„Sąsiad zapisał syna na piłkę. Zróbmy to samo!” – norma. „Sąsiad zapisał syna na kolarstwo. Może my też?” – no nie, taki scenariusz w polskich domach zdarza się dużo rzadziej. Co decyduje więc o tym, że rodzice posyłają pociechy do klubów kolarskich? Jak one funkcjonują i jakie koszta wiążą się z treningami? Czy jeżdżenie na rowerze nie jest sportem tylko dla bogatych? Dlaczego mały kolarz powinien mieć starszego brata? Jak wypłynąć z Polski? Czy istnieje realna szansa na wychowanie w domu nowego Rafała Majki?
Na starcie warto dowiedzieć się, czy początek nie będzie dla niektórych jednocześnie… końcem. Mianowicie – czy w kolarstwie, tak jak w tenisie, kluczowa jest pomoc rodziców płynąca przede wszystkim z ich portfela i ubożsi są niemal z miejsca zdyskwalifikowani.
– Większość dzieci, które u nas trenują, jest biedna. Rodzice nie mają pieniędzy, żeby wozić je i płacić co miesiąc składki za trenowanie piłki, koszykówki czy siatkówki, nie mówiąc o tenisie. My dajemy im możliwość uprawiania sportu – uspokaja były kolarz Bartosz Huzarski, obecnie właściciel akademii kolarskiej własnego imienia. – Rodzice nie ponoszą żadnych kosztów, dzieci dostają od nas wszystko za darmo. Wszystko, czyli cały sprzęt, zarówno buty i kaski, a przede wszystkim rower. Oczywiście, jeśli chcą odejść, to muszą oddać to, co otrzymali. Oprócz zestawu sprzętowego kosztowne są wyjazdy na obozy, turnieje, ale za to też nie płacą rodzice, tylko klub i wspierający nas sponsorzy – kontynuuje. To ulga, że kosztów nie pokrywają rodzice, ale warto wiedzieć orientacyjnie, jakie to koszta. Cena roweru dla 10-latka to kwota między 2200 a 2700 złotych. Dla powiedzmy 14-latka to około 4000 zł, a dla juniorów, czyli kolarzy w wieku 17 lat, to już +- 7000 zł. Co ile trzeba je wymieniać? Rower nie zużywa się jakoś strasznie szybko, powodem jego wymiany jest tylko to, że młody człowiek rośnie. U jednego będzie to co pół roku, u innego trzy lata, kwestia indywidualna. Dlatego najprościej powiedzieć: aż dziecko wyrośnie.
Co jeszcze zaskakuje i zachęca do posłania swojej pociechy na kolarski trening? – Nie jest tu jak w tenisie, gdzie oprócz pensji dla instruktorów i kupieniu sprzętu, trzeba wysyłać dzieci na turnieje do miast oddalonych o kilka tysięcy kilometrów. Wyścigi kolarskie są organizowane też w Polsce i nie trzeba jeździć na drugi koniec świata, żeby wziąć w nich udział. Zazwyczaj kluby na to wszystko stać, ale oczywiście niestety nie w każdym przypadku tak jest. Są kluby, gdzie sponsorami są właśnie rodzice i to oni składają się na wyjazdy dzieci na zgrupowania i zawody – wskazuje nam przewagę nauki jeżdżenia na dwóch kółkach od odbijana żółtych piłeczek Adam Probosz, komentator kolarstwa w Eurosporcie.
W takim razie moglibyśmy powiedzieć, że tak naprawdę rola rodziców w rozwoju młodego kolarza jest marginalna, ale wstrzymuje nas przed tym przykład Rafała Majki. Rodzice Rafała prowadzili gospodarstwo, ale nie angażowali w to syna. Jego mama mówi, że odciążali go z obowiązków domowych, żeby miał więcej czasu i sił na trening. Wniosek jest taki, że wsparcie finansowe – owszem, można odhaczyć, ale zrozumienie i pomoc rodziców w godzeniu treningów z zajęciami domowymi jest istotna. Kolarz musi mieć na tyle czystą głowę, aby na zajęciach trenerzy zajęli mu mózg czerpaniem przyjemności z jeżdżenia. Starają się to zrobić jeszcze przed rozpoczęciem treningów, bo w mniejszych miejscowościach trenerzy odwiedzają szkoły, opowiadają o wyczynowej jeździe na rowerze i skutecznie zapraszają dzieci do siebie.
A skoro o szkole, to warto się zatrzymać, aby przeanalizować ważny punkt, czyli wiek, a do trenerów za chwilę wrócimy. Ile trzeba mieć lat, aby zacząć przyjaźń z rowerem? Żartobliwie można powiedzieć, że nie ważna jest długość życia, a nóg, bo trzeba poczekać, aż dziecko zacznie sięgać do pedałów. – Można zacząć jeździć w wieku sześciu – siedmiu lat, ale w formie zabawy, tylko i wyłącznie. Ivan Basso zaczął ścigać się na rowerze w wieku sześciu lat, Rafał Majka zaczął łapać na to zajawkę, gdy miał osiem. Bywają też ciekawe przypadki, gdzie za rozwojem młodego kolarza stoi starszy brat. A starszy to finalnie najczęściej słabszy. Było tak z Michałem Kwiatkowskim i Alberto Contadorem. Ich bracia trenowali kolarstwo, dzięki czemu im jako małym chłopcom się to spodobało i bardzo szybko zaczęli treningi. Jednak oni wszyscy byli wcześniakami – mówi nam Arlena Sokalska, wicenaczelna Polski The Times, która od wielu lat jest zakochana w kolarstwie. Jaki wiek wymagany jest przez kluby? – W mojej akademii przyjmujemy wszystkie dzieci w wieku 11-12 lat, które się do nas zgłoszą. Młodsi? Ich ciała nie są jeszcze ukształtowane, a podczas jazdy na rowerze pozycja ciała nie jest naturalna i odpowiednia dla dzieci. Poza tym nie mają jeszcze karty rowerowej, co wyklucza uczestniczenie w treningach na szosie – zastrzega Bartosz Huzarski.
Oczywiście wyjątki potwierdzające regułę też się znajdą. Primoz Roglić w kolarstwie zadebiutował mając aż 24 lata! Ale z ulicy to on nie przyszedł. Kryje się za tym wcześniejsza kariera w skokach narciarskich. Organizm i mięśnie, zwłaszcza nóg, były przyzwyczajone do ekstremalnie ciężkich treningów, dzięki czemu przebranżowienie spowodowane kontuzją i wypaleniem było możliwe. Zresztą Słoweniec mówi, że jest już lepszym kolarzem, niż był skoczkiem. Już poprzednim roku na Giro di Italia wygrał etap jazdy na czas, a ostatnio okazał się najlepszy na odcinku Tour de France. Natomiast legenda polskiego kolarstwa, Ryszard Szurkowski, pierwszy raz zasiadła na wyczynowej kolarzówce mając 23 lata, dopiero po zakończeniu zasadniczej służby wojskowej. Jednak to tylko ciekawostka, bo nikomu nie trzeba tłumaczyć, że przez 50 lat kolarstwo ewoluowało tak bardzo, że już nawet 13-latkowie mają problemy z nadrobieniem zaległości względem młodszych o kilkanaście miesięcy kolegów. O tym opowiada Huzarski: – Czy przyjmujemy starszych, niż 12 lat? Przeważnie nie. Ewentualnie możemy kogoś przetestować w kursie pilotażowym i jeśli okazuje się szybki, do tego silny, ma wydolny organizm i uważamy, że da radę, to dajemy takiemu chłopakowi szansę. Jednak zazwyczaj, kiedy pojedzie na pierwsze, ewentualnie drugie zawody, to sam rezygnuje, bo nie dojeżdża do mety. Albo odstaje fizycznie albo nie radzi sobie mentalnie…
No właśnie, psychika. Wielu juniorów rezygnuje po roku czy dwóch, bo kolarstwo im się przejada. To potwornie męczący i wymagający sport. Trenerzy muszą pragnąć sukcesów podopiecznych, ale często mają oni takie parcie na rozwój i zdobywanie przez nich medali, że zajeżdżają swoich uczniów i zabijają w nich pasję do kolarstwa, co powoduje koniec treningów. – Mam przykład z innego podwórka, ale nakreśla on problem, który dostrzegam też w kolarstwie. Jako dzieciak chodziłem do akademii sportowej, znanej ze świetnych wyników w biegach narciarskich. Wchodziło się do budynku klubowego, a tam półki wypełnione, ale to wypełnione pucharami. Nie było ściany, na której nie byłoby nagród. Adepci tej akademii zgarniali wszystko na zawodach ogólnopolskich. A nie znam przykładu sportowca, który wyszedł z tego klubu i osiągnął coś w seniorach. Zajeżdżali dzieci, gasili w nich chęci do dalszego biegania na nartach i wypalali organizmy zbyt ciężką pracą. W szkoleniu młodzieży w sporcie nie chodzi o jak największą ilość medali za zawody juniorskie, tylko o przygotowanie dzieci do walki o trofea już w seniorach – dzieli się spostrzeżeniami Adam Probosz.
Kto potrafił znaleźć złoty środek? Najlepszym przykładem jest trener Zbigniew Klęk. To człowiek, który może pochwalić się wychowaniem co najmniej trzech znanych zawodników: Tomasza Marczyńskiego, Kasi Niewiadomej i oczywiście Rafała Majki. Opowiada nam o nim Arlena Sokalska: – To trener, który ma nosa, ale przede wszystkim rękę. Wyszukuje najlepszych, poznaje się na nich, a potem prowadzi tak, żeby nie zabić w nich pasji, chęci do dalszego pedałowania. Majka do dzisiaj potrafi powiedzieć: „a mój trener Klęk zawsze mówił mi, że…” . Wdzięczności nie przejawia jedynie w słowach, bo wspiera klub swojego trenera. Wystawia na aukcje swoje koszulki z wyścigów i inne gadżety, a uzbieraną sumę w całości przekazuje trenerowi na szkolenie następców.
Jak pisaliśmy wcześniej – z kolarstwa nie dyskwalifikują nikogo pieniądze. O ile potencjalny kolarz ma jakieś 12 lat lub mniej, a nie jest koniem podchodzącym zaraz do matury, to też przeszkód na jeżdżenie nie widać. Natomiast… właśnie, jest jeżdżenie i jeżdżenie. Łapanie się na wielkie wyścigi i wygrywanie ich. A o tym, czy młody kolarz może zdobywać w przyszłości medale najważniejszych imprez decyduje w dużej mierze wydolność jego organizmu. I właśnie badania okazują się często identyfikacją potencjału. – Można mieć super psychikę, można ciężko trenować, ale nie ma co się oszukiwać, że wielką rolę odgrywa serce, wytrzymałość organizmu, wydolność. Badania robi niemal każdy klub w kraju, pomaga w tym Polski Związek Kolarski, który pomaga w ich organizacji. I często to właśnie liczby na kartce, wyniki badań pokazują: z niego może być dobry kolarz, a z niego na pewno nic nie będzie. Zdarzają się wyjątki, jak Sylwester Szmyd, który miał słabe warunku do zostania kolarzem, ale nadrabiał to wielką determinacją, bo kolarstwo było jedynym, co chciał robić w życiu. Ojciec po pierwszych treningach usłyszał od trenera: „Niech znajdzie pan Sylwestrowi coś innego, bo się nie nadaje”. Ale młody Sylwek za bardzo chciał. Minęło pół roku i nic się nie zmieniło, nadal był bardzo słaby. Do tego stopnia, że już nowi wyprzedzali go już na swoim pierwszym treningu. A Szmyd się nie poddał i zrobił karierę. Był pomocnikiem wielu wyśmienitych kolarzy i w tym co robił, był jednym z najlepszych na świecie – opowiada Adam Probosz.
Ostatnie pytanie, ale jakże ważne: czy junior pragnący zostać czołowym kolarzem może szkolić się w Polsce? Czy da się wypromować seniora z naszego kraju? – Ciężko, bardzo ciężko. Lepiej wyjechać, a potem ewentualnie wrócić tu już jako podszkolony zawodnik. Oprócz mnie nie uda mi się wymienić nikogo, kto poszedł w świat trenując całe życie u nas – odpowiada nam Bartosz Huzarski. Zatem, drogi rodzicu, jeśli twoja pociecha w pierwszych kilku latach zajęć wykaże talent do dwóch kołek, nie wahaj się wysłać jej za granicę. Wiadomo, że rozłąka będzie boleć, ale pomyśl jaka potem czeka cię satysfakcja, gdy zobaczysz własne dziecko szalejące na trasie Tour de France np. tak, jak w 2014 czy 2015 czynił to Majka, przez lata mieszkający i ćwiczący przecież we Włoszech…
SAMUEL SZCZYGIELSKI