Reklama

Dlaczego z wczoraj zapamiętam tylko numer 10 dla Makuszewskiego?

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

02 września 2017, 12:24 • 4 min czytania 74 komentarzy

„Jedyne, co mnie w tym meczu naprawdę zniesmaczyło, to numer 10 dla Makuszewskiego. Cała reszta wkalkulowana. Wychowałem się na porażkach” – napisałem wczoraj na Twitterze i całkiem spora grupa złapała się wtedy za głowy.

Dlaczego z wczoraj zapamiętam tylko numer 10 dla Makuszewskiego?

Twitterowe 140 znaków to niewystarczająco, by wszystko dokładnie wytłumaczyć, więc spróbuję tutaj.

Zacząć muszę od tego, że porażką przejąłem się zdecydowanie mniej niż nagłym ochłodzeniem w Zakopanem. Mówiąc wprost – nie ruszyła mnie nic a nic, nie potrafię się nią złościć, nie potrafię zareagować inaczej niż wzruszeniem ramionami. Wczoraj jeden z czytelników komentarzach napisał: kiedyś to było Weszło! I o tym, że po takich porażkach kadra jakieś 8-9 lat temu była miażdżona. Ano była, bo wtedy przegrywała mecz za meczem, w tabeli wyprzedzała tylko San Marino i wyglądała na zbieraninę bezsensownych piłkarzy. Dzisiaj po świetnych mistrzostwach Europy jest liderem grupy w eliminacjach mistrzostw świata, w których przegrała pierwszy raz. Jeśli ktoś spodziewa się identycznej reakcji, to przykro mi – nie doczeka się. Inna sytuacja, inna reakcja.

Wychowałem się na porażkach kadry, a ostatnie dwa lata to był dla mnie dość specyficzny czas. W zasadzie ciągłe nieprzegrywanie teraz było dla mnie dziwniejsze niż ciągłe przegrywanie kiedyś. Z tego względu łomot w Danii mnie nie zaskoczył. Ale przede wszystkim nie zaskoczył mnie dlatego, że każdy kiedyś przegrywa. Mam wrażenie, że o tej oczywistości wielu nagle zapomniało. Teraz przyduszeni piszą: „ale nie w tym stylu”. Otóż moim zdaniem każdy kiedyś przegrywa w żałosnym stylu. Tak po prostu w futbolu jest, zwłaszcza w przypadku drużyn średnich, za jaką uważam naszą drużynę narodową.

Zagrali fatalnie i przegrali. Czy coś z tego wynika? Dla mnie nie. Ot, powrót do normalności. Awans i tak będzie, potem w finałach MŚ kogoś ogramy i z kimś przegramy, medalu nie zdobędziemy. Być może oklep z wczoraj nam pomoże, tak jak czasami musi być nadejść burza, by pojawiło się orzeźwiające powietrze. To istotne, by w sporcie co jakiś czas przypominać sobie o własnych ograniczeniach, najlepiej właśnie w takich momentach jak teraz: gdy nie wiąże się to z istotnymi konsekwencjami.

Reklama

O ile więc porażce nie da się zapobiec, bo to sport po prostu, o tyle sprawą z numerem 10 mnie irytuje. Futbol w dużej mierze bazuje na symbolach, bardziej niż w jakiejkolwiek innej dyscyplinie i bardziej niż w wielu innych dziedzinach życia przeszłość miesza się z teraźniejszością, większą rolę odgrywają sentymenty i wspomnienia. Numer 10 to historia futbolu, o czym nikogo przekonywać nie muszę. Także dlatego właśnie piłka generuje takie zainteresowanie i takie pieniądze, że ciągle analizujemy, kto był lepszy od kogo, wracamy pamięcią do meczów z dzieciństwa i dawnych idoli. Zestawiamy, wspominamy, rozmyślamy.

Podoba mi się tradycja w Barcelonie. Tam na każdej szafce jest tabliczka: na szafce z numerem X, jacy piłkarze grali z numerem X. Kiedy więc ktoś kiedyś dostanie numer 10, codziennie będzie widział nazwiska Messi, Romario, Maradona, Rivaldo, Ronaldinho. A teraz pomyślmy, jak groteskową listę byśmy dostali, gdyby chodziło o numer 10 w kadrze. Teraz Makuszewski, wcześniej Kapustka w debiucie… Za miesiąc kto? Jarosław Jach?

Moim zdaniem numer 10 jest w reprezentacji źle zarządzany przez PZPN, to znaczy traktuje się go dokładnie tak samo jak numer 21, 23, albo 13. A – przynajmniej dla mnie – tak być nie powinno. Dycha to symbol, czasami dowód uznania zasług, a czasami dowód wiary w wielki potencjał, inwestycja w rosnącą gwiazdę. Po prostu wychowałem się w czasach, w których ten numer znaczył znacznie więcej niż wszystkie pozostałe. Może czasy się zmieniły, może jestem staroświecki – może tak, nie wykluczam.

Domyślam się, że są ważniejsze sprawy, ale gdyby godzinkę poświęcić na ustalenie strategii numeru 10, byłbym bardzo rad. Być może w takich przypadkach jak wczoraj należało ten numer „ukryć”, przyznając go zawodnikowi, który na pewno nie wejdzie na boisko (np. Łukasz Skorupski, chociaż byłyby też mniej drastyczne opcje). Nie przekonuje mnie tłumaczenie, że akurat nie przyjechał Krychowiak, więc dycha była wolna (zacznijmy od tego, że nie przekonuje mnie dycha właśnie dla Krychowiaka, bo jestem też tradycjonalistą w kwestii numery/pozycje). Dokładnie na tej zasadzie czułbym zgrzyt, gdyby raz na zgrupowanie nie mógł przyjechać Robert Lewandowski i jego numer 9 dostałby debiutant. Bo dzisiaj 9 napastnika Bayernu to również symbol.

Być może przed mistrzostwami świata, do których awans z łatwością wywalczymy, będzie moment, aby kwestię numer 10 rozstrzygnąć. Piotr Zieliński z tym numerem wyglądałby znacznie bardziej naturalnie niż z numerem 19, a Maciej Makuszewski z numerem 19 wyglądałby bardziej naturalnie niż z numerem 10. A jeśli ktoś wierzy w magię liczb, może uwierzyłby też w to, że 10 pociągnęłaby Zielińskiego w górę, dała mu sygnał, że nie jest już na etapie chłopca, który musi coś wszystkim udowadniać, lecz na etapie gracza, w którym chcemy widzieć lidera drugiej linii.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Reklama

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

74 komentarzy

Loading...