Przed dzisiejszym finałem MŚ w rzucie młotem Anita Włodarczyk wygrała… 40 konkursów z rzędu w tej dyscyplinie! Kolejny triumf Polki wydawał się więc tak oczywisty jak to, że urodzona w Londynie Adele wkrótce zaprezentuje światu swój następny przebój. I nasza zawodniczka rzeczywiście sięgnęła po złoto, ale sukces rodził się w bólach. Po trzech próbach najlepszym wynikiem AW było marne 71.94. Niejeden kibic zapewne przypomniał sobie wówczas Pawła Fajdka, który był murowanym faworytem do złota w Rio de Janeiro, a mimo to zawiódł. Na szczęście Polka nie poszła w jego ślady, pozbierała się i zdołała wygrać z przeciętnym jak na siebie wynikiem 77.90.
Przed zawodami Włodarczyk liczyła, że pierwszy raz w życiu złamie granicę 83 m. Może i by to zrobiła, ale w pobiciu własnego rekordu świata przeszkodziła jej kontuzja dłoni, której nabawiła się ponoć kilkadziesiąt godzin temu. To właśnie ona a nie psychika – jak w przypadku Fajdka – była źródłem problemów Anity. Mimo że nasza czempionka wzięła przed zawodami środki przeciwbólowe, rzucała w pierwszych trzech próbach tak, jakby zupełnie nie działały. Nie wiemy, czy “uderzyły” ją dopiero po czasie, czy też Polka zacisnęła zęby, olała ból i w końcu odpaliła, w sumie to nieważne. Istotne, że udało jej się wygrać, przełamując tym samym kiepską passę kilku naszych czołowych lekkoatletów w Londynie, bo przecież tak trzeba opisać nieudane występy dyskobola Piotra Małachowskiego (obrońca tytułu zajął piąte miejsce), czy biegającego na 800 m Marcina Lewandowskiego (nie wszedł do finału).
O ile sukces Anity nikogo nie dziwi, o tyle drugi medal dla Polski może wywołać zdumienie osób, które na co dzień nie interesują się lekkoatletyką. Wywalczyła go niejaka Malwina Kopron, która zajęła trzecie miejsce z rezultatem 74.76.
Puławy dotychczas fanom sportu kojarzyły się głównie z piłką ręczną – to tam swoją siedzibę ma klub Azoty, a więc trzecia najlepsza drużyna w kraju. Dziś okazało się, że nie tylko szczypiorniści w tym mieście potrafią rzucać. Pochodząca z niego Malwina też ma parę w rękach, o czym zresztą… mówiła przed startem. Ambitna 23-latka nie ukrywała w rozmowach z dziennikarzami, że jest w życiowej formie. Dziś wieczorem pokazała, że nie były to czcze przechwałki.
Co ciekawe, trenerem Malwiny jest… dziadek. Słyszeliśmy o tym, że niektóre sportsmenki, np. tenisistki, prowadzone są przez swoich ojców, ale to dla nas nowość. Oczywiście pozytywna, bo jak widać pan starszy potrafił przygotować wnusię do występu na światowym poziomie. Kto wie, może właśnie dziś “narodziła się” dziewczyna, która z czasem przejmie schedę po Anicie, tak jak Włodarczyk przejęła ją po śp. Kamili Skolimowskiej?
Fot. 400mm.pl