Hugo Videmont powiedział głośno o tym, że nie otrzymuje pensji od ponad trzech miesięcy i nie może trenować z pierwszym zespołem. – Na boisku, z resztą drużyny, nie mogę (trenować – red.). To niewiarygodne. Klub zalega mi też z pensjami za trzy miesiące – czytamy w krakowskiej GW.
Hipokryzją byłoby uderzanie w piłkarza za to, że szczerze i wprost mówi o swojej skomplikowanej sytuacji w klubie, to przecież o wiele prawdziwsze niż formułki w stylu “skupiam się na przygotowaniu do sezonu” czy “czas pokaże, co przyniesie przyszłość”. Ogólnie rzecz biorąc sam akt odwagi doceniamy – im więcej mięsa w prasie, tym łatwiej się tą ligą interesować. Natomiast zastanawia nas, co Videmont swoja wypowiedzią chciał osiągnąć i… czy coś w ogóle.
Gdy normalnemu piłkarzowi (np. Patrykowi Lipskiemu) przestaje odpowiadać nieotrzymywanie pieniędzy przez tak długi okres, idzie do odpowiednich organów, składa odpowiednie papierki, czeka odpowiedni czas na załatwienie formalności – i po chwili staje się wolnym zawodnikiem. Uwalnia się od problemów z kasą, uwalnia się od problemów z treningami. W skrócie – ucieka z patologii i idzie tam, gdzie mu dobrze.
Videmont sprawia jednak wrażenie gościa, który…
a) nie ma zamiaru odchodzić z Wisły,
b) nie wie, że wedle przepisów może bez problemu rozwiązać kontrakt z winy klubu.
I wydaje się, że druga opcja byłaby dla niego najrozsądniejszym wyjściem z całej sytuacji. Tym bardziej, że pozycja Videmonta w klubie raczej nie ulegnie nagłej poprawie. Kiko Ramirez wypowiada się o nim wprost (GW): – Od miesiąca wie, że na niego nie liczę, musi rozpatrzyć swoją przyszłość.
Także Hugo, może warto zainteresować się tą opcją, zanim znów wylejesz w mediach żale? Przecież to wyjście najlepsze z możliwych. Uwolnisz się z tej – jak mówisz – niewiarygodnej sytuacji, a przy tym klub i tak wypłaci ci całość kontraktu. Jeżeli jest tak jak mówisz, masz przed sobą prawdziwą autostradę do świetlanej przyszłości.
Fot. FotoPyK