Reklama

Miałem nasrane w bani. Gdy ojciec nas zostawił musiałem dojrzeć

redakcja

Autor:redakcja

24 lipca 2017, 09:03 • 15 min czytania 29 komentarzy

– Każdy ci powie, że Kort miał nasrane w bani – twierdzi świeżo upieczony kapitan Pogoni Szczecin. Z pokorą nie miał nic wspólnego. Urywał się ze szkoły, przechodził obok treningów, jako nastolatek myślał, że będzie rządził pierwszą drużyną. Noce zarywał dla… Tibii.

Miałem nasrane w bani. Gdy ojciec nas zostawił musiałem dojrzeć

Ale potem Dawid Kort musiał dojrzeć. „Z kobietą można się rozstać, ale nie z dziećmi” mówi o ojcu. Nagle lekkoduch musiał stać się głową rodziny, wsparciem dla mamy i brata. Na nowo poznał siebie, zadaniu podołał, a trudne doświadczenia chce przekuć w zrealizowanie marzeń o wielkiej karierze.

***

Słyszę, że odbierałeś dziś mieszkanie.

Na swoim w końcu. Wcześniej mieszkałem z mamą i bratem.

Reklama

Będąc ekstraklasowym zawodnikiem, strzelając dwie bramki Lechii, po wszystkim wracałeś na obiad do mamy?

Tak. Czasami robiło się dziwnie. Jak znajomych chciałem zaprosić to nie pytałem czy mogę, ale wiadomo, że nie zaproszę do pokoju pięciu, dziesięciu osób, tylko maksymalnie trzy. Głośno też nie można być, bo w bloku sąsiedzi starszej daty. Ale już mieszkałem sam – podczas wypożyczeń do Floty i Bytovii. Teraz zastanawialiśmy się z moją dziewczyną, Asią, czy wynajmować, ale ostatecznie kupiliśmy od razu. Asia wróci ze stażu z Belgii za miesiąc i zamieszkamy razem.

Sam będziesz gotował czy zostawisz to na głowie Asi?

Chyba jej.

Sam się nie garniesz do garków?

Potrafię coś tam zrobić.

Reklama

Przysłowiową jajecznicę i wodę zagotować?

Mniej więcej. W Świnoujściu mieszkałem z Pawłem Lisowskim. Super gotował, ale mnie nawet do robienia jajecznicy nie dopuszczał. Czasem chciałem mu pomóc, ale moja pomoc ograniczała się ostatecznie do tego, że szedłem do sklepu po rzeczy. Jaką Lisek jajecznicę robił… Moja dziewczyna się obrazi jak przeczyta, że robi gorszą niż Lisek, ale fakty faktami.

W domu naprawisz jak coś się zepsuje?

Jak trzeba to tak. Ostatnio podstawka pod telewizor się zepsuła, naprawiłem. Ścianę pomaluję. Nie twierdzę, że to wielkie osiągnięcia, ale jak zrobisz coś sam to masz satysfakcję.

Pytam cię o te rzeczy dlatego, że Paweł Wojtala kiedyś celnie zwrócił uwagę: piłkarze często mają przez całą karierę podsuwane wszystko pod nos. Gdy kariera się kończy, nie potrafią się odnaleźć. Mają problem z załatwieniem podstawowych spraw.

Nie będę taki. Sam musiałem do wszystkiego dojść, nie miałem podsuwane pod nos. Nie pochodzę z bogatej rodziny, tata nie był piłkarzem.

A kim był?

O tacie nie chcę rozmawiać.

Dlaczego nie chcesz rozmawiać o tacie?

Z kobietą można się rozstać, ale nie z dziećmi.

Nie chciałbyś, żeby to przeczytał?

Przeciwnie – mam nadzieję, że to przeczyta. Niech czyta. Nawet samo to, że kiedy kończył mi się wiek juniora, miałem iść na wypożyczenie do Widzewa. Ale wtedy… ze względów osobistych nie mogłem wyjechać za daleko. Sam wepchnąłem się do Floty trenera Kafarskiego, ale byłem tam z doskoku. Niby miałem mieszkanie, ale ciągle kursowałem Szczecin-Świnoujście. Od jakichś trzech lat robię w domu za ojca, za brata, za głowę rodziny. Nawet nie wiem jak to teraz będzie, gdy się wyprowadzę z domu. Finansowo piłkarzowi najprościej pomóc, ale jak młody miał problemy w szkole czy mama w pracy, to potrzebowali się komuś wygadać. Młody też gra w piłkę, więc wszystkie sprawy z tym związane, które w moim przypadku były na głowie ojca, przeszły na mnie. Jak ma wyjazd, problemy w klubie – idę ja.

Męczyło cię, że w tak młodym wieku musisz wchodzić w tak trudną rolę?

Na początku tak. Ale później zacząłem przekładać to na sprawy klubowe. Kogo byś nie zapytał, każdy powie: Kort kiedyś miał nasrane w bani. A teraz? Samo to, że chłopaki wybrali mnie na trzeciego kapitana Pogoni, o czymś świadczy (Dawid w ten weekend w Gliwicach wyprowadził Pogoń z opaską na ręku – przyp.red.). Ta sytuacja zmusiła mnie, żebym dojrzał. Wcześniej podchodziłem do życia mega lajtowo. Wszystkie problemy miałem w dupie. W domu coś się dzieje? Dobra, idę sobie, to wasz problem. Z pokorą nie miałem nic wspólnego. Wchodziłem do pierwszego zespołu w wieku siedemnastu lat myśląc, że będę rozdawał karty, decydował o losach meczu. Gotowałem się, że nie gram.

Miałeś sodówkę.

Tak. Wiem o tym. Ale nikt nie powie, że mam ją teraz.

Odpuszczałeś na treningach?

Zdarzało się, że przechodziłem obok treningu. Teraz to nie do pomyślenia. Jak czujesz się odpowiedzialny już nie tylko za siebie, ale też za tych, którzy cię otaczają, to jest to najlepsza szkoła życia i najlepsza motywacja do pracy. Przyjaciół poznaje się w biedzie? Może tak. Ale przede wszystkim samego siebie poznaje się w biedzie.

Jakiego siebie poznałeś?

Takiego, że mogę się zmienić. Mogę w wieku dwudziestu lat wziąć odpowiedzialność za siebie, za to co dzieje się w domu, za życie rodziny.

Jak podchodziłeś wtedy do szkoły?

Delikatnie mówiąc średnio. Byłem mistrzem ucieczek. Nie zapomnę pierwszej: do rodziców dzwoniliśmy czy możemy uciec.

Nie brzmisz jak mistrz ucieczek.

Ale potem się wyrobiłem.

Jak?

Po prostu wychodziłem. Czasami zbieraliśmy ekipę, że idziemy, na początku każdy kozak. A jak przyszło co do czego, wykruszali się. Ja wychodziłem.

I co robiłeś?

Nic. Do domu szedłem. Posiedziałem na chacie i szedłem na trening. Dzisiaj patrzę na Sebę Rudola, moja kumpla, kończy studia. Zazdroszczę mu tego. Próbowałem studiować, nie dałem rady pogodzić. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę na uczelnię. Wiele mówi się o tym, że młody piłkarz jak zaczyna karierę – mówię karierę, nie przygodę – to wszystko mu jedno, nie myśli jak to będzie po jej zakończeniu. Ja myślę. Nawet z Kubą Arakiem pół żartem, pół serio, kompletujemy sztab szkoleniowy (śmiech). Chcemy być trenerami. Jara mnie to. Potrafię wymienić ci trzy czwarte ligi, kto gdzie gra, z jakim numerem…

Zrobisz Tomasza Hajtę i Kaiserslautern?

Kaiserslautern bym nie wymienił. Przede wszystkim Ekstraklasa.

To dajesz.

No to powiedz jaki chcesz zespół. Obojętnie z poprzedniej kolejki.

Sandecję (rozmawiamy w czwartek 20 lipca – przyp. red.).

O kurcze.

Przecież nie dam ci czegoś łatwego.

Dobra, poczekaj. Gliwa. Kozan czy Kazan, ktoś taki na prawej obronie. Piter Bucko i Szufryn na stoperze. Z lewej Brzyski. W środku pomocy Cetnarski, Trochim. Na prawej Danek (dłuższa pauza).

Widziałeś ten mecz z Lechem?

Tak, wszystkie oglądam. Z przodu Kolew, brakuje mi lewoskrzydłowego i kogoś do środka.

Baran w środku.

No tak. A na lewej nie pamiętam (Dudzic się chyba na nas obrazi – przyp. red.). Chłopaki w szatni się śmieją, że jak ja nie wiem kto grał albo gdzie przeszedł, to dopiero zaczynają szukać w internecie.

Wymowne – podkreśliłeś, żeby mówić „kariera” a nie „przygoda z piłkę”.

Przygodę to można mieć na wakacjach. Czytam często wywiady, gdzie ktoś mówi „przygoda”, bo nie chce wyjść na kogoś, komu odwaliło. Ale jeżeli piłkarz poświęca się, to myślę, że to jest kariera. Ktoś może powiedzieć „przygoda”, bo lubi to robić. No dobrze, ja kocham grać w piłkę, ale też zarabiam na tym pieniądze, to moja kariera, mój sposób na utrzymanie się.

Wyczułem też w tym rozróżnieniu wysokie ambicje. O przygodzie mówi zazwyczaj ktoś, kto relatywnie niewiele osiągnął.

Prawda. Mam bardzo duże ambicje.

Jak wysoko sięgające?

Paweł Jaroszyński mądrze powiedział w wywiadzie po transferze do Chievo: „spełniłem swoje pierwsze marzenie”.

Ile znaczy dla ciebie Pogoń?

Bardzo wiele, to klub, w którym się wychowałem. Pewnie zaraz zapytasz czy bym powiedział jak Mączyński, że w innym nie zagram?

Nie, bo wiem, że tak nie powiesz. Takie deklaracje to niepotrzebne nikomu podkładanie sobie min pod nogi. Ale grasz tutaj szesnaście lat.

Nawet wiem jak mąż byłej pani z pralni ma na imię.

Jak?

Andrzej. Przychodziłem do klubu mając sześć lat, ona tu była. Tak samo jak pani, która robi nam śniadania, tak samo jak inni. Widzieli jak dorastam, od dziecka do mężczyzny. Ja się z tymi ludźmi utożsamiam i myślę, że oni trochę ze mną też. Jak pani z pralni potrzebowała podwózki do domu, to po prostu mnie zapytała. Wątpię, by zapytała kogoś innego z szatni, ale my znamy się od wielu lat. Inna relacja.

Chodziłeś na mecze Pogoni?

Co mecz. Parę razy zdarzyło się chodzić i na młyn. Raz pojechałem z tatą na Legię, bo graliśmy przedmecz. Piotr Włodarczyk strzelił wtedy najdziwniejszą bramkę w karierze. Super przeżycie na pewno, jak skończę grać w piłkę będę chciał sam z siebie pojechać na wyjazd z Pogonią.

Kibicowanie dawało ci poczucie wspólnoty?

Tak, teraz to widzę. Z kolegami chodziłem, ktoś rzucał – dawaj, idziemy pokibicować! O tam chodziłem na sektor (Dawid wskazuje palcem przez okno – przyp. red.). W Szczecinie bardzo często ostatnio kibice nas odwiedzają na treningach.

Nie po to, żeby zebrać autograf.

Nie. I z jednej strony ich rozumiem, bo byłem między nimi. Z trybun mecz inaczej wygląda. Idziesz kibicować, dopingujesz, a na boisku nie idzie, to emocje cię ponoszą. Wiem, że są kibice, którzy stawiają się na trybunach czy to śnieg, czy deszcz, są zawsze. Utożsamiają się z klubem. Ale z trybun nie wszystko widać.

Czego nie widać?

Każdy kibic by chciał, żeby drużyna grała jak Barcelona, i taką jazdę uprawiała dziewięćdziesiąt minut. Ale nie da się tak. Nawet Barcelona nie za każdym razem gra pięknie.

Nie wiem czy w Polsce kibice wymagają gry a’la Barcelona. Chyba głównie chcą zaangażowania.

Ale nie zawsze wejście sankami w rywala to najlepsze rozwiązanie. Pamiętam mecz z Jagiellonią u siebie, gdzie od pierwszej połowy oni grali w dziesiątkę. Kibice się irytowali: kurwa, co jest, grają w 11 na 10 i nie potrafią strzelić! Ale czasem tak to jest. Na dobrze zorganizowaną drużynę trudno znaleźć sposób, ciężko wcisnąć gdzieś tą piłkę. No bo przecież chyba nikt nie powie, że nie chcieliśmy jej wcisnąć.

Kto był twoim pogoniarskim idolem?

Mam takich trzech. Claudio Milar, jak on strzelał z rzutów wolnych! Niesamowite. Edi Andradina, ten jego sposób poruszania się, mega luz na boisku. No i Bartek Ława. Każdy młody chłopak w Szczecinie chciał być jak Bartek Ława. Z Bartkiem czasem mamy kontakt, wiadomo, że nie jak najlepsi kumple, ale kontakt mamy i bardzo to cenię. Nawet ostatnio z Łukaszem Załuską gadałem: kurde, wiesz co, kiedyś oglądałem twoje mecze Celtiku czy Murasia z Barceloną. A teraz jestem wśród nich, tak się tym jaram, że mogę wyjść z nimi czy Bartkiem Ławą na obiad, że jesteśmy kolegami.

A więc idolami sami ofensywni, nie miałeś plakatu Kazka Węgrzyna nad łóżkiem.

Nie jestem wielki jak widzisz, musiałem nadrabiać kreatywnością, techniką. Takich też szukałem inspiracji.

Zawsze byłeś jednym z najbardziej mikrych?

Tak.

Był czas się przyzwyczaić.

Trenowałem i grałem z rok starszymi od siebie, później z o dwa lata starszymi. Gdy jesteś nastolatkiem to jest widoczna różnica wieku. Chodzę na mecze brata i widzę, że niektórzy przerastają innych o głowę i to ma znaczenie na boisku. Ja ważyłem pięćdziesiąt kilogramów, a mierzyłem się już z wielkimi chłopami. Nadrabiałem szybkim myśleniem, nie szybkim bieganiem. Kiedyś trener Włodzimierz Obst powiedział mi, że ja nie gram nogami, tylko głową. Z wiekiem coraz bardziej rozumiem o co mu chodziło.

Bywało polowanie na ciebie?

Polowanie może nie. Ale dostawałem po girach i miałem wrażenie, że robili to specjalnie. Nawet na treningu.

Trener Włodzimierz Obst był dla ciebie bardzo ważną postacią. Jak pomógł cię ukształtować?

Kiedyś była taka opinia w Szczecinie: jedni mówili, żeby tylko iść do trenera Obsta. Drudzy, że wszędzie tylko nie do niego. Trener dawał luz. Teraz na treningach są GPS-y, odżywki, trzech szkoleniowców, stażysta, a ja się wychowałem jeszcze w czasach, gdy był jeden trener i graliśmy mecz koszulki na tych bez koszulek. Mieliśmy bardzo dużo techniki. Przez długi czas nie mieliśmy rozgrzewki, nasza rozgrzewka to była żonglerka. Dopiero później, gdy mieliśmy po trzynaście lat, pojawiały się pierwsze elementy ćwiczeń ogólnorozwojowych. Ale niech ktoś nie myśli, że byliśmy zaniedbani – chodziliśmy do szkoły sportowej, gdzie rzadko graliśmy w piłę, były sporty uzupełniające, gimnastyka itd. Kiedyś graliśmy mecz i prowadziliśmy 5:0 do przerwy. Trener mnie opieprzył, że nie założyłem żadnej dziury. Moim zdaniem trener Obst hołdował ideałom szkoleniowym, które wyznawał Florian Krygier. Wciąż jest w akademii kilku trenerów, którzy robią podobnie, zarówno jeśli chodzi o trening, ale też podejście do zawodników. Paweł Cretti dwa lata pod rząd zdobył wicemistrzostwo Polski – to chyba o czymś musi świadczyć.

Trener Obst pomógł cię kształtować piłkarsko. Osobowościowo też?

Na pewno. Nawet jak podpisywałem pierwszy kontrakt z Pogonią i niby miałem menadżera, to on mi doradzał, mówił na czym to wszystko polega. Spotykaliśmy się bardzo często – mój tata, ja, trener i Robert (Obst, syn trenera Włodzimierza – przyp. red.). Jeździliśmy na ryby, na działkę. Trener Obst nie mówił dużo, ale czasem wystarczyło spojrzeć jaką miał minę i dało się wyczuć, że czegoś nie powinieneś robić. Nie wiem jak to nazwać, pozwól mi powiedzieć, że uczył „tajmingu życiowego”. Nie wiem jak to ładniej ująć. Do dziś pamiętam jednak jego spojrzenie – samo spojrzenie, które tłumaczyło, że czegoś nie wypada.

Bardzo przeżywałeś, gdy odszedł?

Pamiętam jak spotkałem trenera Obsta pod klubem. Dało się odczuć, że to jego końcówka. (Dawidowi łamie się głos).  Czułem, że ostatni raz z nim rozmawiam.

Powiedziałeś mu wtedy to, co chciałeś?

Nie. Żałuję, że na pogrzebie nie byłem. Ale nie poszedłem, bo nie wiem, czy bym wytrzymał. Uważam, że powinienem był pójść, natomiast naprawdę… miałem z nim tyle wspomnień, że mnie to przerosło. O niczym innym nie myślałem, ten dzień w mojej głowie jest jak czarna dziura.

Co byś mu powiedział?

Nie wiem. Nie jestem dobry w pożegnaniach.

Kolejna ważna osoba z twojego życia, której zabrakło. Czułeś się samotny?

Samotny nie. Mam rodzinę, brata, mamę. Ale nie będę ukrywał, że to mnie nie dotknęło.

***

Masz świadomość swoich wad?

W dużym stopniu. Mówi się o mnie, że słabo bronię. A ja mega chcę to poprawić. Już na wypożyczeniu w Bytowie w ustawieniu 3-5-2 nie grałem na dziesiątce, miałem dużo zadań defensywnych. Moim zdaniem robię postępy, choć wiem, że wciąż dużo mi brakuje. Trzeba otworzyć się na słuchanie. Wiem, że moja pozycja jest ofensywna, ale w piłce teraz wymaga się obrony nawet od numeru dziesięć. Bardzo dużo daje mi odprawa, a ta u trenera Skorży jest tip-top.

A życiowo co jest twoją największą wadą?

Szybkie podejmowanie decyzji. Ktoś powie, że to zaleta, ale ja twierdzę, że to wada, bo robię tak nawet przy poważnych życiowych sprawach.

Ciekawe, bo to cecha pożądana w piłce. Szczególnie na twojej pozycji trzeba szybko myśleć.

Ale w życiu niekoniecznie trzeba szybko myśleć, tylko dobrze myśleć.

To jakie decyzje podjąłeś pod wpływem impulsu?

Na przykład to mieszkanie. Oglądaliśmy pierwsze z Asią i ja już powiedziałem, że jest okej. Asia mówi: Dawid, może zobaczymy jeszcze inne? Nie no, po co, nie chce mi się. Ale namówiła mnie. Wzięliśmy więc to drugie, fajne, zrobione pod klucz. Jak auto kupowałem, Volkswagen Scirocco, to nawet nie pojechałem na warsztat go sprawdzić. Szybko zaufałem temu panu, co sprzedawał i nie zawiodłem się.

A może te szybkie decyzje wynikają nie z impulsywności, tylko ciut z lenistwa? Ja też nie lubię chodzić po sklepach.

Z impulsywności. Nie jestem leniem.

Udowodnij.

Nie ma problemu. Mam przykład. Kolega potrzebował pomocy w mieszkaniu, robił przeprowadzkę, potrzeba było coś przewieźć, potem składać meble. Miałem tego dnia dwa treningi, wieczorem pojechałem mu pomóc. Nikt nie może też powiedzieć, że na treningach się obijam.

A jesteś cierpliwy?

Jeszcze są z tym problemy, ale jest lepiej niż było.

To jaki byłeś?

Mówiłem ci: myślałem, że wejdę do dorosłej szatni i będę rządził. Teraz wiem, że nawet jak mi jeden mecz nie wyjdzie, to życie piłkarza jest takie, że w jednym tygodniu mówi się o jednym zawodniku, w kolejnym o następnym Po prostu czasem trzeba poczekać. Zimą tego roku chciałem zmienić klub, bo nie grałem. Ale Muraś mi mówił, żebym był cierpliwy, bo przyjdzie mój czas. Miał rację.

Stare wygi zawsze wspominają, że grały od rana do wieczora. Ty jesteś z późniejszego pokolenia, gdy już istniała duża konkurencja dla piłki – komputer.

Raz zapomniałem wrócić do domu. Jak Boga kocham: grałem, grałem i grałem. Z godziny na godzinę ktoś odchodził, ja nie. Miałem wrócić o 18, wróciłem o 21. Dostałem lanie od mamy. Chcieli już dzwonić na policję i mnie szukać.

To nie wciągały cię gry komputerowe?

Wciągały. Grałem w Tibię, a w CS-a gram do teraz.

Byłeś tibiarzem?!

No wiem, wiem, teraz się z tego śmieję. Ale wtedy mnie jarało, że mam swoją postać, że to jestem ja, że expię, że kogoś, w cudzysłowie, dojechaliśmy z kumplem. Miałem fazę na Tibię. Nie wiem czemu. Grafika do dupy. Nic ciekawego w samej grze. Jak czasem siadamy i opowiadamy kto w co grał, a ja wyjeżdżam z Tibią, od razu jest beka, od razu hasła „ale noob”.

Ale nie byłeś jednym z tych, którzy zarywali noce, żeby expić?

Jasne, że byłem. Wakacje, nie ma treningów, myślałem – kurde, pogram trochę. Zdarzały się zarwane nocki. Ale nie tak często. Do tej pory natomiast gramy z chłopakami. w CS-a ze dwa razy w tygodniu dla rozrywki.

Granie pod piwo?

Nie, wtedy nie. Pierwsze piwo wypiłem we Flocie Świnoujscie.

Sytuacja organizacyjna taka, że trzeba było się napić.

(śmiech). Jaja we Flocie nieustannie. Pieniędzy ciągle brakowało. Zaplanowany wyjazd o 12, tymczasem autokaru nie ma ani o 12, ani o 13. Nikt nie wpadł na pomysł, że na mecz jedziemy. Nikt nie wziął odpowiedzialności, żeby ogarnąć transport. Na szczęście był i jest kierownik Zakrzewski, więc jakoś to funkcjonowało. Kiedyś jechaliśmy na mecz z Miedzią Legnica. Spaliśmy po drodze w Żaganiu. Nie wiem czemu w Żaganiu, to w ogóle nie po drodze, ale trener Szukiełowicz i Woźniak mieli tam kiedyś swoje historie. Przyjeżdżamy do tego Żagania, nie ma kolacji. Romuald mówi kierownikowi Zakrzewskiemu: jak nie zapłacisz, to chłopaki nie zjedzą. Jesienią, póki był trener Kafarski, jakoś to wyglądało. Później pojawił się Woźniak i rumuńscy trenerzy.

Ich warsztat na pewno powalił cię na kolana.

Robiliśmy absurdalne rzeczy. Na plaży po piachu osiemnaście podbiegów na stronę. Rumunów nasprowadzali, oni grali. Nawet ten słynny ustawiony sparing: prowadzimy 1:0, ja miałem asystę. Rumun tak mnie opieprzył, jakbym samobója strzelił. W drugiej połowie grał Paweł Lisowski. My siedzieliśmy na ławce, Lisek podbiega: co tu się odpierdala? My się śmialiśmy z tego meczu, a później słyszymy, że to ustawka. Ja pierniczę.

A jak wspominasz Woźniaka?

(Dłuższa pauza). Możemy następne pytanie?

Po Lechii, gdzie strzeliłeś dwa gole, zmieniło się postrzeganie ciebie?

Nie. Tak jak ci powiedziałem: zapytaj kogo chcesz jaki byłem kiedyś, a jaki jestem teraz. Nie cieszy mnie najbardziej to, gdy ktoś powie, że jestem dobrym człowiekiem. Chcę, żeby mówili: Kort? Fajny człowiek.

Ile jesteś z Asią?

Dwa lata będą w październiku. Asia chodzi dumna jak paw po moich dobrych meczach – sama mówi, że za sukcesem piłkarza stoi właściwa kobieta. Doradza mi – jak nie szło, to mówiła, żebym się nie wychylał, nie wychodził, nie udzielał medialnie. Jak się poznaliśmy, nie wiedziała co to piłka nożna. Jej mama, moja „teściowa”, tak samo. Teraz jak jadę do teściowej, to ta mi frączczakuje i fojutuje, omawia konkretne akcje (śmiech). Asia to już nawet nie denerwuje się jak sobie meczyk obejrzę. Jest niedziela, godzina dwudziesta, a my siadamy razem do Ligi+ Extra.

Czego się boisz w życiu?

Kontuzji. Tego najbardziej się boję, że przez nią wszystko mi się posypie. A na to czy ją będę miał czy nie, przecież nie masz wpływu.

Leszek Milewski

Napisz autorowi, że ma nasrane w bani

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Napastnicy drugiego wyboru. Kto w Ekstraklasie ma w ataku kłopoty bogactwa?

Michał Trela
0
Trela: Napastnicy drugiego wyboru. Kto w Ekstraklasie ma w ataku kłopoty bogactwa?

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

29 komentarzy

Loading...