Odczucia po meczu w Baku? Najgorsze nie są. Jaga zagrała dojrzale i przede wszystkim bez kompleksów. Choć w perspektywie całego meczu może była trochę słabsza, to bramkowy remis w pełni zasłużony. Pierwszy poważny europejski sprawdzian na pewno zaliczony, ale do drugiego testu trzeba się solidnie przygotować, bo za uśmiech promocji do następnej rundy nie będzie.
Ekipa Mamrota weszła w ten mecz niczym napompowany koks do wiejskiej dyskoteki. Bez kompleksów, na pełnym gazie i przede wszystkim skutecznie. Już w pierwszych minutach Burliga ustawił w szeregu największą gwiazdę Azerów, czyli Filipa Ozobicia. Oczywiście brakowało trochę koncentracji, bo Javi Hernandez miał dobrą okazję, po akcji z kontry, ale na szczęście zachował skuteczność swojej byłej drużyny, czyli Górnika Łęczna. A bramka na 1:0 padła oczywiście po rzucie rożnym, bo jak inaczej skoro mówimy o Jadze? Pierwszy korner to nic groźnego, ale za drugim razem Novikovas już po profesorsku zagrał do Romanczuka, który wyskoczył w środku pola karnego i strzelił bardzo ważnego gola dla białostoczan.
Pewnie kojarzycie sytuację, gdy rodzice zostawiali wolną chatę do niedzieli, a nagle dzwonią, że wracają dzisiaj, za trzy godziny. Cóż, szybka zmiana sytuacji i planów, ale wiadomo, że na wariata to nic dobrego się nie wymyśli. Trochę tak miała Gabala, po stracie bramki w pierwszych minutach meczu. Tak więc, zamiast solidnej postawy w defensywie i gry z kontry, musieli ruszyć do ataku. Trzeba przyznać, że stwarzali sytuacje, ale nieustannego oblężenia bramki Kelemena to też nie dostrzegliśmy. No, a Jagiellonia choć niezbyt kontrolując grę, dowiozła prowadzenie do ostatniego gwizdka w pierwszej połowie.
Druga połowa to już zupełnie inna historia, ponieważ Jagiellonia wcieliła się w ciało Andrzeja Gołoty, a Gabala przybrała postać Raya Austina. No i chwilę po przerwie, piłkarze z Białegostoku otrzymali mocny cios, bo bramkę z najbliższej odległości strzelił Monrose, który sprawił obrońcom Jagiellonii masę problemów w perspektywie całego meczu. Mogło być jeszcze gorzej, bo gol wyrównujący mocno nakręcił Azerów, którzy tworzyli sobie okazję za okazją. Jednak na posterunku był Kelemen, który zwłaszcza po strzale Halidaya wykazał się nietuzinkowym refleksem. Po zejściu Góralskiego (kontuzja) z Jagą było dużo gorzej w środku pola i lepiej, żeby reprezentant Polski zagrał w rewanżu, bo może być krucho.
Z dobrej strony pokazał się duet Novikovas – Sheridan, ale ten pierwszy jedną sytuacją trochę rzucił cień na swoją świetną postawę, na którą pracował przez cały mecz. W jednej z ostatnich akcji, gdy Jaga wyszła w trzech na jednego, zamiast podać do Szymańskiego albo Sheridana, oddał fatalny strzał i – wydawać by się mogło – stuprocentowa okazja została zaprzepaszczona. Szkoda, bo to mógł być gol, po którym Gabala by się już nie podniosła.
Trener Mamrot na pewno nie raz i nie dwa apelował o strzały z dystansu, bo nawet niewidomy skumałby, że bramkarz Gabali to ręcznik. Praktycznie wszystkie strzały, nawet te niegroźne z bardzo daleka, odbijały się od niego jak od ściany i szkoda, że Sheridan nie dopadł żadnej z wyplutych piłek. W końcówce pokonania bramakarza rywali bliski był Szymański, oddał naprawdę świetny strzał, ale akurat Bezotosny postanowił przypomnieć sobie, że całe życie trenował, aby zostać bramkarzem, a nie siatkarzem.
Gabala – Jagiellonia 1:1
0:1 Romanczuk 15′
1:1 Monrose 47′
fot. FotoPyK