Jazda po najwyższych górach stanowi pewne odejście od normy w rozumieniu zwykłych narciarzy trasowych. Zdobywanie ośmiotysięczników w rekordowym tempie, a potem zjazd z nich na nartach to zadanie, którego mogą podjąć się jednostki. Andrzej Bargiel zjechał już z trzech ośmiotysięczników. Dokonał wielu niewiarygodnych wyczynów. W najbliższych dniach zaatakuje K2, drugi szczyt Ziemi. Jednak nie tylko w górach da się zjeżdżać na nartach.
Z jakich najdziwniejszych obiektów zjeżdżał Jędrek Bargiel? W pamięci mam zdjęcia z poprzedniej wyprawy „Śnieżna Pantera”. Ześlizgiwał się wtedy po betonowej ścianie zapory na Zalewie Czorsztyńskim. – Kiedyś zrobiliśmy naprawdę szalone rzeczy. Zjeżdżałem ze stosu opon. Skakałem wtedy z opony na oponę. Wspinałem się też z czekanami i w rakach na 15-metrową stertę zezłomowanych aut. Na złomowiskach auta są miażdżone w takie ogromne sześciany, po takich blokach też zjeżdżałem – opowiada Andrzej Bargiel. – Gdzie wola, tam droga – powtarza Piotr Snopczyński.
Życie towarzyskie w obozie toczy się głównie w mesie, przy ładniejszej pogodzie zaś przed nią. To przedzielony wzdłuż stołem namiot, w którym spotykamy się w grupie czternastu facetów. Pod sufitem wiszą odpustowe girlandy. To oświetlona zimnym światłem żarówki jadalnia, szulernia (rozgrywki pokerowe na najwyższym poziomie!), świetlica, kino, czytelnia, apteka – punkt medyczny, klub dyskusyjny, poczekalnia (a właściwie raczej przeczekalnia), pijalnia herbaty i kawy…. Tutaj też się słucha muzyki, spisuje relacje, montuje filmy i obrabia zdjęcia. Na tyłach mesy znajduje się magazynek. Tam trzymamy beczki i cały sprzęt sportowy. Oprócz nart. Krawędzie nart bowiem tam rdzewieją, więc przechowujemy je w tzw. kopułce. To z kolei namiot w kształcie igloo. Tam stoi cała elektronika, kamery, drony, aparaty, mikrofony, komputery, ładowarki wszelkiego autoramentu i narty.
Każdy uczestnik wyprawy ma do dyspozycji namiocik, w którym się śpi, czyta, trzyma ubrania, rzeczy osobiste, pracuje. Teren pod namiotem wysłany jest brezentem, potem na podłodze namiotu leży 2-centymetrowa pianka. Na tym dopiero materac albo pneumatyczna matka, ewentualnie karimata. Śpi się w ciepłych śpiworach. Dominują w grupie polskiej produkcji śpiwory Pajak H8 (fenomenalne!), w którym komfort termiczny utrzymywany jest przy -15 stopniach. Baza znajduje się na kamienistej morenie lodowcowej. Jednak tylko wierzchnia warstwa to kamienie. Pod spodem mamy lód, więc po nogach i nerkach ciągnie niemiłosiernie. Skarpety zatem nosimy raczej cieplutkie. Rozstawienie namiotu to jednak grubsza sprawa. Na szczęście pracownicy agencji pomagają w tym zawzięcie. Dla nich dzień bez robót kamieniarskich to dzień stracony. Trzeba bowiem usypać kunsztowną platformę z kamieni, odpowiednio linkami przymocować namiot, by nie odleciał z wiatrem.
Ciekawym socjologicznie przedsięwzięciem jest kąpiel. Jeśli tylko wyjrzy słońce, na poziomie bazy robi się całkiem ciepło. Wtedy podczas śniadania momentalnie ustala się kolejka do prysznica. Szczęśliwiec udaje się do kuchni po „hot water for shower”. Otrzymuje się ją w obciętej od góry bańce i zanosi do kabiny prysznicowej. W środku wiele zależy od techniki i krótkotrwałych przyzwyczajeń. Jedni stoją w tej bańce wygrzewając nogi i polewają się czerpakiem, inny stoją na kamieniach. Polewanie się z tej konewki daje osobliwą rozkosz. Ożywia, daje siłę do działania. Trzeba się jednak spieszyć, by nas nie przewiało. Kąpiele nie zdarzają się każdego dnia.
Z obu stron obozu płyną strumienie. Co ciekawe, po zmroku, kiedy ściska mróz przestają płynąć. W nocy zatem panuje cisza (teoretycznie). Rano, przed 9:00 znów słychać szum wody pędzącej w stronę Lodowca Baltoro, a potem daleko, daleko do Oceanu Indyjskiego. Co istotne, z jednej strony pobiera się wodę do picia. Czyli z drugiej strony można korzystać z toalety. Wzdłuż całego obozu bazowego latryny (metalowe rusztowania z podwieszoną beczką, osłonięte brezentem i fragmentami worków jurtowych – świetny trening dla mięśni czworogłowych ud) rozstawione są właśnie z jednej strony, bliżej K2 niż Broad Peaka. Tam też trafiają szczątki zwierząt, które wędrują z karawaną do bazy, a potem tracą życie, by stać się podstawą zup i dań drugich, trzecich i kolejnych. Tutaj pod K2 docierają najczęściej kozy i pakistańskie jaki (w skrócie zoo).
W poprzednim akapicie zaznaczyłem, że nocą panuje teoretyczna cisza. Faktycznie strumienie nie szumią. Od czasu do czasu słychać huk lawin albo walących się seraków. Ponadto niejednego wkurzyć potrafią produkujące elektryczność agregaty na paliwo. Sąsiedzi nie zawsze ustawiają generatory prądu z dala od namiotów. Wówczas uprzykrzają one życie, przerywają sen, wkurzają na maksa. Do rękoczynów nie doszło, ale jako się mówi, co ma wisieć nie utonie.
Co my tu jemy? Praktycznie na każdy posiłek serwowany jest ryż. W różnych postaciach. Z mięsem, z warzywami. Do tego czasem warzywa z ziemniakami. Ziemniaki albo warzywa na głębokim oleju usmażone w cieście. Do tego dal, czyli soczewica, cieciorka dodana do ryżu, albo w sosie. Zdarza się makaron, w zasadzie codziennie. Do każdego posiłku dostajemy ćapati, czyli placki z wody, soli i mąki. Zdarzały się frytki. Na śniadanie obowiązkowe są omlety – jajka pół na pół z cebulą, trochę papryki. Dziś nawet do omleta dodane zostały… szprotki. I to się jadło! Choć nie wszyscy byli w stanie się przełamać. Mamy też pyszne kiełbasy, salami, sery dojrzewające, parmezan z Polski. Faktycznie, wnieśli je tragarze albo osiołki w beczkach, lecz tylko naszemu zaangażowaniu, przepakowywaniu podczas trekkingu ładunku zawdzięczamy, że te delikatesy dotarły do bazy zdatne do spożycia. Stanowią teraz zbawienną odmianę dla naszych wyjałowionych podniebień. Pijemy hektolitry herbaty. Parzymy sobie kawę i choć jedno parzenie z kawiarki wystarcza maks na dwie-trzy osoby, kuchenka płonie praktycznie non-stop do późnego popołudnia. To pewien rytuał. Najlepsza kawa na świecie i mogę się w tej kwestii spierać z każdym baristą. Picie dużych ilości płynów to podstawa. Janusz Gołąb twierdzi, że taki dzień w bazie, bez intensywnych aktywności sportowych oznacza spalenie około 5000 kalorii… Idealne wczasy odchudzające. Bolączkę stanowi fakt, że spala się nie tylko własny tłuszcz, ale i spada masa mięśniowa.
Oczekiwanie na pogodę stanowi pewną grę. Nie mamy na nią wpływu, ale szukamy sposobów na zagospodarowanie czasu. Kamil Borowski organizuje treningi pięściarskie. Przez wiele lat uprawiał boks w Legii Warszawa. Szczególnym zacięciem wykazuje się doktor Krzysztof Wranicz. W sieci krąży też filmik z treningu, w którym wziął udział Jędrek Bargiel… Na swoistej kontrze do pięściarstwa stoją pojedynki szachowe, które toczą Kamil z Dariuszem Załuskim. Zdecydowanie najczęściej używanym słowem jest „czekan”, który zastępuje pokerowe „czekam”. Przy kuchni udało nam się wygospodarować pomieszczenie, gdzie można zregenerować nogi w specjalnych spodniach kompresyjnych, porozciągać się czy powałkować. Wszyscy z tej możliwości skrupulatnie korzystają.
We wtorek rano obudziliśmy się w bieli. Śnieg przysypał namioty, ciepło i szybko się topi. Jeszcze wczoraj wieczorem obowiązywał plan, że Jędrek ruszy około godz. 16:00, by późną nocą dotrzeć do obozu III. Liczymy na Janusza Gołębia, który czuje się coraz mocniej i stanowiłb ymocne wsparcie Jędrka w ataku szczytowym. Pogoda jednak nie stabilizuje się. Ciągle przewalają się chmury, przychodzą mocne podmuchy, czasem przebiją się promienie słoneczne. Z Góry Gór wycofali się wczoraj Austriacy. Wciąż tam zostają Szerpowie dowodzącego komercyjną akcją Nowozelandczyka Russella Brice’a. Wszyscy liczymy, że uda im się przetrasować i zaporęczować jak największy odcinek powyżej trójki.
Zdrowia i Przygód,
Dariusz Urbanowicz