Historia futbolu zna przypadki podobnych gestów, w teorii wczoraj w Radomiu nie wydarzyło się nic bezprecedensowego. Zna jednak znaczniej więcej historii cwaniaków, dla których napis fair play to tylko część naszywki na koszulce, więc zawsze warto doceniać ludzkie odruchy na boisku. Ten mieliśmy pod nosem. Radom. Mecz II ligi z Rozwojem Katowice. Zapewne nigdy byśmy o nim nie wspomnieli, gdyby nie fakt, że piłkarze Radomiaka potrafili się zachować tak jak należy.
Przy stanie 1-0 potrzebna była interwencji służb medycznych na murawie, zgodnie ze zwyczajem drużyna będąca w posiadaniu piłki wybiła ją za linię boczną. Zamiarem Macieja Świdzikowskiego z Radomiaka było oddanie futbolówki gościom, a skończyło się na całkiem efektownym trafieniu z własnej połowy, oczywiście swoją rolę odegrała tez nieudolność bramkarza Rozwoju. Piłkarze z Radomia mogli oczywiście uznać, że to nie ich wina, iż przeciwnik się pomylił. Takie wyjście było tym bardziej kuszące, że dwie bramki przewagi dawałyby im względny spokój w tym spotkaniu.
Zamiast tego zobaczyliśmy błyskawiczną konsultację, opuszczenie szlabanu i przepuszczenie rywala, by utrzymać stan rywalizacji sprzed fatalnej pomyłki.
Wspominaliśmy na wstępie, że to nie pierwszy taki przypadek w piłce, więc musimy też podkreślić, że tu cała ekipa zaakceptowała decyzję o podarowaniu bramki. No bo przypominamy sobie choćby wydarzenia z Norwegii – sytuacja bliźniacza, ale tam człowiek, który miał bez problemu wpisać się na listę strzelecką, musiał się jednak trochę natrudzić. Polski bramkarz Piotr Leciejewski do końca walczył, by bramka jednak nie padła.
Jakoś wolimy pierwszą opcję. Radomiak zrobił to jak trzeba. A później załadował kolejne bramki już w normalny sposób, skończyło się 4-1. Dwie wygrane w ciągu jednego meczu.