Niemal równo szesnaście miesięcy temu Górnik jechał do Niecieczy jako jedna z ekip grających w naszej lidze najbardziej paździerzowy futbol. Żaden postronny widz nie uronił pół łzy, gdy to właśnie spotkanie przesądziło o spadku zabrzan do I ligi. Nie trzeba było nawet półtora roku, by po ostatnim gwizdku w Niecieczy Górnik stał się liderem ekstraklasy. Liderem, co do którego pozycji w tabeli nikt zastrzeżeń mieć nie może, bo liderem grającym jakże odmiennie od tamtego zespołu sprzed dwóch sezonów.
Dziś w Niecieczy to i tak nie był najbardziej spektakularny Górnik w tym sezonie. Wystarczyło na strzelenie dwóch bramek, okazało się to dość, by wywieźć trzy punkty. Choć pewnie gdyby rywalem był zespół w formie bardziej imponującej niż ekipa Bruk-Betu, o zwycięstwo byłoby naprawdę trudno.
Bo nim przejdziemy do chwalenia zabrzan za wszystko to, co dało im wygraną, trzeba ich zganić za to, co mogło im ją odebrać. Przede wszystkim to, co bolączką jest od dłuższego czasu, a co nie zmieniło się mimo pozytywnych oznak w starciu z Wisłą Płock. Obrona, którą nieszczególnie imponująca ofensywa Bruk-Betu potrafiła kilka razy nieźle wpuścić w maliny. Wtedy jednak raz za razem dawała o sobie znać najpoważniejsza z przywar gospodarzy. Kłująca w oczy nieskuteczność.
Żeby było śmieszniej, akurat tę najmniej oczywistą sytuację bramkową, na gola udało się akurat zamienić. Lob Stefanika z prawej strony pola karnego był tak precyzyjny, tak doskonale obliczony w czasie i przestrzeni, że aż przetarliśmy oczy ze zdziwienia. Bo Słowaka o to byśmy w życiu nie podejrzewali. Że to jednak wciąż Stefanik i że w zespole Mariusza Rumaka nie nastąpiła jakaś podmianka na południowoamerykańskiego wirtuoza, przekonaliśmy się już kilka chwil później. Gdy stanął oko z oko z Loską po świetnej wymianie podań z Wróblem i w znacznie dogodniejszej sytuacji drugi raz próbował lobować. Bardzo nieudanie.
Dużo łatwiejszą okazję do ukłucia Górnika – jeszcze przy stanie 0:0, na samym początku meczu – miał też rzeczony Wróbel. Który jednak raczej długo miejsca w pierwszym składzie nie zagrzeje, skoro ma problem z wykorzystaniem najpierw zagrania z boku Gergela, gdy mając przed sobą Loskę nie trafił czysto w piłkę, a później z celnym strzałem, gdy mimo kiksu drugi raz doszedł do piłki. Mało? Swoją świetną szansę na zmianę wyniku po rzucie rożnym zmarnotrawił też Putiwcew, trafiając w słupek z dosłownie kilku metrów.
Nie można jednak powiedzieć, by to tylko Nieciecza marnowała sytuacje, a Górnik wykorzystał absolutnie wszystko, co miał. Było widać brak killera Angulo, który pełnił dziś wyłącznie rolę straszaka (nie podniósł się z ławki rezerwowych). Kolejno więc szanse, w których Hiszpan pewnie powiększyłby jeszcze swój dorobek strzelecki, marnowali:
– Rafał Wolsztyński, który zagranie wzdłuż bramki Kurzawy, zamiast skierować do bramki, skończył kopnięciem zwrotnym
– Rafał Kurzawa, którego strzał po ziemi ze skraju pola karnego świetnie wybronił nogami Mucha
– Szymon Żurkowski, który w kilka sekund zaliczył dwa odbiory, a akcję skończył minimlanie niecelnym strzałem z dystansu
– Mateusz Wieteska, który po rzucie rożnym Kądziora trafił w poprzeczkę, a po rogu Kurzawy na raty nie potrafił pokonać Muchy (raz jeszcze popisującego się świetną interwencją na refleks)
– Szymon Matuszek, którego strzał głową odbił golkiper Bruk-Betu
Mało brakowało, a Mucha – dziś zdecydowanie najlepszy na boisku – wybroniłby zresztą Niecieczy remis. Bo o ile przy strzale Kądziora na 1:0 nie mógł zrobić absolutnie nic (kolejny, po Stefaniku, kandydat do gola kolejki), o tyle gol na 2:1 padł dopiero, gdy Mucha leżał już na murawie po znakomitej interwencji przy strzale Daniego Suareza. Wtedy największą przytomnością umysłu – i szczęściem, bo miał najbliżej do piłki – wykazał się Łukasz Wolsztyński.
Już po tym, jak wiele dogodnych sytuacji opisujemy, można się domyślić, że raz jeszcze mecz Górnika nie zawiódł. Że znów spotkanie z udziałem zabrzan miało wszystko to, czego po dobrym spotkaniu ligowym się spodziewamy – strzały, sytuacje, piękne gole i spektakularne parady bramkarzy. I jeśli mamy być szczerzy, to w żadnej mierze nie uwiera nas to, że dziś na czele tabeli – przynajmniej do zakończenia meczu Lecha – znajdzie się ekipa z Zabrza. Bo z oglądania jej meczów tydzień w tydzień można czerpać sporo przyjemności. Tylko tyle i aż tyle.
[event_results 356573]
fot. 400mm.pl