Reklama

Zdarza mi się stracić panowanie nad sobą. Zawsze później proszę Boga o wybaczenie

redakcja

Autor:redakcja

20 sierpnia 2017, 09:31 • 16 min czytania 7 komentarzy

Trenował z Henrym i Ronaldinho, grał przeciwko Pogbie i Lukaku, rzemiosła uczył się od Vermaelena i Djourou. Widział domy naznaczone śladami wojny w Sarejewie, poznał chciwych menedżerów i ludzi, którzy kompletnie nie poradzili sobie z życiem po piłce. Sam przyznaje, że tylko dzięki wierze w Boga i mentalności, która nie pozwoliła mu się poddać, nie dał się zniszczyć depresji i wciąż jest zawodowym piłkarzem. Konkretnie – obrońcą Rakowa Częstochowa, z którym spotkaliśmy się w siedzibie beniaminka I ligi. Zapraszamy na naprawdę duży wywiad z Danielem Boatengiem, wychowankiem Arsenalu, którego droga do Częstochowy była znacznie dłuższa niż ta, którą przebywają co roku pielgrzymi. Bo wiodła między innymi przez Londyn, Sarajewo, szwedzkie Södertälje i szkockie Airdrie.

Zdarza mi się stracić panowanie nad sobą. Zawsze później proszę Boga o wybaczenie

Arsenal to wielka część mojego życia. Miałem 10 lat, kiedy pierwszy raz pojawiłem się tam na treningu, a 21, kiedy pożegnałem się z klubem. Cały czas gdy oglądam mecze tego klubu czuję, że to moja drużyna. Pojawia się dodatkowy dreszczyk emocji, nadal jestem kibicem Kanonierów. Ale powiem ci, że jestem też wielkim fanem Chelsea.

A czytałem gdzieś, że urodziłeś się w okolicy, gdzie wszyscy kibicowali z kolei Tottenhamowi?

(śmiech) No, zgadza się. Urodziłem się w Tottenham, grałem w Arsenalu, jestem fanem Chelsea. Łączy je to, że są klubami z „mojego” Londynu, nigdy w życiu nie wpadłbym na pomysł, by kibicować – powiedzmy – United. A, jeszcze w ramach ciekawostki, wiesz kto był moim idolem?

Niech zgadnę, pewnie nikt z Arsenalu ani Chelsea.

Reklama

Brawo! Ledley King z Tottenhamu (śmiech). Co za zawodnik! Gdyby nie kontuzje, które zniszczyły mu karierę… W pełni zasługiwał na swoje nazwisko.

Status „wychowanka akademii Arsenalu” to atut czy ciężar?

Wydawałoby się, że to wyłącznie zaleta, nie? To pomaga, faktycznie, gdy idziesz do klubu, w którym prezes czy menedżer widzi w twoim resume, że byłeś przez długi czas w Arsenalu. Bo to oznacza, że coś potrafisz. Że warto dać ci szansę. Ale czasami towarzyszy temu ogromna presja. Ludzie oczekują od ciebie za wiele, że będziesz tak wyróżniającą się postacią, tak rzucającą się w oczy, jak piłkarze faktycznie grający w pierwszym zespole Arsenalu. Ale gdybym miał oceniać całościowo, sądzę, że to duży plus.

Ty zresztą nie byłeś tam tylko przez moment, ale jesteś kimś, kto przeszedł wszystkie szczeble, od najmłodszych grup, aż po debiut w pierwszym zespole w Pucharze Ligi.

Faktycznie, udało się nawet wejść na kilka minut. Miałem 19 lat, to było wyjątkowe uczucie. Coś, czego nie czuje się zbyt często w życiu. To było zaledwie kilka minut, ale odebrałem to jako nagrodę za decyzję podjętą za dzieciaka, za to, że nigdy się nie poddałem. Chwila wynagrodzenia za lata oddania. Oczywiście jest mi przykro, że na tym się skończyło, że nigdy później już nie zagrałem u Arsene’a Wengera, ale tamtego spotkania, w którym zastąpiłem Thomasa Vermaelena, nikt mi nie zabierze.

Dlaczego wychowankowi jest tak ciężko się przebić? Patrzyłem na listę zawodników z akademii na profesjonalnych kontraktach z 2012 roku i stamtąd tylko Serge Gnabry i Hector Bellerin spośród bodaj 30 zawodników faktycznie zaistnieli w pierwszej drużynie.

Reklama

Fajnie, że akurat ich wspominasz. Obaj byli ode mnie młodsi, pamiętam jak Hector przyszedł jako szesnastolatek, Serge podobnie. Obaj strasznie nieśmiali, spokojni, nawet lekko wycofani. Piłka jest cholernie nieprzewidywalna. Bo powiem ci, że wtedy wszyscy myśleli, że Arsene Wenger da szansę kompletnie innym zawodnikom, zawodnikom, którzy zapowiadali się jeszcze lepiej niż ci dwaj i którym wróżono ogromne kariery. Cieszę się oczywiście, że przynajmniej Hectorowi i Serge’owi się udało, bo jesteśmy dobrymi kumplami i zawsze życzyłem tym chłopakom jak najlepiej.

Wciąż to nie zawodnicy akademii, a chłopaki, którzy przyszli z innych krajów jako nastolatkowie, już po części ukształtowani gdzie indziej.

To jest właśnie to, czego ludzie nie do końca rozumieją. Załóżmy, że jesteś zawodnikiem urodzonym w Anglii. Trenujesz w Arsenalu do 16. roku życia. Wtedy Arsenal może ściągnąć do drużyny młodzieżowej 16-latków z innych krajów, absolutnie największe talenty, jakie uda im się znaleźć. Z Niemiec, Szwajcarii, Hiszpanii, całej Europy. Kiedy to się dzieje, rodowici Anglicy, którzy przyszli do klubu za darmo, bo o grze w nim marzyli, muszą konkurować już nie tylko ze sobą, ale z zawodnikami, za których klub zapłacił, często spore jak na ten wiek pieniądze. To na starcie ustawia ich ponad Anglikami, tutaj pojawia się dla nich trudność. Wielu z tego powodu musi odejść, by zrobić miejsce dla piłkarzy z zagranicy. Zobacz, że faktycznie, z drużyn młodzieżowych do pierwszej drużyny Arsenalu wchodzi sporo zawodników, ale tak naprawdę tych obecnych w klubie od małego jest coraz mniej. Ostatni to Jack Wilshere i Kieran Gibbs, ostatnio Alex Iwobi, który cały czas walczy, by się przebić. Pozostali – Fabregas, Senderos, Djourou – wszyscy doszli później, przybyli z innych krajów. Oczywiście nie mówię, że Wenger skupia się tylko na nich, że Anglików traktuje gorzej. On jest genialnym menedżerem, a jego CV i liczba zdobytych trofeów mówi samo za siebie. Jeśli jesteś dość dobry, on da ci szansę. Niezależnie od tego, co masz w paszporcie.

Czujesz, że ty dostałeś od niego dokładnie taką szansę, na jaką zasłużyłeś?

Kurczę… Jak mam być szczery, to chciałem zdecydowanie więcej. Więcej szans. Każdy zawodnik chciałby dostać ich więcej. Ale nie mogę powiedzieć, że wcale jej nie dostałem. Gdybym z niej skorzystał, jestem pewien, że do dziś byłbym w Arsenalu.

Czego zabrakło?

Ciężko mi się o tym mówi. Wierzę, że gdybym bardziej poważnie podszedł  do tamtego okresu, gdy zaczynałem wchodzić do pierwszej drużyny… Dałbym sobie ogromną szansę, by nie wypaść z obiegu. Gdybym wiedział wtedy to wszystko, co wiem dzisiaj… Po prostu nie do wszystkich obowiązków podchodziłem na poważnie, nie walczyłem, nie zapierałem się rękami i nogami, by utrzymać się na tym miejscu, do którego udało mi się wtedy dojść. Wydaje mi się, że w momencie, kiedy zadebiutowałem w Pucharze Ligi, poczułem tak duże samozadowolenie… Wiesz, myślałem, że mam świat u stóp. Że teraz będzie tylko lepiej. Przestałem się przykładać, poczułem się wielkim piłkarzem, a jeszcze wcale nim nie byłem. To był mój największy błąd.

Kiedy wiedziałeś już na pewno, że to koniec? Że Arsenal to już dla ciebie zamknięty etap?

Po moim trzecim wypożyczeniu do szkockiej Premiership, do Hibernian. Nie zagrałem tam zbyt wielu meczów, cztery czy pięć. Wtedy zrozumiałem, że moja szansa uciekła. W Arsenalu jest tylu zawodników, że jeżeli ty nie wskoczysz do pociągu, to wolne miejsce zajmie błyskawicznie ktoś inny. W poczekalni jest tyle osób, że odpalenie jednej to po prostu szansa dla kolejnej. Po powrocie z Hibernian poczułem, że to koniec i że jeśli mogłem przed Szkocją mieć nadzieję na to, że jeszcze się to wszystko poukłada, to tamto wypożyczenie kompletnie mnie jej pozbawiło. Mimo wszystko jestem wdzięczny Bogu za to, że nadal gram w piłkę, bo znam wielu takich, którzy mieli podobne marzenia, a dziś robią coś zupełnie innego, pracują w sklepach, na stacjach benzynowych, na budowach… Nie mieli w sobie tyle samozaparcia, gdy Arsenal ich skreślił, by dalej próbować. Ja? Ja nigdy nie byłem quitterem. Nie poddałem się tak łatwo, mam to w DNA i choć nie wszystko poszło po mojej myśli, to nadal robię to, co kocham. Bóg dał mi szansę, wiara w niego mnie napędza do podejmowania kolejnych prób.

maxresdefault-3

No właśnie, akademie piłkarskie przygotowują do „prawdziwego” życia? Praktycznie każda teraz pisze o sobie, że oprócz szkolenia piłkarzy, szkoli też ludzi. By się później bez problemów odnaleźli.

To ładne słówka, fajnie się je sprzedaje ludziom. Ale nie, ci, którym się nie powiedzie, nie są przygotowani do tego, by szybko się z tym pogodzić i żyć jak normalni ludzie. Tak brutalna jest rzeczywistość – 1-2 na 10 się uda, będą grać zawodowo. Prosta matematyka, nie ma dość miejsc w zawodowych zespołach, by umieścić tam każdego wychowanka każdej akademii. Przez kilkanaście lat w Arsenalu, może parę razy ktoś wspomniał o tym, że nie każdy z nas będzie zarabiał na życie grając w piłkę. Za rzadko. Zbyt powierzchownie. Wydaje mi się, że jest w tej kwestii ogrom pracy do wykonania. Można przecież zawodnikom zorganizować czasami spotkania z właśnie takimi ludźmi, wychowankami akademii, którzy teraz zarabiają na życie w innych zawodach. Jak sobie poradzili zaraz po zmianie zawodu. Dać im do zrozumienia, że taką ścieżkę też muszą brać pod uwagę. Że choć dziś dostają niezłe pieniądze w młodym wieku za to, że kopią piłkę, to nie zawsze musi tak być. Bo gdy sypią się marzenia o byciu gwiazdą Arsenalu – a sypią się one każdego roku wielu, uwierz mi – często sypią się też ich życia.

Życie piłkarza to jak życie w bańce, w której wszystko masz podane na tacy.

Tak jest, wszystko przychodzi szybko. Normalnie musisz czekać na różne rzeczy, zbierać pieniądze na samochód, zrobić coś samemu. Życie zawodowego piłkarza nie przygotowuje do funkcjonowania w normalnym świecie. A przecież kariera jest taka krótka. Jeśli dbasz o siebie, jesteś profesjonalistą, pograsz do 33., może 35. roku życia. Widziałem wielu piłkarzy, którzy nie rozumieją, że pieniądze, jakie zarabiają, muszą inwestować. Bo kariera się skończy i zarobki już nigdy nie będą takie same. Mądrość, umiejętność słuchania odpowiednich ludzi…

***

Przez jakiś czas w Arsenalu trenowałeś nawet, jak mówisz, z pierwszym zespołem, miałeś szansę poznać paru piłkarzy z absolutnego światowego topu. Kto zrobił na tobie najlepsze wrażenie?

Od 19. roku życia bardzo dużo trenowałem z pierwszym zespołem. Sporo w rezerwach grałem z Thomasem Vermaelenem, znakomitym obrońcą, który tak jak King stracił wiele miesięcy przez urazy. Johann Djourou też był świetnym mentorem. Potrzebowałem pomocy – waliłem prosto do niego. Mogłem dzwonić o każdej porze dnia i nocy, wiedziałem, że znajdzie czas. Ale gdybym miał wybrać jedno wspomnienie, to byłby to oczywiście trening z Thierrym Henrym. Wtedy wrócił ze Stanów, grał przez jakiś czas na wypożyczeniu w Arsenalu. Nigdy nie uczestniczyłem w treningach z kimś takim. Dwustuprocentowy profesjonalista. To z wiekiem się u niego nie zmieniło.

Nie każdy zasługuje na pomnik przed stadionem jeszcze jako gracz.

Człowieku, on jest tam bogiem. Szacunek jakim jest darzony… Niesamowite.

Ciężko się kryło Henry’ego na treningu?

Miałem mega farta, bo w gierce przydzielili nas do jednej drużyny! Mógłbym wpaść w kompleksy, to na pewno (śmiech).

Kryłeś za to choćby Romelu Lukaku w meczu rezerw. Widziałem też, że miałeś szansę grać choćby przeciwko Paulowi Pogbie.

Pogba… To było czuć, że kwestią czasu będzie najlepszy na świecie na swojej pozycji. Wiedziałem to w momencie, jak zobaczyłem kilka jego kontaktów z piłką. Nie wiem, jak to jest w Polsce, ale w Anglii kiedy grasz z kolegami dla czystej rozrywki, to przez większą część czasu próbujesz tricków, próbujesz ośmieszać przeciwnika, bo nie ma żadnych ram taktycznych, żadnych trenerów, którzy powiedzą ci, co masz robić. Możesz zrobić to, na co masz ochotę. Jeśli wyjdzie, ludzie będą zachwyceni, jeśli nie – nikt nie będzie narzekać, bo nie o to chodzi w grze for fun. No więc graliśmy z rezerwami Manchesteru United, a Pogba traktował ten mecz jak kolejne starcie na podwórku z kolegami. Dryblingi, sztuczki techniczne, co chwilę pokazywał coś nowego. Nie przypominam sobie innego zawodnika, z jakim miałem styczność, który miałby w meczach o stawkę tak ogromny luz. Zero zaskoczenia, że gra w pierwszym zespole United, że był rok temu najdroższy na świecie.

Lukaku?

Już wtedy był niezwykle silny. Spróbuj go przepchnąć, przewrócić, to on ustoi, a sam wylądujesz na ziemi. Zbudowany jak skała, a do tego szybki. Był niezły, nie przykuwał może uwagi w takim stopniu jak Pogba, ale wyróżniał się. I też w jego przypadku nie jestem szczególnie zaskoczony, że dziś to tak istotny piłkarz w czołowym klubie Premier League.

A jacyś zawodnicy, którzy przykuli twoją uwagę, a nie wyszło im w seniorskiej piłce?

Wymienię ci jedno nazwisko gościa, którego umiejętności były niesamowite i co do którego nadal nie umiem zrozumieć, dlaczego nie wyszło mu w dorosłej piłce. Fran Merida. Ogromne rozczarowanie. Fabregas był najlepszym zawodnikiem, jakiego Arsenal wziął z akademii, ale Merida był tylko odrobinę słabszy, a znacznie lepszy od wielu innych, którzy dziś robią kariery w Premier League. Nie wiem, czy to kontuzje, czy jeszcze coś innego. Ale miał potencjał, by stać się gwiazdą dzisiejszego Arsenalu. Postacią numer jeden.

148332486_3081696

Wyczytałem, że kiedyś uczestniczyłeś też w treningu… reprezentacji Brazylii szykującej się do meczu z Włochami na Wembley. Jak w ogóle do tego doszło?

Brazylijczykom brakowało czterech zawodników do wewnętrznej gierki, były tam jakieś problemy z kontuzjami. Brakowało im napastnika, dwóch pomocników i obrońcy. Poprosili więc mnie, Benika Afobe, Emmanuela Frimponga i Jaya-Emmanuela Thomasa, żebyśmy dołączyli. Coś niesamowitego, nagle wychodzisz na boisko z Ronaldinho, Robinho, Pato, Lucio, Marcelo. To było coś szalonego. Nie umiem znaleźć słowa, które opisywałoby to uczucie, gdy jesteś z nimi na boisku. Myślałem sobie: „chłopaku, zobacz jak oni grają, co oni potrafią zrobić z piłką”. Szaleństwo.

Reklamy i stereotypy robią swoje, wszyscy wyobrażają sobie, że trening Brazylijczyków to nie bieganie interwałów, tylko jedna wielka zabawa.

Ale tak jest naprawdę! Serio, im uśmiech nie schodzi z ust. Odbyłem w życiu tysiące jednostek treningowych, które były intensywniejsze. Ale tak luźnej, tak pełnej dobrego humoru, żartów, a przy okazji takiego pokazu umiejętności – chyba nigdy. Proste gierki – zagrania na jeden kontakt, szybkie wymiany piłek. I ta atmosfera… Oni dzięki atmosferze, dzięki temu, jak kochają piłkę, osiągają takie sukcesy. Mają to we krwi.

Jeśli chodzi o znane postaci, jakie spotkałeś na swojej drodze, to nie mogę nie spytać o Paolo Di Canio, z którym miałeś krótki kontakt w League Two.

Tak, współpraca z nim była interesująca, żałuję, że dość szybko musiałem wracać z wypożyczenia do Swindon, ale to akurat z powodów osobistych, niezwiązanych z grą w piłkę. Di Canio był świetnym menedżerem, jego treningi, gdybyś je zobaczył, nie różniły się niczym od treningów w Arsenalu, były bardzo intensywne. Jego problemem jest to, że łatwo się „włącza” podczas wywiadów, rozmawiając z dziennikarzami, ale jako menedżer, motywator – top, tyle mogę powiedzieć. Facet nie jest szczególnie wysoki, ale w momencie, kiedy do ciebie mówi, czujesz się o, taki malutki, a on jest gigantem. Wzbudza respekt, wręcz strach.

Miałeś okazję zobaczyć jego gniew na żywo?

O tak, zdecydowanie. Nie pamiętam, co to był za mecz, ale w każdym razie przegrywaliśmy 0:1 do przerwy. Weszliśmy do szatni, gdzie stał stół z kawą, napojami. Di Canio był tak wściekły, że wrzeszczał na nas bez przerwy przez dwie minuty, po czym walnął w ten stół tak, że wyleciał w powietrze, a wszystkie kawy, herbaty, poleciały w kierunku zawodników. Wszyscy byli oblani tymi napojami. Pomyślałem sobie: „witaj w zespole Di Canio” (śmiech). Bycie w akademii Arsenalu, zespole rezerw, to nie przygotowuje do prawdziwie męskiego, dorosłego futbolu. Dopiero takie mecze w League One, League Two są tym, co hartuje charakter.

Mocny charakter musiał być ci potrzebny niedługo później, w końcu po Londynie wylądowałeś w kompletnie odmiennym mieście. W Sarajewie.

Uważam to za największy błąd w całym moim życiu. Nie tylko w karierze. W życiu. Nie sam transfer, ale to, komu powierzyłem moje interesy. Przyjaciel rodziny, któremu bardzo ufałem, powiedział mi, że zna agenta, który załatwi mi klub. Pojechałem z nim do Sarajewa. Prezydent klubu był bardzo zadowolony z tego, jak sobie radziłem. Podpisałem krótki kontrakt, ale po trzech miesiącach chcieli przedłużyć umowę, ustalili z agentem kwotę, jaką on dostanie za podpis na nowej. Ale prezydent klubu spotkał się z tym agentem, powiedział mu wprost, że jest ze mnie bardzo zadowolony. Tego człowieka zjadła chciwość. Powiedział, że chce więcej pieniędzy za podpis. Nigdy nie mówił mi o tym, ale chwilę wcześniej rozmawiał ze mną przez telefon i się nie rozłączył, więc słyszałem każde jego słowo. Prezydent nie spełnił jego żądań, umowa nie została podpisana.

Pewnie nie było to łatwe.

Byłem kompletnie załamany. Musiałem wracać do domu. Moja głowa tego nie wytrzymywała. Długo zastanawiałem się, czy jeszcze próbować w piłce, czy się poddać. Kilka miesięcy nie grałem, musiałem sobie wszystko sobie poukładać w głowie. Poszedłem do Szwecji, do trzeciej ligi, żeby wrócić do rytmu. Żeby odbudować się fizycznie i psychicznie. Nie zależało mi na tym, żeby grać na jakimś super poziomie, tylko na tym, żeby znów pokochać grę w piłkę. W tamtym momencie uważałem, że jeżeli futbol nie będzie znów dawał mi radości, to nie ma sensu marnować na niego czasu.

Myśli o zakończeniu kariery?

Pojawiły się. Zastanawiałem się, co mógłbym innego robić. Ale pomyślałem o wszystkich poświęceniach, jakie złożyłem od ósmego roku życia, gdy zacząłem trenować. Przypomniałem sobie, jak wiele to kosztowało i zadałem sobie pytanie: „czy jest sens rzucać tym wszystkim?”.

Daniel-Boateng

Samo życie w Sarajewie, mieście, które na pierwszym miejscu kojarzy się z wojną, jak ono wyglądało?

Powiem ci, że tak jak wspomniałem, że to najgorsza decyzja w moim życiu pod kątem poprowadzenia kariery, tak życiowo te trzy miesiące dały mi niesamowicie dużo. Tam nauczyłem się prawdziwego życia jako młody człowiek. To, o czym rozmawialiśmy, że piłkarze nie radzą sobie w życiu. Będąc tam, musisz być silny psychicznie, musisz umieć się przystosować. Gdy szedłem na trening, mijałem budynki, w których widać było ślady po strzałach z pistoletu, kratery po wybuchach bomb. Sarajewo nie jest też najczystszym miastem. Ludzie żyją tam trochę jakbyś cofnął się o dekadę, mają taką mentalność, jaką miało się jakieś dziesięć lat temu. Czułem, że czarny człowiek spotkany na ulicy to dla nich nowość, mogę powiedzieć, że dzięki temu byłem też popularny wśród dziewczyn (śmiech). Ale już mówiąc całkiem poważnie, to wszystko sprawia, że zaczynasz doceniać, jak wiele masz. Gdy widzisz utalentowanych chłopaków, którzy nie mają szansy na odpowiedni rozwój, którzy mogą nie dostać okazji do wyjazdu do lepszego klubu, bo urodzili się w takim, a nie innym miejscu. Nawet nie wiesz, jak mnie to zmotywowało do cięższej pracy. Żeby móc znów trenować i grać w lepszych warunkach niż tam.

Było pod tym kątem bardzo źle?

Niektórzy ludzie mają w ogródku przed domem lepszą, równiejszą trawę niż na tamtym boisku treningowym. Oni tam nie narzekają, bo są do tego przyzwyczajeni. Ale ja, wiedząc jak trenuje się w Anglii, myślałem sobie: „co to jest?!”.

Wiara pomagała ci tam wytrwać?

Zdecydowanie. Jest wiele osób, które pracują bardzo ciężko, a wydaje im się, że nie dostają za to żadnej nagrody. Ja podchodzę do tego inaczej. Wierzę, że właśnie wiara w połączeniu z ciężką pracą sprawia, że wszystkie elementy w twoim życiu w końcu wskakują na właściwe miejsce, nawet jeżeli momentami jest ci bardzo ciężko. To zdecydowanie sprawdza się w moim życiu.

Kopanie przeciwników, przeklinanie – na boisku chyba trudniej jest się trzymać jej zasad?

Jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy. Bóg wie, że nie jesteśmy idealni. Staram się być skromny, spokojny. Oczywiście zdarza mi się stracić panowanie, być agresywnym na boisku, ale zawsze wtedy po meczu modlę się do Boga, proszę go o wybaczenie. Wierzę w to, że on patrzy w serce, że nawet jeśli grzeszysz, jeśli wdajesz się w bójki, to nie będzie cię za to źle oceniał. Jeżeli masz w sobie dobro, on je zobaczy. Wybaczy ci to, co było złe, jeśli tylko o to poprosisz.

Uważasz, że teraz poukładał te klocki w twoim życiu tak, jak powinien? Że możesz wreszcie tutaj, w Częstochowie, osiąść na dłużej?

Cieszę się z czasu spędzonego tutaj, jeśli mam być szczery, bardzo mi się podoba miasto, ludzie. To znacznie lepszy kraj od Anglii, jeżeli chcesz się skupić na grze w piłkę. A przy tym jeśli chodzi o rozwój, o to, jak wyglądają miasta, bardzo przypomina Anglię. Jedyne, z czym mam problem, to bariera językowa. W supermarketach nie pracuje zbyt wiele osób mówiących na tyle dobrze po angielsku, żebym mógł się z nimi dogadać. Gdy idę do restauracji, jest znacznie lepiej. W sklepie? Czasami zdarzają się sytuacje, gdy kasjerka patrzy na mnie i nie wie, co zrobić. Woła koleżankę, kierowniczkę – nadal nic.

Zawsze możesz nauczyć się polskiego.

Mamy lekcje, już zaczęliśmy się uczyć. Ale wymowa niektórych liter… Masakra. Wiesz, jakie słowo sprawiło mi jak dotąd najwięcej problemu?

Jakie?

Czekaj, jak to było… „Wy” (śmiech)! Nie rozumiem, jak to można tak wymawiać. W Anglii „w” czyta się „dablju”. To „wy” jest dla mnie nie do przeskoczenia!

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
6
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Anglia

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
5
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
6
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

7 komentarzy

Loading...