Bez dwóch zdań to był thriller, który trzymał w napięciu do ostatniej minuty. Przede wszystkim reżysera należy pochwalić za niesamowite zwroty akcji. Natomiast jeśli chodzi o nagrody indywidualne, to Oscar wędruje w ręce Marco Asensio, a nagrodę za rolę drugoplanową zgarnia Kondogbia. No, a sam film po prostu genialny!
Przed meczem wydawało się, że to będzie łatwe spotkanie dla Realu Madryt. Po pierwszych minutach już nie tylko się wydawało, bo Królewscy dali solidne podstawy, by sądzić, że tak właśnie będzie. Piłkarze ze stolicy od początku spotkania zaczęli nacierać na bramkę Valencii i właściwie to już w drugiej minucie powinni ustawić piłkę na 11. metrze, ponieważ Ruben Vezo zagrał ręką w polu karnym. No, ale poziom sędziowania w Hiszpanii jest mniej więcej taki, jak poziom gry w ekstraklasie. Czyli łagodnie mówiąc – nic specjalnego. Trudno powiedzieć, żeby to jakoś wkurzyło piłkarzy Realu, a zwłaszcza Asensio wyglądał na gościa, który ma to kompletnie gdzieś. Nic dziwnego, bo zaraz tradycyjny błąd popełnił Kondogbia, a piłkę przejął młody Hiszpan i również tradycyjnie kropnął z dystansu.
Gdy wydawało się już, że drużyna ze stolicy Hiszpanii lada moment dokończy konsumowanie nadgryzionej bułki, wydarzyło się coś niespodziewanego. Świetną, a wręcz podręcznikową akcję przeprowadziła Valencia. Wszystko rozpoczął Jose Gaya, który zagrał w tzw. uliczkę do Toniego Lato, ten płasko wystawił „pewniaka” do Solera i mieliśmy wyrównanie, gdyż 20-latek z kunsztem profesora umieścił piłkę w siatce. Zaraz potem Królewscy na nowo zaczęli dobierać się do swojej kanapki:
– Benzema z Balem zagrali na ściankę i mało brakowało, aby Francuz zdobył bramkę,
– Marcelo i Modrić spróbowali szczęścia z dystansu, ale obie próby bez szans na gola,
– kolejny strzał Benzemy i tutaj było już bardzo blisko, lecz na posterunku był Neto,
– niepewna interwencja Murillo, który prawie strzelił swojaka… uratował go słupek,
– szarża Isco w polu karnym, która zakończyła się na trzecim defensorze Valencii,
– Benzema uderza głową, ale znowu brakło centymetrów, a po kilku minutach Francuz poprawił jeszcze czymś w rodzaju ,,Ibro-strzału”, ale znowu bez trafienia.
Oczywiście po piętnastu minutach przerwy nie nastał cud, bo Real nadal prowadził kampanię pod tytułem – dobrać się do tyłka gościom. I trzeba przyznać, że nie próżnowali, bo do groźnych sytuacji dochodził Benzema, ale meczu życia to on dzisiaj nie rozgrywał. Z dystansu strzelali również Casemiro, Asensio oraz Modrić dwukrotnie. Jednak bramki dalej nie było, a czas w miejscu nie stał. No a żeby tych nerwów było mało, to Valencia też nie wyglądała na drużynę, która grzecznie będzie czekać na plaskacza i ustawienie w szeregu. Minimalnie nad poprzeczką główkował Zaza, a zaraz potem Navas musiał wspiąć się na szczyt swoich możliwości, bo perfekcyjnie z wolnego uderzył Dani Parejo. Jednak przy strzale Kondogbi, tak właśnie jego, nie miał już szans. Niebywała sytuacja, że właśnie Francuz zdobył bramkę, bo przecież przez niego Valencia straciła pierwszą i ogólnie, to był jej kulą u nogi.
Zapowiadała nam się więc niezła końcówka, bo jasne było, że Real przyspieszy jeszcze bardziej. Rzecz jasna pościg rozpoczął Asensio, który tym razem załadował z wolnego. Cóż, nie znamy odpowiedniego przymiotnika, aby opisać tego chłopaka. Natomiast na dzisiejszy występ Benzemy znamy – fatalny. Francuz mógł zostać bohaterem w ostatnich minutach.
Zawalenie sytuacji, w której znalazł się po podaniu Asensio.
Zmarnowanie setki, bo strzał z piątego metra, gdy jest się bez obstawy, to już trzeba zamienić na bramkę.
Strzał głową, który ostatecznie wylądował na słupku.
Real Madryt miał dzisiaj genialnego Asensio, ale jego negatywnym odpowiednikiem był Benzema. Gdyby Francuz wykorzystał choć połowę okazji, do których dochodził, to z całą pewnością mówilibyśmy teraz o popisie Królewskich, a tak pozostał niedosyt i stracone punkty na Santiago Bernabeu.
Real Madryt – Valencia 2:2
1:0 Asensio 10’
1:1 Soler 18’
1:2 Kondogbia 77′
2:2 Asensio 83′