W czwartek w prasie sportowej czytaliśmy w kontekście negocjacji Legii z Guilherme, że „strony raczej nie dojdą do porozumienia i po niespełna czterech latach ich drogi się rozejdą” (“Fakt”). Brazylijczyk, którego kontrakt wygasa w grudniu i który z podpisaniem nowego mocno się ociąga, liczy na naprawdę znaczną podwyżkę – wyższą o 30% od propozycji Legii. Niemal pewne jest więc, że Gui za pół roku (a może i już teraz) trzeba będzie spróbować zastąpić, co Legia już zresztą zapowiedziała, ale też co może się okazać o tyle trudne, że akurat transfery skrzydłowych to nie jest coś, w czym wypadała w ostatnich latach najlepiej.
Powiemy więcej – gdyby rozpisać sobie transfery Legii z czterech-pięciu ostatnich lat, na żadnej innej pozycji nie było tylu nieudanych eksperymentów. Szczęście w nieszczęściu, że Legia potrafiła wychować/sprowadzić młodych skrzydłowych – między innymi Kucharczyka czy Żyro – którzy ostatecznie okazywali się tymi najlepiej skrojonymi do gry. Nawet na szpicy, gdzie przecież wpadek tylko przez ostatni rok była cała masa – Necid, Chukwu ani Sanogo nie dali mistrzowi Polski ułamka jakości, jaką dawali Nikolić z Prijoviciem.
Tak naprawdę strzały w okolice środka tarczy z ostatnich pięciu lat – a więc okresu największych triumfów Legii, czterech mistrzostw i wicemistrzostwa, a także awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów – ograniczyły się do dwóch lub trzech nazwisk. Zależy, jak traktować transfer Miro Radovicia, który przecież przy Łazienkowskiej był doskonale znany i ryzykiem była nie ocena jego umiejętności, a tego, czy wróci do formy z momentu odejścia do Chin.
Poza nim jako dobre lub wręcz bardzo dobre transfery można ocenić tylko Nagy’a, który zapowiada się na piłkarza w skali ekstraklasy naprawdę wyjątkowego, a w perspektywie najbliższych lat – wartego dla któregoś z klubów Europy Zachodniej kilka milionów euro. No i Guilherme, którego za moment w Legii może już nie być. Oczywiście Brazylijczyk nie jest pozbawiony wad, ale nie można mu odmówić jednego – liczb. Szczególnie tych z ostatniego sezonu, gdy w lidze strzelił 5 bramek, zaliczył 7 asyst, no i zapewnił Legii wiosenną grę w Lidze Europy golem ze Sportingiem. Który zresztą później wyrażał zainteresowanie byłym piłkarzem rezerw Bragi.
Reszta? Wtopa goniła wtopę. Langil, Aleksandrow, Trickovski, Dyego, Ojamaa, Salinas – już przeglądając te nazwiska, trudno przy którymkolwiek postawić plus. Żaden nie zagrzał przy Łazienkowskiej miejsca na dłużej, żadnego nie można nazwać wzmocnieniem, czy choćby wartościowym uzupełnieniem składu. Wydano na nich łącznie około miliona euro (za transfermarkt.de), w momencie odejścia nie odzyskano w zasadzie ani grosza. Jedni irytowali bardziej, inni mniej – ale tylko dlatego, że praktycznie nie grali. Łączyło ich to, że każdy z nich kończył przygodę z Warszawą z bilansem wołającym u zawodników na ich pozycji o pomstę do nieba:
Jorge Salinas – 15 meczów, 2 gole, 2 asysty
Henrik Ojamaa – 45 meczów, 2 gole, 8 asyst
Pablo Dyego – 2 mecze, 0 goli, 0 asyst
Ivan Trickovski – 17 meczów, 1 gol, 2 asysty
Michaił Aleksandrow – 30 meczów, 1 gol, 2 asysty
Steeven Langil – 12 meczów, 1 gol, 0 asyst
Jedynym, który jako tako dał radę z powyższego zestawu był Ojamaa, jednak wszyscy pamiętamy, jaki problem był z estońskim skrzydłowym. Gdy już miał piłkę, zarzucał klapki na oczy i zapominał o tym, że przez całe życie uprawia sport zespołowy. W którym poza dryblingiem i strzałem istnieje taka opcja rozwiązania akcji jak podanie.
Przekaz Legii wobec sytuacji z bardzo możliwym odejściem Guilherme jest jasny: jeżeli skrzydłowy szybko nie określi się co do przedłużenia kontraktu z Legią, klub zakontraktuje zawodnika na jego pozycję jeszcze tego lata. I choć taka deklaracja powinna uspokoić kibiców obawiających się o osłabienie składu przez odejście Brazylijczyka, to nie zaszkodzi zmówić za wybór następcy kilku „zdrowasiek”. Akurat w przypadku tej pozycji słowo „wzmocnienie” zdecydowanie za często padało bowiem w ostatnich latach na wyrost.
fot. FotoPyK