Mecz z Legią może być ostatnim występem Jarosława Jacha (23 l.) w barwach Zagłębia. Na stole leży konkretna oferta z Anglii, a w najbliższych dniach podobno mogą jeszcze pojawić się następne, bo spotkanie przy Łazienkowskiej to dla piłkarzy z naszej ligi oczywiście doskonałe okno wystawowe – pisze dziś o sytuacji na rynku transferowym środkowego obrońcy Zagłębia Lubin „Fakt”.
FAKT
Jach żegna się z ekstraklasą? Mecz z Legią może być jego ostatnim dla zespołu z Lubina.
Mecz z Legią może być ostatnim występem Jarosława Jacha (23 l.) w barwach Zagłębia. Na stole leży konkretna oferta z Anglii, a w najbliższych dniach podobno mogą jeszcze pojawić się następne, bo spotkanie przy Łazienkowskiej to dla piłkarzy z naszej ligi oczywiście doskonałe okno wystawowe.
– Oczywiście nie można definitywnie przesądzać transferu, skoro nic nie jest jeszcze podpisane, ale zmiana klubu już teraz to najbardziej prawdopodobny scenariusz – potwierdza agent piłkarza Paweł Staniszewski. Jachem interesują się też kluby z Włoch, ale Anglicy wyglądają na bardziej zdecydowanych. Oglądają Polaka w ligowych meczach i dostrzegają, że już jest gotowy na transfer, choć sam piłkarz specjalnie nie naciska, powtarza, że z przenosinami mógłby poczekać do zimowego okienka. Ale czekać najwyraźniej nie chcą kontrahenci.
Mamrot nic nie wie o ewentualnym odejściu swoich kluczowych graczy.
Wokół Jagiellonii jest sporo spekulacji transferowych. Chodzi zarówno o transfery z klubu, jak i do klubu. Na łamach Faktu pisaliśmy m.in. o zainteresowaniu węgierskiego Videotonu Tarasem Romanczukiem (26 l.). W grze miało być nawet milion euro. Z kolei o Fedora Cernycha (26 l.) miał pytać rosyjski klub Anży Machaczkała. O potencjalnych odejściach swoich zawodników nic nie wie trener wicemistrzów Polski Ireneusz Mamrot (46 l.).
– Szczerze, to ostatnio wiem tyle, co przeczytam u państwa bądź w internecie. Nic nie wiem o tym, żeby z klubu miał odejść Taras lub Fedor – mówi szkoleniowiec białostoczan.
GAZETA WYBORCZA
„Wyborcza” rozmawia z Grzegorzem Mielcarskim, który polskie kluby po występach w pucharach nazywa klaunami Europy.
Osiem miesięcy temu klub z Warszawy wygrał ze Sportingiem Lizbona w porywającym stylu. Dziś Portugalczycy znów są w Lidze Mistrzów, Legia się o nią nawet nie otarła.
Skład Sportingu też się zmienił. Ale dzisiejszy Sporting rozjechałby dzisiejszą Legię walcem na miazgę. Pamiętam, jak nasi kibice śmiali się, gdy Legia stawała do rywalizacji z Sheriffem. Że to taka zabawna nazwa dla piłkarskiego klubu. Dziś Europa może pośmiać się z nas, potraktować jak klaunów. Gdyby chciała. Ale miejmy świadomość, że jak dla nas kluby z Mołdawii czy Kazachstanu są prowincjonalne i mało nas obchodzą, tak nasze zespoły – Legia, Lech czy Jagiellonia – są prowincjonalne dla Europy. I nikt tego nie zmieni, jeśli my sami tego nie zmienimy.
To jak jest z ekstraklasą? Rozwija się i rzeczywiście coraz lepsi piłkarze chcą w niej grać?
Polska nie jest pierwszym wyborem dla średniego europejskiego gracza, staje się nim, gdy zawiedzie Turcja czy Austria. Jednak ekstraklasa ma swoje atuty: piękne stadiony, fajnych kibiców, Warszawa, Poznań czy Gdańsk to fantastyczne miasta. To, co stało się z Legią, nie mówi wszystkiego o ekstraklasie, tak jak nie mówiło wtedy, gdy Legia ogrywała Sporting Lizbona i remisowała z Realem Madryt. Można dostać od tego rozdwojenia jaźni. Ale ekstraklasa osiem miesięcy temu była taka sama jak dziś. A co do Legii, to w obecnym składzie i formie drużyna Jacka Magiery jest ligowym przeciętniakiem. I obstawiam, że jej droga po obronę tytułu będzie drogą przez mękę.
SUPER EXPRESS
Rekord żenady pobity. Nigdy wcześniej tak szybko nie pozbyliśmy się w Europie wszystkich pucharowiczów.
Wstyd! Po odpadnięciu Legii (1:1, 0:0 z Sheriffem Tyraspol) w IV rundzie eliminacji Ligi Europy Polska jako jedyny kraj z pierwszej dwudziestki rankingu UEFA nie ma już żadnej drużyny w pucharach. Miarą upadku naszego klubowego futbolu jest fakt, że jeszcze nigdy w historii drużyny z Ekstraklasy nie pożegnały się z Europą tak wcześnie – już 24 sierpnia! – Liga jest pięknie opakowana, ale bardzo słaba. W klubach nie ma wychowanków, rządzą słabi i przepłacani obcokrajowcy – nie owija w bawełnę były król strzelców (1997/1998) w barwach Legii Sylwester Czereszewski (46 l.).
Makuszewski sprintem do kadry.
Głównym atutem Makuszewskiego jest szybkość. – Kiedyś miałem mierzone czasy na 60 i 100 metrów, ale ich nie pamiętam – mówi piłkarz, gdy chcemy porównać go z jednym z najszybszych w lidze Węgrem Adamem Gyurcso, który 60 metrów biegał w 7 sekund. – Nieźle – przyznaje z uznaniem Maciej. – On tak jak Cristiano Ronaldo ma długie nogi. Stawiają duże kroki i z dystansem nabierają szybkości. Przy moich gorszych warunkach (176 cm) jestem w stanie dynamicznie i szybciej wystartować do piłki. Trener Bjelica często przypomina mi, żebym to wykorzystywał, namawia do walki 1 na 1 z wykorzystaniem szybkości.
Dynamikę Makuszewski ma w genach. Jego ojciec – były piłkarz III-ligowej Olimpii Zambrów – wyróżniał się szybkością. Mama biegała przez płotki. – W szkole często wystawiano mnie do biegów przełajowych – zdradza Maciej. – Ale po 200 czy 300 metrach zwykle byłem zmęczony. Sprinty to moja specjalność.
PRZEGLĄD SPORTOWY
„Przegląd” ocenia, że Legia popsuła się w dużej mierze przez konflikt właścicielski. Wymienia go na pierwszym miejscu wśród powodów europejskiego blamażu.
Jesienią ubiegłego roku napisaliśmy w „Przeglądzie Sportowym” o rozłamie wśród właścicieli: z jednej strony Mioduski, z drugiej Bogusław Leśnodorski i Maciej Wandzel. Rozpoczęła się wojna na całego. Pół roku wzajemnych oskarżeń i wyrzutów: „Legia będzie korporacją” – krzyczała jedna strona; „Koniec rozpasania, kosztownych kolacji, życia ponad stan i Bizancjum” – odpowiadała druga. Odkupienie akcji przez Mioduskiego nie zakończyło konfliktu.
Samodzielny właściciel jest na nieustannym cenzurowanym, nawet po zdobyciu mistrzowskiego tytułu były dwie imprezy: jedna u Mioduskiego, druga u Leśnodorskiego i Wandzla. Piłkarze jeździli po mieście. Poprzednim współwłaścicielom trudno pogodzić się z tym, że musieli odejść. Kiedy ITI odkupiło udziały od Pol-motu, a wcześniej Pol-mot od Daewoo, później nikt z poprzednich właścicieli nie wtrącał się w bieżącą działalność klubu. W tym przypadku było i jest inaczej – w trudnym momencie walki o mistrzostwo były prezes ogłaszał, którzy zawodnicy latem na pewno opuszczą zespół. Mioduski ma dosyć fermentu i mącenia w drużynie przez poprzednią ekipę.
Cytowany przez „PS” Piotr Nowak ostro o „kółku wzajemnej adoracji” piłkarzy.
– Z własnego doświadczenia wiem, że zewsząd czyhają na nas różne pokusy, nie możemy jednak dopuścić do sytuacji, kiedy powstaje w drużynie klub dyskusyjny albo kółko wzajemnej adoracji piłkarzy, którzy są zadowoleni z samej obecności w klubie. Nie, to nie wystarczy. Dobrym przykładem jest Vanja Milinković-Savić. Dostawał reprymendy, aż w końcu zrozumiał, że nie można zadowolić się minimalizmem. Trzeba dążyć do rozwoju. Pytałem go: „Nie chcesz być jeszcze lepszym, podnieść swoje warunki, odejść za duże pieniądze?”. Kilka miesięcy pracy nad nim sprawiło, że sprzedaliśmy go za podobne pieniądze, co objawienie poprzedniego sezonu, czyli Jana Bednarka.
Wisła potrzebuje nowych do gry „na już”. Ale Basha i Ze Manuel nie weszli do składu Białej Gwiazdy z drzwiami, futryną i kawałkiem ściany nośnej. Nie są najlepiej przygotowani.
Kilka dni po podpisaniu kontraktu z Wisłą i cztery dni przed meczem z Zagłębiem (0:3) Vullnet Basha nie miał wątpliwości co do swojej formy. – Dwa miesiące nie trenowałem z żadnym zespołem. Przygotowywałem się indywidualnie, ale to nie to samo. Trener o tym wie, dlatego teraz na każdych zajęciach muszę robić więcej niż inni, by dojść do normalnej dyspozycji – mówi Albańczyk. Gdy w poniedziałek znalazł się w wyjściowym składzie, można było być zaskoczonym (…). Podobnie wyglądała sytuacja Ze Manuela. Portugalczyk już kilka dni po podpisaniu kontraktu zagrał w derbach z Cracovią (2:1), a na kolejne spotkanie wyszedł w podstawowym składzie. Choć w Lubinie nie zachwycił, szkoleniowiec był z jego postawy zadowolony. – Dostał szansę i ją wykorzystał. Z każdym dniem prezentuje się na treningach coraz lepiej. Potrzebuje jeszcze pewnego okresu, by zaadaptować się w drużynie – podkreśla szkoleniowiec Wisły Kraków.
Radomir Antić ostro o ostatnich wydarzeniach w Barcelonie (a kto na ten temat nie wypowiada się ostro?). Barca nie ma planu i nie ma co marzyć o sukcesach.
Co się z nią dzieje?
Nie szalałbym z mówieniem o totalnym kryzysie, ale początek sezonu jest zły – straciła Neymara, przegrała Superpuchar Hiszpanii z Realem, a do tego ma problemy z transferami. W działaniach Barcy nie widać rozwagi. Wygląda na zespół budowany w pośpiechu, bez planu. Zupełnie nie wiem, czego się po niej spodziewać, a niepewności dodaje np. Ernesto Valverde, który chyba sam nie ma pojęcia, jak ma grać, bo w rewanżu z Realem i w pierwszej kolejce La Liga użył w sumie czterech różnych ustawień.
Uważa pan, że transfery Ousmane Dembele czy Philippe Coutinho zmieniłyby oblicze zespołu?
Na pewno nie będzie tak, że z marszu wejdą do podstawowej jedenastki i sprawią, że ona będzie grała tak jak z Neymarem. Ich pierwsze tygodnie na Camp Nou byłyby piekielnie trudne. Pojawiłaby się gigantyczna presja, bo ludzie oczekiwaliby od nich natychmiastowego zastąpienia Neymara, ale dwa treningi nie wystarczą na zgranie się z zespołem. Barcelona przespała okres na dokonywanie transferów. Nadchodzące zmiany w klubie nie będą łatwe do przeprowadzenia, ani pewnie też do przetrawienia dla kibiców, bo takie sytuacje zwykle nie wiążą się z sukcesami sportowymi. Jeśli teraz Katalończycy pozwolą Realowi uciec, będzie po zabawie w kwestii mistrzostwa Hiszpanii i właściwie po sezonie, bo o sukcesach w Europie Barcelona w tym momencie nie ma nawet co myśleć.
fot. FotoPyK