Gdyby bukmacherzy dobierali kursy na długość skrótu, starcie Śląska z Bruk-Betem kręciłoby się pewnie koło najbardziej overowych rezultatów. Zaskoczenie? Podwójne. Po pierwsze: przecież nikt po tych ekipach nie spodziewał się meczycha, raczej smutnego wtorku do odbębnienia, poważnej konkurencji dla poziomu konfrontacji Kartoflisk z Ulubioną (z całym szacunkiem dla Kartoflisk i Ulubionej). Po drugie: jeśli nie oglądaliście meczu, pewnie właśnie łapiecie się za głowy z myślą „co oni pieprzą”. Ano nie pieprzą, mimo że na tablicy 1:1, sytuacji oglądaliśmy tyle, że spokojnie można tym obdzielić wszystkie mecze Bruk-Betu z rundy finałowej poprzedniego sezonu.
Gdyby bukmacherzy dobierali kursy na wielkość frajerstwa jednej z ekip, na frajerstwie Śląska Wrocław także można byłoby nieźle zarobić.
Ale po kolei.
Gdybyśmy oglądali ten mecz na ekranie kinowym, pewnie po meczu musielibyśmy udać się na jakiś masaż szyi, bo trzeba było nią kręcić od prawej do lewej, od lewej do prawej, od prawej do lewej… Wyglądało to tak, jakby obie drużyny obrały taktykę „z pominięciem ataku pozycyjnego”. Totalna jazda bez trzymanki. Podobali się Kosecki i Miković, którzy dynamicznymi akcjami napędzali ataki obu ekip, lecz to Wrąbel jako pierwszy wykreował setkę bawiąc się w grę „piłka parzy” i podrzucając gorącego kartofla Kupczakowi. Ten jednak chyba faktycznie uwierzył, że może się poparzyć i zamiast po prostu skierować piłkę do siatki – posłał ją gdzieś w trybuny, byle dalej. Chwilę wcześniej po główce z rogu do bramki omal nie trafił Kecskes, jednak w rolę bramkarza wcielił się Celeban i wybił piłkę z linii głową.
Mniejszych czy większych okazji na bramkę była cała masa. Putiwcew uciekł wszystkim przy rogu i oddał strzał, ale Wrąbel wyciągnął się jak struna i to wybronił. Śląsk odpłacił się tym samym (uciekł wszystkim Celeban i główkował), ale na jego nieszczęście tym samym odpłacił się także Mucha. Sprzed pola karnego próbował Kosecki (wolej nad bramką), z pola karnego sprytnie manewrując obronę Robak (bomba prosto w Muchę), sam na sam wyszedł Guba (zdążył dogonić go jednak naprawiający swój błąd Tarasovs). Najgroźniejszą sytuacją był jednak sytuacyjny strzał Robaka po akcji Koseckiego. Zamysł – strzał między nogami Muchy – był dobry, Słowak wykazał sie jednak dużym refleksem i zostawił gdzieś tam czubek buta, na który nadziała się piłka i w ostatniej chwili zmieniła kierunek na bezpieczny.
Wciąż było po zero i z większą chęcią zmiany wyniku na druga połowę wyszli gospodarze. Szybko wykreowali sobie sam na sam, Kosecki stracił jednak głowę i uderzył w dobrze ustawionego Muchę. „Kosa” zrehabilitował się jednak chwilę potem, dobrze pokazując się w środku Madejowi i błyskawicznie oddając piłkę Robakowi, który wreszcie – po pierdyliardzie zmarnowanych okazji – pokonał bramkarza, stawiając zaporę na ten pędzący roller-coaster. Mecz po tej bramce uspokoił się kompletnie. Wyglądało to wszystko tak, jakby już dawno było pozamiatane. Śląsk umiejętnie rozgrywał sobie kolejne akcje, Bruk-Bet prezentował się jakby opadł z sił, jakby stracił pomysł. Po prostu – od tempa a’la piąty bieg szybkiej fury przesiedliśmy się do zdezelowanego trabanta. I to jadącego pod górkę.
Była to jednak zasłona dymna tylko po to, by dogonić rywala na ostatnich metrach. Dosłownie w ostatniej minucie meczu – ba, nawet było to już po upływie doliczonego czasu gry – rzut wolny wykonywał Bruk-Bet. Misak posłał ciętą piłkę, Gutkovskis przyjął sobie piłkę na kilka metrów, lecz… wyszła z tego nieoczekiwanie asysta. Do piłki z wolejem dopadł Słaby i pozamiatał losy meczu. Śląsk myślał już pewnie na którego kebsa skoczy po pomeczowym melanżu, lecz stracił punkty w dość frajerski sposób.
[event_results 347912]