelkie schematy. Premierowy tytuł ATP zdobywał jako 25-latek, a dopiero cztery lata później po raz pierwszy zameldował się w najlepszej dziesiątce rankingu. Dziś – mając 31 lat na karku – stoi natomiast przed szansą wygrania wielkoszlemowego US Open. Żeby to zrobić musi jednak dokonać niemożliwego – po drugiej stronie siatki stanie bowiem Rafa Nadal, który z Afrykanerem jeszcze nigdy w karierze nie przegrał (bilans 4-0).

Czy wielkolud z RPA dokona niemożliwego i pobije Nadala?

Jeszcze przed rozpoczęciem US Open nie sposób było zliczyć liczby negatywnych opinii na temat obsady dolnej części drabinki. Wielu zawodników ze ścisłej czołówki zrezygnowało z występu w Nowym Jorku z powodu kontuzji, przez co brakowało tam wyraźnych faworytów. Ci, których upatrywano w roli potencjalnych finalistów (Alexander Zverev, Marin Cilić), odpadali natomiast zdecydowanie przedwcześnie względem oczekiwań. W rezultacie Anderson w sześciu meczach turnieju mierzył się tylko z dwoma rozstawionymi zawodnikami! Teoretycznie najmocniejszy z nich, Pablo Carreno Busta, to turniejowa dwunastka. Sam Anderson w Nowym Jorku gra z numerem 28, co realnie obrazuje jego szanse na tytuł przed rozpoczęciem imprezy.

Stosunkowo łatwa drabinka nie może jednak deprecjonować sukcesu Afrykanera. Na kortach Flushing Meadows imponuje zwłaszcza podaniem. Jest bezsprzecznym liderem turnieju, jeśli chodzi o liczbę asów – do tej pory uzbierał ich aż 114, aż o 28 więcej niż drugi w klasyfikacji Sam Querrey. Doskonale wygląda również w statystykach punktów zdobytych po pierwszym serwisie. Gdy trafi, w 83% przypadków zdobywa punkt. W sześciu spotkaniach tylko pięć razy stracił własne podanie.

Statystyki serwisowe Andersona idealnie komponują się z liczbami Nadala, który z kolei jest najlepiej returnującym tenisistą tego turnieju. Średnio Hiszpan zdobywa aż 13 punktów przy serwisie rywala w ciągu jednego seta. Co za tym idzie, Nadal jest również zdecydowanym liderem jeśli chodzi o liczbę zdobytych przełamań (37). Wygląda to imponująco, ale pamiętajmy, że Hiszpan na swojej drodze nie spotkał jednak jeszcze zawodnika czującego się w polu serwisowym tak pewnie. Również z tego powodu dzisiejszy finał może okazać się znacznie bardziej wyrównany, niż wczorajszy pojedynek pań.

Zwłaszcza, że Anderson na US Open był już autorem ogromnej niespodzianki. W 2015 roku rozegrał znakomity mecz w czwartej rundzie przeciwko Andy’emu Murrayowi, którego pokonał w czterech setach. To właśnie wówczas osiągnął swój najlepszy jak dotąd wynik na turnieju Wielkiego Szlema. Wprawdzie w ćwierćfinale został zdemolowany przez Stana Wawrinkę, który pozwolił Afrykanerowi na ugranie ośmiu gemów, ale druga połowa 2015 roku i tak była dla Andersona najbardziej udanym okresem w karierze. Dzięki dobremu występowi na US Open awansował w rankingu do czołowej dziesiątki, stając się tym samym pierwszym tenisistą z RPA od 18 lat, któremu udało się tego dokonać.

Reklama

Kolejny rok rozpoczął się dla niego koszmarnie, bo od permanentnych problemów zdrowotnych. W styczniu przytrafiła mu się kontuzja kolana, miesiąc później kreczował z powodu urazu ramienia. Przez pierwsze cztery miesiące roku rozegrał tylko cztery mecze w Tourze, z czego wygrał ledwie jeden. Na pełne obroty nie wrócił już do końca 2016, co odbiło się na jego rankingu –  rok kończył z ujemnym bilansem (17-21) i jako 67. tenisista na świecie. Z zawodnika z czołowej dziesiątki, Anderson szybko stał się graczem zapomnianym, a z racji wieku i problemów zdrowotnych wydawało się, że jego prime time minął bezpowrotnie.

Ten sezon również nie od początku układał się po jego myśli. Anderson zaczął go dopiero w połowie lutego w wyniku rekonwalescencji po poważnej kontuzji biodra. Pierwsze mecze po powrocie w jego wykonaniu były kiepskie, ale na europejskiej mączce prezentował się ponad stan, dochodząc do czwartej rundy Roland Garros. Ten sam rezultat osiągnął na Wimbledonie, przegrywając dopiero po heroicznym boju z Querreyem. Z bardzo dobrej strony pokazał się również w imprezach z cyklu US Open Series, gdzie przegrywał wyłącznie z Alexandrem Zverevem. Wyniki osiągnięte w Waszyngtonie i Monrealu sprawiły, że do turnieju w Nowym Jorku przystępował już jako tenisista rozstawiony.

W przedmeczowych wypowiedziach raczej zdejmował z siebie presję i chętniej niż o finale, komentował temat kontuzji, z którą zmagał się kilkanaście miesięcy temu. – To niesamowite uczucie. Muszę się dobrze przygotować do tego meczu, ale póki co staram się trochę wyluzować i cieszyć tą chwilą (…) Pod koniec zeszłego roku sytuacja z moim biodrem była bardzo poważna. Byłem o krok od wylądowania na stole operacyjnym. Na szczęście trafiłem na bardzo dobrych fizjologów, dzięki którym uniknąłem operacji. Mimo tego w powrót do zdrowia i tak włożyłem wiele miesięcy ciężkiej pracy.

Bez względu na wynik dzisiejszego meczu, Anderson już zdążył zapisać się na kartach tenisa na wiele lat. Po pierwsze – do spółki z Querreyem stanowił najwyższą parę zawodników (203-199), która zmierzyła się w ćwierćfinale Wielkiego Szlema w Erze Open. Po drugie – jest pierwszym reprezentantem RPA, który awansował do finału US Open od 1965 roku. I wreszcie po trzecie – po raz ostatni niżej notowany tenisista od niego (32. miejsce na świecie) walczył o tytuł tej imprezy 44 lata temu. Całkiem nieźle jak na gościa, który rok temu cudem uniknął poważnej operacji…

WIKTOR DYNDA

Reklama

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
10
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...