W okolicach 2013 roku wydawało się, że niespokrewniony ze sobą klan Pawłowskich będzie tym, który mocno zamiesza w polskiej piłce. Szymon zamieniał Zagłębie na Lecha, gdzie w niedługim czasie miał zostać motorem napędowym drużyny. Wojciech szykował się do swojego debiutu w Udinese i podboju Serie A. Bartłomiej był bohaterem głośnego transferu do Malagi, gdzie w efektowny sposób debiutował przeciwko wielkiej Barcelonie. Jan, jako utalentowany 20-letni napastnik Jagiellonii, coraz odważniej wchodził do ligi i strzelił nawet gola Legii. Natomiast Tadeusz sposobił się do objęcia Śląska Wrocław, czyli – było, nie było – w tamtym czasie brązowego medalisty mistrzostw Polski.
To było pięć głośnych historii, a z każdym Pawłowskim swego czasu kibice wiązali spore nadzieje. Rzecz jasna trudno było oczekiwać, że wszystkich czeka świetlana przyszłość, ale wydawało się, że dwóch – no może trzech – naprawdę porządnie namiesza i będzie o nich głośno. Minęły jednak cztery lata i każdy z nich zwyczajnie przepadł. Właściwie to można się nawet zastanawiać, czy nie mamy tu do czynienia z jakimś fatum.
Najsłabiej radzi sobie Jan, czyli obecnie 24-letni napastnik z 24-latek. Przed rokiem Jagiellonia nie zdecydowała się zaproponować mu nowej umowy i od tego czasu pozostaje bez klubu. To oczywiście skrajnie pechowy przypadek, bo chłopakowi zdrowie zniszczyły kontuzje. Później mówiło się o Wigrach, nie udało się zaczepić w Arce oraz w kilku innych miejscach. I tak to się ciągnie do dziś, bo kolejny sezon ruszył na dobre, a Jan wciąż pozostaje na bocznicy.
Niewiele lepiej sprawy się mają u Wojciecha, który co prawda ma klub, i to taki, z którym właśnie awansował do ekstraklasy, ale jego rola jest marginalna. W zeszłym sezonie w barwach Górnika rozegrał tylko jeden mecz, a w tych rozgrywkach jest pierwszym zmiennikiem Tomasza Loski. To że jest numerem dwa w klubie z najwyższej klasy rozgrywkowej ujmy oczywiście nie przynosi, ale większym problem zdaje się być forma konkurenta do miejsca między słupkami, który zaliczył kozackie wejście do ligi. A Pawłowski? W sezonie 2011/12 zanotował 17 bardzo dobrych występów w dorosłej drużynie Lechii, a przez 5 kolejnych sezonów dołożył… 21 występów w innych klubach (z czego 18 w I lidze). Innymi słowy, po szansie na fajną karierę 24-letniemu bramkarzowi pozostało już tylko mgliste wspomnienie.
Dalej mamy Szymona, który – chcąc odbudować swoją formę – próbował zaczepić się w Pogoni Szczecin, ale oblał testy medyczne. A w zeszłym sezonie mocno podpadł trenerowi Bjelicy, który publicznie go atakował, że jest zupełnie nieprzygotowany do gry, i wolał wystawiać chłopaków z akademii. Skrzydłowy Lecha ma ledwie 30 lat, a jego ostatnie perypetie przypominają przygody piłkarskiego emeryta. I niestety nie zapowiada się, by sytuacja nagle miała ulec znaczącej poprawie, bo niegrający już w pucharach Lech ma kłopot bogactwa na bokach pomocy – jest Makuszewski, Situm, Bärkroth, Jóźwiak, może tam grać Radut, a w końcu wyleczy się też Jevtić. Szans na grę w Poznaniu raczej więc nie ma, co jest o tyle przykre, że w ostatnich latach Szymon naprawdę potrafił być motorem napędowym Kolejorza.
A co u Bartłomieja? Zeszły sezon poszedł kompletnie na straty (łącznie ledwie 90 minut w lidze), a błysnąć udało mu się tylko raz, kiedy w wywiadzie godzinę 7:15 rano nazwał horrendalną porą. Latem przeniósł się do Zagłębia, ale i tam ostatnie, co można o nim napisać, to że jest pierwszym wyborem Piotra Stokowca. Dotychczas zagrał tylko raz, z Koroną, i nawet wypracował jedenastkę, ale więcej murawy już nie powąchał. I to raczej prędko nie ulegnie zmianie, bo Zagłębie przeszło na system 3-5-2, z dwoma wahadłowymi, czyli Dziwnielem i Czerwińskim. To oczywiście jest problem nie tylko Pawłowskiego, bo dotyczy też Woźniaka, Janoszki, Janusa czy Mazka – żaden z nich nie gra teraz regularnie. Inna sprawa, że nie widać też racjonalnych przesłanek, przez które Bartłomiej miałby nagle przeskoczyć w hierarchii wyżej wymienionych skrzydłowych.
Na koniec Tadeusz, czyli obecnie dyrektor akademii Śląska Wrocław. Jasne, pójście w dyrektory ciężko nazwać upadkiem, ale 63-letni szkoleniowiec z pewnością ma ambicje popracować jeszcze w zawodzie. Co więcej, jego nazwisko wraca na giełdę za każdym razem, kiedy w Śląsku słabnie pozycja pierwszego szkoleniowca – tak było chociażby w końcówce zeszłego sezonu, kiedy otwarcie spekulowano o zastępstwie dla Jana Urbana. Nie zmienia to jednak faktu, że po uprzednim odpaleniu z Wrocławia, Pawłowski zaliczył dramatyczny epizod w Wiśle Kraków (3 mecze, 1 punkt), co wciąż pozostaje jego ostatnim wpisem w trenerskim CV.
* * *
Uczciwie przyznajemy, że takiej tendencji spadkowej u wszystkich Pawłowskich w życiu byśmy się nie spodziewali. Gdyby dziś każdy z nich postanowił zakończyć swoją przygodę z futbolem, praktycznie nic by się w lidze nie zmieniło. Jakkolwiek spojrzeć, dziś to nazwisko wydaje się zupełnie feralne – co powinien mieć na uwadze chociażby młodziutki Dariusz Pawłowski z Górnika Zabrze. Jeżeli jest przesądny, powinien rozważyć natychmiastową zmianę nazwiska. Na jakie? Mniej pechowe byłoby nawet Pawełek.
Fot. FotoPyK