Został odkryciem roku w tym samym sezonie, co Zbigniew Boniek. Zachowywali się zresztą jak bliźnięta – tak samo utalentowani, tak samo wyszczekani, tak samo niezależni. Fantastyczne mecze przeplatali skandalami, po których musieli się tłumaczyć przed organami dyscyplinarnymi. Razem szczekali na dziennikarzy, razem rozkręcili “aferę na Okęciu”, razem czarowali w reprezentacji Polski. Dzisiaj wspominamy dwa gole Stanisława Terleckiego ze Szwajcarią zdobyte w okresie, gdy jeszcze dotrzymywał kroku obecnemu prezesowi PZPN-u.
1979 rok. Terlecki ma za sobą kontuzję, która uniemożliwiła mu występ na Mistrzostwach Świata w 1978 roku, ale liczy na kolejne duże turnieje – ma w końcu dopiero 24 lata. Polska gra właśnie eliminacje do Mistrzostw Europy w 1980 roku, ich rywalem jest Szwajcaria. Grupa jest trudna – mamy między innymi Holandię – ale wszyscy liczą na historyczny awans, szczególnie po zwycięstwie nad Holendrami na Stadionie Śląskim. W Lozannie ciężar bierze na siebie Terlecki – dwoma świetnymi, bliźniaczo podobnymi uderzeniami z dystansu daje nam wynik 2:0 przedłużając do czterech serię zwycięstw eliminacyjnych.
Niestety, później Polacy remisują z NRD i Holandią i ostatecznie to Krol i Rep pojechali na Euro. Terlecki z kolei rok później wplątuje się w kabałę na Okęciu. Boniek, Młynarczyk i Żmuda przeprosili i uznali swoją winę, dzięki czemu pojechali na mundial w 1982 roku. Ełkaesiak postawił na niezłomność – do kadry już nie wrócił, wyjechał do USA i swoje najlepsze lata zagrał daleko od osiągającej historyczne sukcesy reprezentacji. Gole ze Szwajcarią okazały się pożegnalne – w meczach o punkty dla Polski już nic nie strzelił, a w kolejnych eliminacjach już wziąć udziału nie mógł.