Reklama

Urodziny Howarda Webba, niegdyś wroga publicznego numer 1 w Polsce

redakcja

Autor:redakcja

14 lipca 2017, 10:07 • 3 min czytania 13 komentarzy

Możesz być wielkim profesjonalistą, jednym z najlepszych w swoim fachu, ale twój wizerunek i tak w każdej chwili może błyskawicznie runąć. Wystarczy jedno potknięcie, po którym jakaś grupa ludzi już zawsze będzie postrzegać twoje umiejętności przez jego pryzmat. Tak było też w przypadku Howarda Webba i polskich kibiców. Anglik może teraz przymilać się do nas w wywiadach, ale prawdopodobnie zawsze będzie mu się u nas pamiętać tę jedną decyzję, którą podjął w 2008 roku, w końcówce meczu z Austrią. Tamten rzut karny odebrał nam szanse na wiarę w awans do fazy pucharowej mistrzostw Starego Kontynentu. Dziś ten jeden z najbardziej hejtowanych gości w historii polskiego internetu obchodzi swoje święto – 46. urodziny.

Urodziny Howarda Webba, niegdyś wroga publicznego numer 1 w Polsce

Umówmy się – eliminacje do tamtego EURO były naprawdę efektowne w wykonaniu naszej reprezentacji. A wcale nie mieliśmy łatwego zadania. Portugalczycy? Cztery punkty. Ogólnie drużyną, z którą mieliśmy najwięcej problemów, była Armenia. W teorii miały być dwa łatwe spacerki, a skończyło się na ledwie jednym zwycięstwie i to w wielkich bólach, a na ormiańskiej ziemi zostaliśmy – tu trzeba użyć tego słowa – skompromitowani. Mimo wszystko i tak mieliśmy lidera po zakończeniu eliminacji, więc nic dziwnego, że i oczekiwania były duże. I chyba nikt nie mógł się spodziewać, że nasze marzenia zniszczy wątpliwa decyzja arbitra.

Balonik rósł, rósł, ale jak w końcu pękł, to z wielkim hukiem. W losowaniu grup do turnieju finałowego też nie mieliśmy szczęścia. Trafiliśmy na gospodarzy – Austriaków, Niemców oraz Chorwatów. Już wtedy wiedzieliśmy, że o awans do ćwierćfinałów będzie cholernie trudno. Już na sam początek Niemcy przywitali nas wynikiem 0-2 i problemy zaczęły narastać. Z kadrą pod batutą Hickersbergera musieliśmy wygrać, by jeszcze się w ogóle liczyć. I szło nam naprawdę źle przez pierwsze trzydzieści minut. Austriacy schowali się za podwójną gardą i wyprowadzali bardzo groźne kontry, które powinny zakończyć się golami. Dwukrotnie ratował nas Artur Boruc, który rozgrywał kapitalny mecz. Potem Roger Guerreiro zdobył bramkę ze spalonego i obraz gry od tamtego momentu diametralnie się zmienił.

I to my byliśmy drużyną lepszą. Dopiero po ostatnich sekundach regulaminowego czasu gry zaczęły się emocje. Rzut wolny dla naszych rywali i ostatnia szansa dla nich na wywalczenie czegokolwiek. Piłka w polu karnym, aż nagle… gwizdek Webba. Konsternacja. Anglik pokazuje na wapno, Ivica Vastić bierze futbolówkę w ręce i za chwilę oddaje strzał – piłka trzepocze w siatce. Po obejrzeniu powtórek wszystkich zszokowała ta decyzja – gdzie Webb zauważył faul?

Fakt, Lewandowski ściągał za koszulkę Prodla, ale to było tak delikatnie, że tak wielki chłop pewnie nawet tego nie poczuł. A jednak sędzia wskazał na wapno. Wiadomo, w myśl przepisów mógł wybronić się z tej decyzji, więc pewnie nawet nie usłyszał w federacji złego słowa na temat swojej pracy. Ale też, gdyby wszystkie takie starcia były gwizdane, w każdym meczu dyktowałoby się dwucyfrową liczbę jedenastek. Inna sprawa, że tamtą decyzją Webb poniekąd zasłonił naszą słabą grę na turnieju. Mieliśmy namacalny powód porażki, mieliśmy też kozła ofiarnego…

Reklama

„Pierwszy raz widziałem Leo Beenhakkera tak zdenerwowanego i przytłoczonego, bo wiedział, że pierwsze trzydzieści minut zawaliliśmy, ale potem byliśmy drużyną równorzędną” – tak dla TVP Sport opowiadał po latach Marek Saganowski.

Zwycięstwo nad Austriakami dodałoby naszym skrzydeł, a mecz ze świetnymi wtedy Chorwatami wcale nie musiałby być tak gładko przegrany. Ale tego już się nie dowiemy, między innymi „dzięki” Webbowi. I chociażby z tego powodu nie będziemy się dziś silić na szczególnie serdeczne życzenia.

Najnowsze

Komentarze

13 komentarzy

Loading...